niedziela, 28 kwietnia 2019

I my jesteśmy inni niż w naszym bredzeniu




Jakich byśmy nie użyli  kluczy interpretacyjnych do tego przedstawienia, jakich byśmy nie próbowali zastosować technik odczytania, przeczytania, obok czytania, niedoczytania, czy między, odczuwania, czy równie uprawnionego olewania etc. – to wszystkie te zabiegi nie ukryją  jednego, że widz dostał koszmarnie nudne przedstawienie.

Nasuwa się też ogólna refleksja (bo to się nie wydarza pierwszy raz), że na polskiej scenie (post)dramatycznej, wytworzyła się  grupa reżyserów, produkującą spektakle, z których śmieją się tylko oni i ich kumple, kumpele pomagający im w realizacji, a widzom pozostaje w udziale tylko ból d….y . Groźnie brzmiąca Psychoza, nowa propozycja Teatru Żeromskiego w Kielcach okazała się zwykłą,  jak się kiedyś kolokwialnie mówiło na takie nudziarstwa ch…zą.

Boże… jakie spustoszenie w umysłach ludzi, dokonał fakt, że przez kilkadziesiąt lat w polskim szkolnictwie nie było na maturze obowiązkowego egzaminu z matematyki, która zostawiał niegdyś trwały ślad „dorzeczności” w umysłach rozwiązujących zadania uczniów. Ta wiedza pozwalająca określić co jest czym, a czym nie jest – chroniła niegdyś nie tylko „artystów” przed nadużywaniem bełkotu. Dziś już nic nie chroni, także widza.

I nie chodzi nawet o podjęty temat (skądinąd istotny) – ludzi wykazujących tzw. odchylenia od tzw. normy psychicznej, o ich problemach i relacjach z tzw. społeczeństwem. O to, że na scenie dostajemy kalejdoskop metod stosowanych w celu pomocy człowiekowi, który dostrzegł absurdalność swojego dotychczasowego życia, szuka swojej tożsamości, jakiegoś punktu zahaczenia od którego mógłby zacząć budować swój świat. Tylko o organizację tego wszystkiego na scenie. Zastosowaną formę podawczą. Nie ma w tym nic odkrywczego, nic ponad wiedzę, jaką na ten temat nabywa się we współczesnych maglach, jakimi bywają portale społecznościowe. A co najgorsze widać, że twórcy tego czegoś, nie mieli nigdy do czynienia z naprawdę człowiekiem chorym (nie chcę napisać psychicznie, bo bym tym samym sam rezonował tę kartezjańską tradycję). Że ich refleksja nie jest oparta nawet na zasymilowanym doświadczeniu. (Przynajmniej na scenie wygląda to jakby nie była). To zapewne zostawiłoby ślad w ich optyce. Za to mamy cytaty z Freuda, Junga, Nietzschego, czy Lacana. Odwołania do pojęcia biowładzy kojarzonej z Foucaultem (tegoż jakoś jeszcze znoszę, chociaż i jego refleksja jest oparta na prymitywnej marksistowskiej konstatacji, że świat wypełniają tylko prześladowcy i ofiary). Kontroli tzw. podmiotu m.in. przy pomocy farmakologii, co jest zresztą trafną uwagą – jesteśmy bowiem jednym z przodujących w nadużywaniu leków narodów.

Magda Kupryjanowicz (o reszcie autorów tej realizacji nie chce mi się nawet wspominać), autorka tekstu powtarza postmodernistyczne dogmaty na temat psychiki człowieka. I nie ma w tym absolutnie nic twórczego. A swoją zapowiedź tego co będzie się działo na scenie (Gazeta Teatralna 73) – kończy mantrą środowisk  neomarksistowskich o narcystycznej idealizacji siebie i paranoidalnej projekcji obcych. Czyli przypomina nam m.in. o tym, po raz kolejny, że nie byliśmy zbyt solidarni wobec tzw. uchodźców, którzy przecież nie bardzo okazali się tymi za kogo się podawali. Jak mawiał Einstein Obłęd: [to] powtarzanie w kółko tej samej czynności, oczekując innych rezultatów. Myślę, że ta dramaturżka powinna na poważniej pochylić się nad tą refleksją mędrca, zanim wyprodukuje kolejny tekst. Warto by też przy okazji coś jednak przeżyć. Czegoś istotnego doświadczyć. To niekiedy umożliwia rzeczywisty kontakt, a nie ten pozorowany. Wymuszony magicznymi zaklęciami rodem z Austina i Butler.
 
Ideowym praprawnukom Hegla, który twierdził:  Jeśli teoria nie zgadza się z faktami, tym gorzej dla faktów, fakty jednak nie przeszkadzają w narzucaniu swojej wizji świata. Na pewno twórczyni nie zauważa, że sama jest małym elemencikiem w maszynie niszczącej tzw. tradycyjne związki rodzinne.  To takie przez wieki pozwalały większości ludzi na tym globie mieć swoją dynamiczną, ale jednak swoją tożsamość, pozwalającą przeżyć swoje  życie w jednym kawałku, a jedynym terapeutą była jakaś babcia lub dziadek – ktoś mądry, mądrością wynikającą z doświadczenia.

Moje wywody zakończę fragmentem wiersza Ars poetica, Czesława Miłosza:

Ponieważ co chorobliwe jest dzisiaj cenione,
ktoś może myśleć, że tylko żartuję
albo że wynalazłem jeszcze jeden sposób
żeby wychwalać Sztukę z pomocą ironii.

Był czas, kiedy czytano tylko mądre książki
pomagające znosić ból oraz nieszczęście.
To jednak nie to samo co zaglądać w tysiąc
dzieł pochodzących prosto z psychiatrycznej kliniki.

A przecie świat jest inny niż się nam wydaje
i my jesteśmy inni niż w naszym bredzeniu.
Ludzie więc zachowują milczącą uczciwość,
tak zyskując szacunek krewnych i sąsiadów.

.

Krzysztof Sowiński
 PS. Tak mi się skojarzyło… Dwóch facetów na scenie Andrzej Plata i Bartłomiej Cabaj (nawet i oni nie mogli uratować tej propozycji) ubrani byli wyjątkowo niegustownie – tandetne swetry w jodełkę i jeszcze bardziej tandetne spodnie dresowe (styl tzw. wieśniaków), jakie biedni Polacy kupują na kilogramy w szmateksach. To taki nasz powszechny kontakt z nowoczesną Europą – przywdziać znoszone na Zachodzie przez kogoś innego szmaty. (Przypominam sobie protest „uchodźców”, którym ofiarowano podobne – wyrzucili takie do kontenerów ze śmieciami i zażądali markowych, modnych ubrań w jakich niekiedy chodzą szefowie placówek kulturalnych, finansowanych z budżetu „nienawistnego” im państwa).   W końcu zrozumiałem – realizatorzy Psychozy, nie pochylali się nad ludźmi z problemami. Czy oni czasem nie stworzyli kolejnej wersji haniebnego i naprawdę wykluczającego programu Chłopaki do wzięcia? Programu, który cieszy się nadzwyczajnym powodzeniem u polskiej inteligencji pierwszego lub drugiego pokolenia – u dzieci, wnuków dawniejszych ormowców i handlarzy guzików?