niedziela, 19 marca 2017

“Anty” – czyli socjalizm wiecznie żywy




 "Zaucha. Welcome to the. PRL" – to najnowsza propozycja teatru Żeromskiego. I chociaż dyrektor kieleckiej sceny Michał Kotański, po premierze twierdził, że konieczne jest łamanie kanonów, to moim zdaniem, ta propozycja żadnego kanonu nie łamie. A nawet ”wprost przeciwnie” - realizuje kanon (nie aż tak skomplikowany), nazwijmy to umownie teatru postmodernistycznego.

A pointa tego jest taka – na koniec wychodzi diagnoza schyłku PRL-u i współczesnej geopolityki na poziomie rozumienia przedszkolaka. I do tego jest to jeszcze dużymi partiami koszmarnie nudne, często irytujące. I tylko kilku wokalistów powoduje, że czas ten nie jest bezpowrotnie stracony.

Twórcy spektaklu, jest ich znowu duża grupa (ten kolektywizm w sztuce czasami mnie niepokoi), zapowiadali przed premierą ustami reżysera Adama Biernackiego czym jest ich produkcja – jest zatem formą anty-biografii, anty-musicalu, anty-kroniki. Pomysł na jego realizację też nie jest nowy, nawiązuje do koncepcji „co by było gdyby było”. Tutaj - co by było gdyby Andrzej Zaucha nie umarł. Co by było, gdyby to socjalizm Europy Wschodniej po upadku „żelaznej kurtyny” rozlał się na tzw. Zachód. I akurat w tym miejscu twórcy anty-musicalu pewnie nieświadomie, sami sądząc, że ironizują, nie mylili się – socjalizm zapanował w Europie, miejsce „wschodniego” klasycznego marksizmu, zajął neomarksizm z jego proletariatem zastępczym tzw. „wykluczonymi”. Starzy marksiści szybko zostali liderami nowego. (Z czasem niektórzy zostali europarlamentarzystami). "Wychowali" nowych. Rozpoczęli za radą Gramsciego, jak wynika z obserwacji, skuteczny marsz poprzez instytucje kultury. Najpóźniej w Polsce. I może nie są wystarczająco liczni, ale za to bardzo głośni.

Słabością tej propozycji jest kiepski tekst sztuki, słabe „chóralne” partie wokalne, a może i temat samego Zauchy. Bo Zaucha chociaż utalentowany nigdy (pamiętam to doskonale)
idolem młodych nie był, nie mógł nim być wówczas wąsaty (taki zarost był synonimem obciachu) mężczyzna z tzw. „pożyczką”, który do „głosów” pokolenia nie należał. A było kilka znaczących.
Owszem…  Miał duże możliwości, ale jednak czego się nie dotknął, to rzecz taka  zaczynała nosić ślad peerelowskiej zgrzebności, tandety i co najgorsze sztuczności (szansonady). Ten sam rys ma propozycja spółki Adama Biernackiego. Jeśli to było zamierzone to się udało.

Pomysł na „anty” ma swoje zalety. Bo łatwo jest powiedzieć, czym nie jest konkretna
propozycja. I później to obronić. Trudniej jest powiedzieć czym jest nasza produkcja, taka deklaracja byłaby już bowiem zobowiązaniem, a żeby je wypełnić trzeba jednak „coś” precyzyjnego skomponować.

Żeby nie było, że wszystko było „anty”, warto przyjść, żeby posłuchać chociażby Wojtka Niemczyka, Wiktorii Kulaszewskiej, czy Grzegorza Margasa. No i spektakl łamie tabu głoszące, że o tych, którzy odeszli mówimy tylko dobrze.

Krzysztof Sowiński