Gdyby Józef Krzysztof Oraczewski żył i tworzył np. w Izraelu, czy USA – czyli w krajach samosterowalnych, gdzie nadal oficjalnie są realizowane interesy narodowe (jako – nie oszukujmy się - spójne z planami gigantów korporacyjnych, ale jednak) i dlatego są tam także pielęgnowane (selektywnie) mity narodowe – byłby noszony „na rękach”, nie wspominając o tym, że zostałby także milionerem.
Bowiem ten artysta pokazuje w formie imponujących także rozmiarami obrazów, doświadczenia kilku pokoleń Polaków i towarzyszące im w tym istnieniu symbole.
Ale żyje w Polsce, w
kraju skolonizowanym, który śp. Lech Jęczmyk, wybitny i marginalizowany
zwłaszcza przez to coś, co w Polsce udaje lewicę (mówię, to z pełną
świadomością jako wnuk tego, który za swoją „lewicowość” został zamordowany w
niemieckim obozie zagłady w 1945 roku w Gros Rossen), polski intelektualista - nazwał
(„Nowe średniowiecze”, 2011) - amerykańskim (jej elit) kucykiem w Europie. Istniejącym
w tej przestrzeni obok amerykańskiego konia trojańskiego jakim jest Wielka
Brytania. Zwłaszcza teraz widać jak trafna to była ocena! Ba…. Już dziś nie
jesteśmy nawet kucykiem, ale mówiąc językiem kolokwialnym, ponownie jak w 1939
roku – tragikomicznym osłem.
Zatem wracając do sztuki…
Od czasu do czasu jakiemuś „upowszechniaczowi” kultury w ministerstwie przypomną
się prace tego malarza i zamówi kilka, żeby ozdobiły urzędnicze gabinety, posłużyły
jako element podtrzymujący chwilową, koniunkturalną narrację z odrobiną (dla
niepoznaki) retoryki narodowej - akurat zarządzającej politycznej kupy. I na
tym się kończy.
„Zderzenia” to wystawa
(retrospektywna i być może z jego dotychczasowych 40 ekspozycji, największa)
obrazów Józefa Krzysztofa Oraczewskiego (rocznik 1951) zorganizowana w Muzeum Narodowym
w Kielcach.
„[…] oś wystawy
koncentruje się wokół napięcia związanego z pojęciami wolności
i zasad społecznych. Ten właśnie konflikt wpisany w drogę osobistych
przeżyć artysty oraz perspektywa rozwoju, jaka się wiąże z jego
przezwyciężeniem, są ukazane w największym przybliżeniu. Poprzez serię
obrazów i instalacji Józef Krzysztof Oraczewski stawia widza przed
wyzwaniem ponownego rozważenia swoich wcześniejszych przekonań o rzeczywistości
i odkrycia głębszych, często ukrytych znaczeń naszego istnienia” – mówi o
niej jej kurator Monika Turczyńska.
Malarz jakby przy okazji ujawnia
przenikliwość swojego umysłu, który nie poddał się propagandzie, zorkiestrowanemu
main streamowemu formatowaniu - wyciąga własne niezależne wnioski i wyraża
uzasadnione niepokoje o nasze, narodowe losy. Ale nie tylko. Także o przyszłą
kondycję każdego człowieka, który chce zachować najbardziej cenną zdobycz
cywilizacji rozumu, która właśnie odeszła w przeszłość – wolność! Przypomina
m.in. że już raz my mieszkańcy kraju nad Wisłą zostaliśmy nazwani podludźmi.
Warto zatem w tym miejscu zapytać, czy czasem pojęcie „nieelitarni”, którym nas
określa Klaus Szwab (swoją klasę hiperbogaczy nazywa „elitarnymi”), dzisiejszy
jeździec „dziejowego” i ”nieuniknionego”
globalizmu – nie jest tym samym co – podludzie?
Obrazy imponują rozmiarami,
rozmachem, kolorystyką. Gdyby J. K. Oraczewski był tylko abstrakcjonistą pewnie
zaakceptowałyby go wszystkie salony polityczne w Polsce udające na co dzień, że
ze sobą w jakiejś istotnej - dla trwania Polski - sprawie konkurują. Jest
jednak inaczej, bo J. K. Oraczewski m.in. zajmuje się („komentując”) - w swoich
pracach wielkimi wydarzeniami polskiego narodu. Kraju immamentnie związanego z
tym co Feliks Koneczny nazywał cywilizacją łacińską. Co teraz jest metodycznie
niszczone przez wyłaniający się już oficjalnie, dominujący w świecie „Zachodu” globalistyczny
reset, kolejną odsłonę światowego totalitaryzmu aplikowanego nam przy użyciu trockizmu.
Stąd, jak sądzę, w
twórczości J. K. Oraczewskiego mamy cykle; np. odwołujący się do pompejańskiej
tragedii, także cykl „Dotknięcie anioła”, czy liczne reprezentacje ptaków korespondujących
zapewne także z mitami Feniksa, czy Ikara. Malarz sięga też po polskie symbole.
Moją uwagę – w tym
kontekście - szczególnie przyciągnęło obecne w Kielcach płótno pokazujące tzw.
kotwicę symbol Polski Walczącej. To ten
znak był malowany na murach okupowanego w czasie II wojny światowej naszego
kraju. Jego autorką, być może współtwórczynią, była najprawdopodobniej
instruktorka harcerska Anna Smoleńska ps. „Hania”, studentka historii sztuki na
tajnym Uniwersytecie Warszawskim, zamordowana przez Niemców w KL Auchswitz w
1943 roku. To ten patriotyczny znak w
polskim społeczeństwie podtrzymywał w czasie okupacji nadzieje na przetrwanie.
Po iluzji odzyskania
wolności w 1990 roku ten znak zaczął przeszkadzać kolejnym postokragłostołowym
rządom, bo bywał wykorzystywany przeciwko nim. Po pretekstem otaczania tego
znaku czcią m.in. prezydent B.
Komorowski chciał poprzez penalizację ograniczyć sposoby używania symbolu, tym
samym usunąć go trwale z przestrzeni publicznej. W końcu niektóre światowe
organizacje „cywilizacji postępu” dowodziły, że to znak faszystowski, który
wyraża tzw. mowę nienawiści.
I na koniec rozważań o
znaku… Wypromował go współcześnie… Ale chyba jednak strywializował (może raczej
– przyczynił się do kontynuowania zamętu aksjologicznego) Łukasz „Juras”
Jurkowski. Ten niegdyś zawodnik MMA, wytatuował sobie symbol PW w widocznym
miejscu, na ramieniu. Dziś te pan pracuje jako dziennikarz w Polsacie Sport,
gdzie niestety obok relacjonowania wydarzeń – od czasu do czasu bywa tubą
propagandową main streamu.
Na obrazie J. K.
Oraczewskiego widzimy ogromny znak Polski Walczącej, biel przechodzi w krwawą czerwień. Widzimy ślady-ścieżki
potężnego, ale kunsztownego uderzenia pędzla. Znak jest przewrócony. Ale czy
obalony? Jest przestrogą? Mnie się kojarzy z tym:
„Lecz Ty? - lecz ja? - uderzmy w sądne pienie,
Nawołując: "Ciesz
się późny wnuku!...
Jękły głuche kamienie -
Ideał sięgnął bruku - -
" (C. K. Norwid, „Fortepian Szopena”, 1866).
Jeszcze nigdy w takiej
skali, nie tylko politycznej, czy kulturowej, ale także w demograficznej los
Polski nie był zagrożony jak dziś. Sądzę, ze J. K. Oraczewski to widzi, że także
ma moc sięgania nie tylko w przeszłość (umiejętność interpretowania historii
jak niegdyś J. Matejko), ale i naszą przyszłość. Problem w tym, że tak niewielu
ma zdolność usłyszenia głosu takich artystów.
Prace J. K. Oraczewskiego można oglądać już tylko do 17 marca 2024 w Muzeum Narodowym
w Kielcach. Wystawie towarzyszy wspaniały, wydany przez tę placówkę katalog
zatytułowany „Sztuka”, autorstwa Moniki Turczyńskiej.
Krzysztof Sowiński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz