piątek, 27 grudnia 2019

Cicha noc



Lata czterdzieste XX wieku w Europie, zwłaszcza w środkowej i wschodniej były nadzwyczaj mroźne, chociaż ludzie ludziom i z ludzi produkowali tyle dwutlenku węgla jak nigdy wcześniej i „Daj Partia” nigdy później.

I wtedy także był straszliwy mróz. Setki podludzi stało, w karnych szeregach wymuszonych ciosami pałek, już wiele godzin na placu apelowym. Zbliżała się wigilia Bożego Narodzenia. Był to któryś już taki wieczór w niemieckim obozie zagłady Auschwitz. Stojący czuli, że już więcej nie wytrzymają ponad to co już wytrzymali. I kiedy dziesiątki miały już upaść i nigdy nie wstać, nagle ktoś zaintonował po polsku - „cicha noc”. A za nim inni w dziesiątkach języków na setki głosów. Nawet ci w wojskowych mundurach zamiast wykrzykiwać „Polnische Schweine”, zaczęli śpiewać „Stille Nacht”.

W grupie podludzi stała także moja maleńka i chudziutka babcia numer 46 499 (z pierwszego transportu do obozu, same Polki). I kiedy przebrzmiały dźwięki „błogosławi nam…”, pomyślała, że to już i dla niej powinien teraz nastąpić koniec. Wystąpiła z szeregu i poszła do obozowego ogrodzenia. Chwyciła druty obydwiema dłońmi, czekała na śmierć. Ale tego wieczoru prąd drutami nie płynął. A strażnik być może wzruszony dźwiękami „Stille Nacht” złamał regulamin i jej nie zastrzelił.

– Wtedy zrozumiałam, że muszę żyć dalej i wrócić do moich synów – mówiła po latach babcia do mnie już urodzonego, a jeszcze żywego. Od tego czasu kiedy mi tę historię opowiadała także minęło wiele jak na człowieka lat. Więc ja już także stary i Wam opowiadam, bo nie ma już czasu na milczenie. Zbliża się bowiem mróz, noc i razy zapewne elektrycznych pałek i – zdaje się że już wkrótce nikt nie zaintonuje „Cichej nocy”.

Zanim to nastąpi Wy także zaśpiewajcie, może ostatni raz:
https://www.youtube.com/watch?v=pHWRn7-4vac&feature=youtu.be&fbclid=IwAR2wENB3EskNEuiAj7fTzuwlgjpYqtb9FQp2nSHIjT2tnEPHTXy7jFQUQR4

Babciu, prababciu i praprababciu przegraliśmy? Es ist für meine Tochter und die Tochter ihrer Tochter: https://www.youtube.com/watch?v=52jzTbOUEQQ
k

O „gotowaniu żaby”?



„Wiśniowy sad”, to najnowsza propozycja Teatru im. S. Żeromskiego w Kielcach. I mogę od razu powiedzieć, że warto samemu zobaczyć, czy problematyka zarysowana niegdyś przez autora tej sztuki Antoniego Czechowa jest nadal aktualna.

Znany reżyser, Krzysztof Rekowski miał jednak pecha, akurat w wieczór premiery załamała się pogoda i do Kielc zawitał niż. Zatem jego propozycja snuła się sennie, zwłaszcza w pierwszej z dwóch odsłon. Aktorzy z którymi rozmawiałem twierdzili, że tej „oniryczności” było jednak na próbach zdecydowanie mniej, a tempo większe. Tak to przyroda o której Czechow pisał że to „[…] bardzo dobry środek uspokajający” nadmiernie uspokoiła widownię.

Przypomnijmy, że Czechow to mistrz małych form literackich, w których łączy liryzm z ironią, pokazuje dramaty zwykłych ludzi, w młodości zapowiadających realizację świata „sprawiedliwości”, później pragmatycznych do bólu, ale także często pozbawionych woli działania. Jego teksty są zwięzłe, precyzyjnie skonstruowane, wybrzmiewają w nich m.in. tzw. punkty kulminacyjne. To co było zaletą jego prozy, było dla współczesnych mu odbiorców dramatów wadą. Jego debiut dramatopisarski („Płatonow” 1881), zakończył się totalną klęską. Publiczność oczekiwała m.in. żywych dialogów, brawurowej akcji, ale takich nie otrzymywała. Zderzyła się z tzw. naturalizmem.

O czym może być „Wiśniowy sad”? O upadku rodziny ziemiańskiej, szerzej mutacji w nowe. Czechow widział to jako komedię, a Stanisławski, który mu pomagał – jako tragedię. Rekowski przed premierą mówił: „Komedia Czechowa jest specyficzną komedią. To nie jest farsa, lecz pewien rodzaj poetyckiej komedii, groteski ironii”. Ale myślę, że nie było aż tak wielu momentów do śmiechu. Dodał Rekowski także: „Myślę, że pójście tropem jakiegoś szaleństwa, nierealnego świata daje możliwości zupełnie innego czytania i rozumienia Czechowa”.

Poszedł tym tropem. Wg mnie, nie wiem czy świadomie, ale pokazał szaleństwo utraty instynktu samozachowawczego. Czy chciał w ten sposób odwołać się do współczesnych społeczeństw europejskich, które w szaleństwie poprawności politycznej, kontynuują wszystko to co musi przynieść im zagładę? Przypomnijmy za Orwellem, dla tych ludzi wypracowano mechanizmy dwójmyślenia  - prywatnie wiedzących, że politruki typu Baumana (fragment jego tekstu także się znalazł w GT) prowadzą ich do zagłady dekonstruując im ich świat i nie dają nic w zamian, a przedmiot takich działań bez oporu, w lęku przed penalizacją, oficjalnie temu przyklaskuje poddając się dyktatowi utopii o „równości”. (A tak w ogóle to - Baumanowi z jego koncepcją płynnej nowoczesności naprawdę się wydawało, że nie było przed nim Heraklita z jego wariabilizmem? I drugie pytanie – jak jemu i innym postmodernistom dało się wmówić wielu inteligentnym także ludziom, że w świecie nie działają związku przyczynowo-skutkowe? Jak?). Dekonstrukcji (ale raczej w duchu metody uważnego czytania) dokonał także Rekowski, osłabił dramaturgię utworu z jej małymi i dużymi punktami kulminacyjnymi, pokazał, według mnie, świat „płynny” wobec którego zastosowano metodę gotowanej żaby.

Do tego garnka w ogóle nie wchodził Jermołaj Łopachin (gościnnie w Kielcach Krzysztof Ogłoza, którego kreacja bardziej przypomina współczesnego biznesmana niż wybijającego się na kupca i niezależność chłopa, który bez sentymentów zrozumiał, że nawet „wiśniowe sady” nie mogą być wieczne). Poza garnkiem był także Piotr Trofimow. W roli tego „wiecznego studenta” Wojciech Niemczyk, ustylizowany niczym postać z „Siekierezady” (znaczy to coś, czy nic nie znaczy?), postać wybierająca samodzielnie wbrew opowieściom Baumanów, stałe rysy swojej tożsamości.

Coraz mniejszą rolę w teatrze odgrywa aktor. Nawet w GT nie znajdziemy listy występujących osób, za to mamy biogramy realizatorów, z informacją o tym, że ktoś tam np. zajmuje się „[…] badaniem obszarów szeroko pojętych […]”, jak np. Filip Szatarski, choreograf i tancerz. Bez złośliwości, intryguje mnie jego wkład w ten konkretny „Wiśniowy sad”, propozycję jakby nie patrzeć dość konsekwentnie okrojoną z ponad typowego ruchu. Ale akurat przy tej sztuce warto o aktorach wspomnieć.

W zasadzie wypadałoby wymienić wszystkich uczestników tego projektu. Ale w humanistyce nie ma równości, jest tylko propaganda, nepotyzm i subiektywizm. Także i mój. Kiedyś się chodziło do teatru „na aktorów”. Ja przyznam lubię przyjść na Andrzeja Platę (u Rekowskiego nawet z małej roli lokaja Jaszy, wyrzeźbił ironiczną perełeczko-pałeczkę i wali nas nią w bereciki), czy Annę Antoniewicz (jako Ania zaprzestrzeniła sporo uwagi widowni). Lubię też „chodzić” na Łukasza Pruchniewicza, niepokoi mnie jego maligna, doceniam jego warunki, w jego głosie pobrzmiewa epoka Englertów, Gajosów, czy Łomnickich – i wiem, jak mu musi być ciasno na postmodernistycznej scenie. W końcu „coś więcej” pokazał w roli Borisa Simieonowa-Piszczyka. Nie trudno go oczyma wyobraźni zobaczyć w roli zmęczonego życiem bohatera jakiegoś pierwszorzędnego dramatu w pierwszorzędnej reżyserii.

Kiedyś Czechow napisał, że chciałby być wolnym pisarzem, nie chce być zaliczany ani do liberałów i konserwatystów. Czy Rekowskiemu udaje się chodzić tropem mistrza z minionej epoki? Jeśli nie jemu, także nie innym, to powoli, a może nie tak znowu powoli, teatr w Polsce, w Kielcach - traci sens istnienia.

Krzysztof Sowiński

czwartek, 19 grudnia 2019

Użyteczni i nieużyteczni




Nie milkną głosy wokół literackiego „nobla” dla lewi(„cu” i „tu”)jącej ideolożki Olgi Tokarczuk. Umyka natomiast fakt, że do tej samej nagrody, w tym samym czasie pretendowali: Japończyk Haruki Murakami, jeden z najbardziej popularnych pisarzy na świecie, najbardziej poczytna pisarka na świecie, Angielka J.K. Rowling, autorka cyklu powieści Harry Potter i niekwestionowany geniusz literacki Michel Houellebecq z Francji.

Haruki Murakami, to autor ponad 30 książek m.in. powieści Kafka nad morzem, krótkiej Po zmierzchu,  zbioru opowiadań – Ślepa wierzba i śpiąca kobieta, a także prozy autobiograficznej (?), (tę najbardziej lubię z jego dorobku), zatytułowanej O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu. W każdej jego propozycji literackiej można dostrzec korespondencje pisarza z popkulturą (m.in. różnymi gatunkami muzyki),  a jego dzieło jest kojarzone z tzw. realizmem magicznym. Ukonstytuował wersję japońską. Słowem – Murakami to  „murowany” kandydat do „nobla” od wielu lat.

J.K. Rowling, to jak już wspomnieliśmy autorka jednego z najbardziej poczytnych cykli prozy osadzonych w nurcie fantasy.

Natomiast Michel Houellebecq, to autor m.in. takich powieści jak: Mapa i terytorium, Uległość, Cząstki elementarne i najnowszej (2019) Serotniny. Na każdą z nich czytelnicy i krytycy czekali z wielkim napięciem i niepokojem. Bowiem ten pisarz, to nie tylko znakomity stylista, ale i człowiek bezkompromisowy, niezmiennie mówiący swoim głosem i co istotne – niepoprawny politycznie. Przypomnijmy. Np. w 2001 roku nazwał islam „najgłupszą religią świata”. Wówczas pisarza oskarżano o „islamofobię”, „szerzenie nienawiści rasowej” i „mowę nienawiści”. Ponownie te same zarzuty postawiono mu po publikacji jego powieści pt. Uległość. Prezentuje w niej dystopię – w której m.in. prezydentem Francji zostaje muzułmanin, a kraj przestaje być republiką, staje się wyznaniowym

Jak widać Michel Houellebecq, chociaż geniusz literacki, w odróżnieniu od „naszej noblistki” – jest nieużyteczny ideologicznie w budowie najnowszego z serii nowych wspaniałych światów.
Szkoda też Haruki Murakamiego. Ale nie jest aż tak trudno wykazać, ze „nobel” dla tego pisarza, nie daje w tym momencie żadnych korzyści ponadnarodowym rynkom finansowym, ośrodkom wzorotwórczym. Ten pisarz nie rezonuje bowiem globalistycznych ideologii, a jego kraj Japonia jest na nie odporny. A  Michel Houellebecq jawnie występuje przeciwko tym matrycom (mówiąc za Erikiem Voegelinem, filozofem podejmującym refleksje nad totalitaryzmem, także o gnostyckiej pokusie  zbawienia świata i poszukiwania „politycznej doskonałości” ) – imamentyzującym nasz eschaton.

Wciąż trudno nam zrozumieć, że literacka nagroda nobla, po przyznaniu jej takim pisarzom jak:  Dario Fo, Bobowi Dylanowi, Elfriede Jelinek, a teraz Oldze Tokarczuk (to w jej prozie np. Prowadź swój pług przez kości umarłych, dokonuje się gnostycka relatywizacja pojęć dobra i zła, jej główna bohaterka za zabicie swoich psów przez myśliwych, karze tych ludzi śmiercią, a jej środowisko pomaga jej uniknąć za te zabójstwa kary) – to drugorzędna nagroda literacka.

Jak się wydaje Olga Tokarczuk podzieli los Wisławy Szymborskiej, która i jej dzieło stało się rodzajem artefaktu muzealnego, zostało przetworzone w skostniały znak. Ten znak jest systematycznie odkurzany i pokazywany, konstytuuje bowiem pewne narracje dominanta symbolicznego, podtrzymuje rzeczywistość w którą „wystawca” wierzy i zmusza do wierzenia innych, a wszelka próba polemiki z samym dziełem jest nazywana „mową nienawiści”.

Krzysztof Sowiński

10 lat "Samotności…" bez samotności



Ten spektakl powstał 10 lat temu i… nadal ściąga jak magnes młodych widzów. Są wśród nich tacy, którzy go już obejrzeli wiele razy i zdążyli się zestarzeć. Ta propozycja była prezentowana na wielu scenach Europy i Ameryk. Wielokrotnie nagradzana. To nadzwyczajny sukces będący udziałem kieleckiego teatru, który być może unieważnił stygmatyzujące pojęcie teatru prowincjonalnego.
To rzecz łącząca estetykę widowiska teatralnego i koncertu muzycznego. – Uważam, że ten spektakl nadal zasługuje na eksploatację, ponieważ ani trochę nie stracił na sile przekazu – mówi Wojciech Niemczyk, który gra (Klienta) jedną z dwóch postaci występujących na scenie.

Mowa o Samotności pól bawełnianych, przed laty w Teatrze im. S. Żeromskiego, wyreżyserowanej przez Radosław Rychcika. Obok charyzmatycznego, utalentowanego Wojciecha Niemczyka, gra także Tomasz Nosiński (człowiek, który na krótko może być każdym), a całość dopełnia na żywo muzyka zespołu Natural Born Chillers.

Przypomnijmy. Tekst francuskiego pisarza Bernarda-Marie Koltèsa pokazuje dramatyczne i traumatyczne sceny z życia Dilera (Nosiński) i Klienta (Niemczyk). A dopełnieniem przekazu na scenie jest lawina lepkiego mroku, poplątanego ostrego jak szkło światła i brutalnych jak uliczna przemoc dźwięków, które spadają na widza, oszołamiają go, ogłuszają i zachwycają. To propozycja odwołująca się do emocji i produkująca emocje, nie tylko u widzów. – Pamięć emocjonalna jest bezlitosna.  Emocje wracają w mgnieniu oka. Dziś jednak już jako dojrzalszy mężczyzna inaczej sobie z tym radzę, co niewątpliwie wpływa bezpośrednio na mój przekaz. I mocniej czuję satysfakcję z występu – opowiada Wojciech Niemczyk

Na internetowej stronie teatru znajdziemy taką informację o tym widowisku „[…] Samotność pól bawełnianych mówi  językiem pożądania. […] W ciemności, upajającym dymie z kadzideł, gdy kurtyna idzie w górę, poznajemy ich […] w postmodernistycznym tańcu. Czy transakcja dojdzie do skutku? Ceną jest coś więcej niż nagie ciało. Akcją będzie uwodzenie […]”. Na szczęście spektakl wymyka się tego typu sztampowym opisom, tak charakterystycznym dla tekstów towarzyszących scenie postdramatycznej i niesie coś więcej, także coś co wymyka się słowom. Coś co ujawnia rzeczywistość pozasłowną, sprzeczną ze sloganami marksizmu magicznego, o języku, który tylko sam kreuje rzeczywistość. Spektakl mówi bowiem m.in. mocniej o fundamentalnej dla rodzaju ludzkiego prawdzie o przemijaniu, o samotności, o bezsensownym poszukiwaniu sensu – słowem „o cierpieniu”. Figury wykreowane przez Bernarda-Marie Koltèsa nieporadnie próbują dociec właśnie „przyczyn cierpienia”. Zanim to po części odkryją, Diler i Klient prowadzą ze sobą swoje agresywne gry emocjonalne, zrzucają kolejne twarze, wypluwają z siebie kakofonie słów, widzą w sobie towar. W końcu nagi Nosiński na scenie, dla mnie nie tyle reprezentuje pożądanie, ile milczące zagubienie i bezradność. Jest ta nagość wołaniem o uwagę i pomoc. Jest znakiem próby ponownych narodzin. W końcu bohaterowie dostrzegają w sobie drugiego człowieka i odkrywają „Prawdę o Ustaniu Cierpienia”. Czy jednak odkryją prawdę o „Ścieżce Prowadzącej do Ustania Cierpienia”? Nie sądzę, nawyk „ulicy” zapewne będzie silniejszy. Nie mamy zatem do czynienia z happy endem.
Jak to się udało wykonawcom i reżyserowi? Kiedyś Radosław Rychcik, powiedział publicznie, że każdy dramat potrzebuje aktualnego kontekstu. Widocznie ta propozycja nadal taki „interfejs” zachowała. – Zdecydowanie jest to rzecz wytrzymująca próbę czasu – ocenia Wojciech Niemczyk.
Na prywatny użytek mam swoją własną na ten temat teorię. Kiedyś miałem okazję spędzić kilka godzin blisko reżysera i zespołu. Czy ta wówczas potrzeba wyniosłej izolacji większości z nich i potrzeba komunikacji, ciepła, którym emanują wspomniani aktorzy – dała fenomen Samotności pól….? Spowodowała, że zamiast postmodernistycznego bełkotu mamy znaczące wydarzenie artystyczne? Oto jest pytanie.

 – Bezdyskusyjnie to jeden z najważniejszych spektakli w moim artystycznym CV – dodaje po dziesięciu latach od premiery Wojciech Niemczyk.

Krzysztof Sowiński