Zacznę od zabawnego incydentu. Ponad 10 lat temu wracałem na rowerze z niedzielnej „szychty” w Muzeum Narodowym w Kielcach. Nagle na ulicy Warszawskiej z piskiem przede mną zatrzymał się biały sportowy Saab. I wysiadł z niego… Kasa. I mówi do mnie: „A Ty k… wciąż jeździsz na tym samym rowerze! To po nim Cię rozpoznałem”.
Rzeczywiście od trzydziestu lat wciąż jeżdżę na „góralu”, amerykańskim trecku. Marce wówczas po raz pierwszy sprowadzanej do biednej Polski (pewnie dlatego zapamiętał ten przedmiot Kasa, który chciał wyrwać się z tej zgrzebności). Ten treck był wtedy jako powiew „wolnego świata”. Jak jednak okazuje się i ten Zachód także konsekwentnie zmierzał ku realizacji projektu… globalnego obozu koncentracyjnego, tyle że nowoczesnego, cyfrowego.
Krzysztofa „Kasę” Kasowskiego uważam za gościa błyskotliwego i z poczuciem humoru. Do dziś pamiętam jeden z jego tekstów, których garść złożył w Wydawnictwie Domu Środowisk Twórczych w Kielcach (byłem tam redaktorem). Traktował o smażeniu jajecznicy.
Nie powinien się tylko wypowiadać o rzeczach na których się nie zna. Przepraszam, że tak protekcjonalnie „przyganiam”. Ale… nie ma w tej chwili nic ważniejszego niż walka z dyktaturą sanitarną wdrażaną pod pretekstem tzw. pandemii. Wróćmy znowu do Kasy. Tak odpowiadał dziennikarce Annie Bilskiej z Echa Dnia: „Pytasz czy wierzę w wirusa? Wierzę. Tak jak w inne choroby. […] Ja jestem absolutnym zwolennikiem szczepień. […]”. Świadczy to, że rzeczywiście w młodości sporo wagarował zamiast chodzić na lekcje biologii, czy matematyki. Bowiem, obecność wirusa nie jest kwestią wiary, tylko faktów. A pandemia statystyki. A z liczb za 2020 wynika, że pandemii w Polsce nie było i nie ma.
Niegdyś artyści miewali intuicje, przeczuwali przyszłość. A dziś… Trudno…
A teraz ponownie o motywie smażenia jajecznicy. To był zabawny wiersz, który świadczył o tym, że jego pokolenie chciało opuścić Herbertowskie i Różewiczowskie ścieżki. Gdyby nie perturbacje związane wówczas ze zmianą ustrojową, Kasa zadebiutowałby najpierw jako pisarz i to w Kielcach.
Pamiętam jego muzyczne początki. Na jednym z pierwszych „Scyzoryków” (wymyśliliśmy tę imprezę wtedy z Jarkiem Gawlikiem), w związku z tym, że Kasa nie miał wówczas szans na występ na głównej scenie (tak była jednak zarezerwowana dla znanych muzyków tamtego okresu) – zorganizował sobie koncert w toalecie Domu Środowisk Twórczych. Wystukiwał kijem od szczotki rapowe kadencje.
Kasa chciał się wtedy za wszelką cenę wyprowadzić z Kielc. Odwrotnie było z Michałem Zduniakiem. Ten absolwent Akademii Muzycznej w Katowicach, odwiedził Kielce i… postanowił wówczas w nich zostać. I w zasadzie to za jego sprawą, powiało wielkim światem w tym mieście. Zaczęło z Michałem występować tutaj wielu wybitnych muzyków głównie, ale nie tylko jazzowych. To przy nich „uczyli się” fachu artysty, wszyscy z tamtego pokolenia, z raperami włącznie.
K.A.S.A założył wtedy grupę o nazwie Zespół Downa. W 1991 r. pokazali się w eliminacjach do festiwalu w Jarocinie i… zostali zdyskwalifikowani, za używanie wulgaryzmów. Ale… od tego momentu kariera Kasy nabrała rozpędu. W końcu stał się też zamożny i mógł mieszkać w Warszawie. Apogeum jego kariery przypadło na koniec lat 90. Było chętnie zapraszany do programów telewizyjnych. Przeobraził się w muzyka w kapeluszu, hawajskiej koszuli i w jasnych marynarkach (ustalił swój image trwający do dziś, ja go natomiast pamiętam w raperskiej czapce z dachem odwróconym do tyłu). Sięgał po elementy muzyki latynoskiej, ragga. Jednak powoli z bystrego obserwatora i krytyka naszej rzeczywistości, parodysty – zmierzał ku propozycjom komercyjnym.
Z czasem przestało być o nim głośno.
Ale nie o jego karierze muzycznej przecież chciałem pisać. W 2012 wydaje swoją debiutancką powieść pt. „Kontrakt”, uznaną za pierwszą próbę ukazania polskiego show biznesu. To świat widzimy oczyma poczatkującego rapera Krisa, który podpisuje swój pierwszy kontrakt ze znaną wytwórnią płytową. Także druga powieść, która się niedawno ukazała „Upadek króla rapu”, jest oparta także na wątkach biograficznych. Jak powiedział Kasa „w ponad 90 procentach główny bohater tej powieści, to ja”. Akcja utworu dzieje się w 1991. Dwudziestolatek Dolar chce być sławny, opuścić swoje rodzinne miasteczko, zakłada pierwszy raperski „crew” o nazwie „Zespół Downa”. Narrator przekazuje realia lat 80. i 90. głównie kieleckiego środowiska artystycznego, w tym także tancerzy break dance (Kasa m.in. tańczył u Liroya). To rozliczeniowa powieść pokazująca narodziny polskiego rapu, czasu kiedy Kielce były jego kolebką i stolicą. Jednak jak twierdzi Frederick Barlett (w nadal aktualnym „Remembering”, 1932), przypominanie nie jest nigdy prostą kreacją wychodzącą od uprzednio istniejących wzorców. Jest działalnością intelektualną. Wędrówką po labiryncie historii. Ścieżkami dawnych doświadczeń i emocji. Jakie to ścieżki sprawdźcie już sami.
Krzysztof Sowiński
poniedziałek, 22 lutego 2021
Król rapu w hawajskiej koszuli… wspomina
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz