niedziela, 23 lutego 2020

Wizja różowych pluszaków rządzi



Żeby nie było, że prawie zawsze jestem na „nie”, podobała mi się - współczesna litania, która "wyszła"  spod klawisza, albo nawet całej klawiatury Martyny Wawrzyniak - do świętej Rity, odwiecznej specjalistki od spraw trudnych i beznadziejnych. (Podobnie w „słusznym gniewie” wymierzonym przeciwko „katolskiej” tradycji, pisywałem na początku liceum). Napisy tego tekstu „rzucone” o ścianę kończą tę sztukę. Propozycję, której… spokojnie mogłoby nie być. Bo ta litania to jednak o wiele za mało.

Jest w „necie” taki mem  – po jednej stronie mamy kobietę, która zachwiała „patriarchalnym” światem - Marię Cure Skłodowską (dostała dwukrotnie nagrodę nobla, za m.in. odkrycie dwóch nowych pierwiastków – radu i polonu). Z drugiej - mamy rysunek ukazujący Marysię Jakąśtam z 2020 roku, która odkryła w wieku około 30 lat, że… ma waginę i postanowiła podzielić się swoją wiedzą (czyli pokazać) w czasie publicznej manifestacji przeciw „faszyzmowi”. To ta druga postać skłoniła do napisania tekstu Martynę Wawrzyniak, a Remigiusz Brzyk to wyreżyserował w kieleckim Teatrze Żeromskiego. Rzecz ma tytuł „Schwarz-charakterki”. (To deminutivum - osłabia wymowę tego dzieła, czy nie osłabia?).

Obydwoje uważają, że właśnie powiedzieli o feminizmie coś ważnego i nowego. Nawet reżyser tuż po spektaklu gratulował dyrektorowi kieleckiej sceny Michałowi Kotańskiemu „odwagi” za to, że pozwolił zrealizować ten projekt w „Żeromskim”. A dramaturżka dopowiedziała już sama, bez pomocy aktorek - drugi i pewnie nie ostatni akt swego dzieła. Jednak, czym dłużej i żarliwiej mówiła, tym wokół robiło się przestronniej. Ubywało chętnych do udziału w popremierowym bełkot-bankiecie.

Teraz peryfraza. Kiedyś bywało, że teatr zmieniał poglądy, pokazywał świat, z którego widz z istnienia nie zdawał sobie sprawy, a tekst dramatu proponował nowy język, zwroty, które wchodziły do kanonu tego powszechnego.

Dziś tzw. teatr krytyczny, który reprezentuje wspomniana już para,  jest tylko częścią zorkiestrowanej narracji. Zadaniem takiego teatru jest „goebelsowskie” konsolidowanie wciąż tego samego przekazu o „wykluczonych” i ich oprawcach (tym razem wykluczone są kobiety, które moim zdaniem w tym przypadku… nie mają pomysłu na swoje życie, za to autorzy sztuki uważają, że to skutek „patriarchalnego” formatowania). A tekst jest wypisem z wpisów pochodzących z portali społecznościowych, autorów o niezbyt lotnych umysłach. Ktoś tych ludzi wyraźnie i brutalnie „wykluczył” także z bibliotek. Takich wypisów z wpisów dokonała właśnie także Martyna Wawrzyniak (nie pierwsza i na pewno nie ostatnia).

Ze sceny padają potoki słów (fundamentem tego jest roz-spójnik „że”), widz nie usypia tylko dlatego, że od czasu do czasu pięć aktorek i jeden aktor obecni na scenie – przerywają drzemkę histerycznie wykrzyczanymi do widza... oklepanymi wulgaryzmami. I wtedy wiemy, że mamy także do czynienia z komedią – bo realizatorzy sztuki i ich znajomi  wybuchają w takich miejscach szalonym śmiechem, a natomiast reszta widowni zastanawia się w milczeniu – co ja tutaj robię?

Jakich to dramatów doświadczają współczesne już nie młode (ładne też nie) dziewczyny? Największym wydaje się brak pieniędzy (ten jeb… kapitalizm nie chce się dzielić z tymi, którzy… nic nie robią). Dlatego jedna z bohaterek przeżywa dramat (w sumie „ciała”) - za ostatnie zmiętolone 20 złotych musi kupić sobie najtańsze fajki. Inna (a może ta sama?) – musi wciągnąć do windy zaadresowaną do niej paczkę i złośliwie nie wpuszcza do kabiny staruszki. A najbardziej powinna sobie ta „młoda” nawrzucać, za to że nie namówiła seniorki do poddania się eutanazji, bo przecież tacy ludzie tylko produkują niepotrzebnie co2 (a planeta przecież wyje z rozpaczy i woła o pomoc, i jak teraz jej nie uratujemy, to… dopiero następnym razem) i te babcie jeszcze na dokładkę hodują mięsożerne koty. Czy nie trzeba opiekować się tylko tymi pluszowymi?

I nadszedł w końcu jeden moment, kiedy wydawało mi się, że COŚ się na scenie wydarzy! Lecz zanim o tym, opowiem inną historię.

Jako jeden z ostatnich roczników w PRL trafiłem, chociaż nie chciałem, do wojska. Kiedyś z grupą żołnierzy zawodowych wieczorem wiedliśmy „wieczorne Polaków rozmowy” koło nieistniejącego już basenu na Stadionie w Kielcach. To wówczas nie żyjący już chorąży M. w pewnym momencie stanął w pełnym umundurowaniu na startowym słupku, wyprostował nad głową obie ręce i… skoczył! Na tzw. główkę! Oczywiście w akcie protestu przeciwko tyrani komunistycznego państwa. Mniej romantyczna wersja mówi, że chorąży lubiejący wypić, w alkoholowym amoku nie zauważył, że mimo sezonu, w basenie nie było jednak wody. Chorąży stał się legendą! Bohaterem „sprzeciwu”! W aureoli glorii odwiedzał licznych znajomych. Wszędzie witano go owacyjnie i przez kilka miesięcy z powodu zagipsowanych po pachy rąk, musieliśmy podawać kolejne kieliszki alkoholu wprost do chorążowych ust.

Taka sama szansa stała właśnie przed Anną Antoniewicz, która kreowała jedną z postaci dramatu, albo prościej była nią na scenie. W kostiumie pływackim, stanęła na słupku startowym ustawionym blisko pierwszych rzędów. Przymierza się… długo… Gada…. Dalej gada… Widać zewnętrznie konflikt wewnętrzny… Rośnie napięcie! W końcu… skacze! Jednak niestety… bezpiecznie… na nogi… Później znowu próbuje! Myślę sobie w ów czas: „K…. - dziewczyno zrób coś, k… dla kobiecej sprawy! Będziesz k… legendą feministycznego, krytycznego teatru!”. A ta znowu jeb… na nogi… A na koniec końców miękko ląduje na ogromnym  posłaniu zrobionym z pluszowych małych misiów, kotków i piesków (głównie różowych), niczym na kole ratunkowym. Miał być dramat, skok w nieznane, ostateczne, nieopisywalne, niewygadywalne - a są kolejne życia… Jak u pluszowego kota.

I już moje „na koniec”. O czym Wawrzyniak i Brzyk nie zrobią sztuki? Właśnie trzy amerykańskie lekkoatletki złożyły (czytaj: w końcu ktoś się odważył) pozew przeciwko konkurentkom (?) transpłciowym zawodniczkom (mowa, to czy „niemowa” „nienawiści?). „Zdaniem młodych sportsmenek jest niesprawiedliwe, że rywalizują razem z takimi osobami w kategoriach kobiecych” – donoszą ostrożnie media, na razie głównie te „faszystowskie”. Dramaturżka i reżyser jednak nie zrobią sztuki o rozpaczy tych dziewczyn, które zamiast eksperymentować z wibratorem i filmami porno jak bohaterki sztuki, zap….ły kilkanaście lat, trzy razy dziennie na treningach, traciły zdrowie, czas i pieniądze i etc. - po to tylko, żeby na olimpiadzie (bywa, że się ma taką tylko jedną szansę w życiu), przegrać z kimś kto zadeklarował się jako kobieta. Bo po co, prawda?

Niewątpliwie jedno jest pewne – osoby transpłciowe, mówiąc językiem spektaklu – rozp…  współczesny feminizm od środka, niezależnie czy teatr zauważy problem, czy będzie milczał.

Krzysztof Sowiński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz