poniedziałek, 26 lutego 2024

Polska Walcząca na kolanach

 

Gdyby Józef Krzysztof Oraczewski żył i tworzył np. w Izraelu, czy USA – czyli w krajach samosterowalnych, gdzie nadal oficjalnie są realizowane interesy narodowe (jako – nie oszukujmy się - spójne z planami gigantów korporacyjnych, ale jednak) i  dlatego są tam także pielęgnowane (selektywnie) mity narodowe – byłby noszony „na rękach”, nie wspominając o tym, że zostałby także milionerem.

Bowiem ten artysta pokazuje w formie imponujących także rozmiarami obrazów, doświadczenia kilku pokoleń Polaków i towarzyszące im w tym istnieniu symbole.

Ale żyje w Polsce, w kraju skolonizowanym, który śp. Lech Jęczmyk, wybitny i marginalizowany zwłaszcza przez to coś, co w Polsce udaje lewicę (mówię, to z pełną świadomością jako wnuk tego, który za swoją „lewicowość” został zamordowany w niemieckim obozie zagłady w 1945 roku w Gros Rossen), polski intelektualista - nazwał („Nowe średniowiecze”, 2011) - amerykańskim (jej elit) kucykiem w Europie. Istniejącym w tej przestrzeni obok amerykańskiego konia trojańskiego jakim jest Wielka Brytania. Zwłaszcza teraz widać jak trafna to była ocena! Ba…. Już dziś nie jesteśmy nawet kucykiem, ale mówiąc językiem kolokwialnym, ponownie jak w 1939 roku – tragikomicznym osłem.

Zatem wracając do sztuki… Od czasu do czasu jakiemuś „upowszechniaczowi” kultury w ministerstwie przypomną się prace tego malarza i zamówi kilka, żeby ozdobiły urzędnicze gabinety, posłużyły jako element podtrzymujący chwilową, koniunkturalną narrację z odrobiną (dla niepoznaki) retoryki narodowej - akurat zarządzającej politycznej kupy. I na tym się kończy.

„Zderzenia” to wystawa (retrospektywna i być może z jego dotychczasowych 40 ekspozycji, największa) obrazów Józefa Krzysztofa Oraczewskiego (rocznik 1951) zorganizowana w Muzeum Narodowym w Kielcach.

„[…] oś wystawy koncentruje się wokół napięcia związanego z pojęciami wolności i zasad społecznych. Ten właśnie konflikt wpisany w drogę osobistych przeżyć artysty oraz perspektywa rozwoju, jaka się wiąże z jego przezwyciężeniem, są ukazane w największym przybliżeniu. Poprzez serię obrazów i instalacji Józef Krzysztof Oraczewski stawia widza przed wyzwaniem ponownego rozważenia swoich wcześniejszych przekonań o rzeczywistości i odkrycia głębszych, często ukrytych znaczeń naszego istnienia” – mówi o niej jej kurator Monika Turczyńska.

Malarz jakby przy okazji ujawnia przenikliwość swojego umysłu, który nie poddał się propagandzie, zorkiestrowanemu main streamowemu formatowaniu - wyciąga własne niezależne wnioski i wyraża uzasadnione niepokoje o nasze, narodowe losy. Ale nie tylko. Także o przyszłą kondycję każdego człowieka, który chce zachować najbardziej cenną zdobycz cywilizacji rozumu, która właśnie odeszła w przeszłość – wolność! Przypomina m.in. że już raz my mieszkańcy kraju nad Wisłą zostaliśmy nazwani podludźmi. Warto zatem w tym miejscu zapytać, czy czasem pojęcie „nieelitarni”, którym nas określa Klaus Szwab (swoją klasę hiperbogaczy nazywa „elitarnymi”), dzisiejszy jeździec „dziejowego” i  ”nieuniknionego” globalizmu – nie jest tym samym co – podludzie? 

Obrazy imponują rozmiarami, rozmachem, kolorystyką. Gdyby J. K. Oraczewski był tylko abstrakcjonistą pewnie zaakceptowałyby go wszystkie salony polityczne w Polsce udające na co dzień, że ze sobą w jakiejś istotnej - dla trwania Polski - sprawie konkurują. Jest jednak inaczej, bo J. K. Oraczewski m.in. zajmuje się („komentując”) - w swoich pracach wielkimi wydarzeniami polskiego narodu. Kraju immamentnie związanego z tym co Feliks Koneczny nazywał cywilizacją łacińską. Co teraz jest metodycznie niszczone przez wyłaniający się już oficjalnie, dominujący w świecie „Zachodu” globalistyczny reset, kolejną odsłonę światowego totalitaryzmu aplikowanego nam przy użyciu trockizmu.

Stąd, jak sądzę, w twórczości J. K. Oraczewskiego mamy cykle; np. odwołujący się do pompejańskiej tragedii, także cykl „Dotknięcie anioła”, czy liczne reprezentacje ptaków korespondujących zapewne także z mitami Feniksa, czy Ikara. Malarz sięga też po polskie symbole.

Moją uwagę – w tym kontekście - szczególnie przyciągnęło obecne w Kielcach płótno pokazujące tzw. kotwicę symbol  Polski Walczącej. To ten znak był malowany na murach okupowanego w czasie II wojny światowej naszego kraju. Jego autorką, być może współtwórczynią, była najprawdopodobniej instruktorka harcerska Anna Smoleńska ps. „Hania”, studentka historii sztuki na tajnym Uniwersytecie Warszawskim, zamordowana przez Niemców w KL Auchswitz w 1943 roku.  To ten patriotyczny znak w polskim społeczeństwie podtrzymywał w czasie okupacji nadzieje na przetrwanie.

Po iluzji odzyskania wolności w 1990 roku ten znak zaczął przeszkadzać kolejnym postokragłostołowym rządom, bo bywał wykorzystywany przeciwko nim. Po pretekstem otaczania tego znaku czcią  m.in. prezydent B. Komorowski chciał poprzez penalizację ograniczyć sposoby używania symbolu, tym samym usunąć go trwale z przestrzeni publicznej. W końcu niektóre światowe organizacje „cywilizacji postępu” dowodziły, że to znak faszystowski, który wyraża tzw. mowę nienawiści.

I na koniec rozważań o znaku… Wypromował go współcześnie… Ale chyba jednak strywializował (może raczej – przyczynił się do kontynuowania zamętu aksjologicznego) Łukasz „Juras” Jurkowski. Ten niegdyś zawodnik MMA, wytatuował sobie symbol PW w widocznym miejscu, na ramieniu. Dziś te pan pracuje jako dziennikarz w Polsacie Sport, gdzie niestety obok relacjonowania wydarzeń – od czasu do czasu bywa tubą propagandową main streamu.

Na obrazie J. K. Oraczewskiego widzimy ogromny znak Polski Walczącej, biel przechodzi  w krwawą czerwień. Widzimy ślady-ścieżki potężnego, ale kunsztownego uderzenia pędzla. Znak jest przewrócony. Ale czy obalony? Jest przestrogą? Mnie się kojarzy z tym:


„Lecz Ty? - lecz ja? - uderzmy w sądne pienie,

Nawołując: "Ciesz się późny wnuku!...

Jękły głuche kamienie -

Ideał sięgnął bruku - - " (C. K. Norwid, „Fortepian Szopena”, 1866).

Jeszcze nigdy w takiej skali, nie tylko politycznej, czy kulturowej, ale także w demograficznej los Polski nie był zagrożony jak dziś. Sądzę, ze J. K. Oraczewski to widzi, że także ma moc sięgania nie tylko w przeszłość (umiejętność interpretowania historii jak niegdyś J. Matejko), ale i naszą przyszłość. Problem w tym, że tak niewielu ma zdolność usłyszenia głosu takich artystów.


Prace J. K. Oraczewskiego można oglądać już tylko do 17 marca 2024 w Muzeum Narodowym w Kielcach. Wystawie towarzyszy wspaniały, wydany przez tę placówkę katalog zatytułowany „Sztuka”, autorstwa Moniki Turczyńskiej.

Krzysztof Sowiński