poniedziałek, 17 lutego 2020

Nic


- Za chwilę pan zaśnie. Najpierw poczuje pan szum w głowie.
Czas biegł, toczył się, zabijał, kurczył, gęstniał i lepił się jak zwykle, ale już beze mnie.
- Niech się pan budzi. Niech się pan budzi! Jak się pan nazywa? Jak?
Wiem jak się nazywam. Przypominam sobie o sobie, wyraz po wyrazie, zdanie po zdaniu, kawałek sceny po scenie. Ale z oczu same lecą mi łzy. Coś bełkoczę.
Ci nade mną nie wiedzą skąd te łzy.
A było pewnie mniej więcej tak:
„Więc nie ma nic. Nic po tamtej stronie. Nie ma nawet ciemności. Tylko nic z którego kiedyś już się nie obudzę. I nikogo z moich umarłych nie spotkam. Nawet Kłopcio mój pięć lat temu umarły pies nie zamacha mi ogonem, a ja nie zamacham mu ciepłym słowem".
Nagle przypominam sobie, że to kiedyś już usłyszałem i to w lepszym opakowaniu:
„Lecz jeśli nie zaświeci nic? … i ból przeminie?
Jeśli się wszystko z chwilą boleści rozpryśnie?
A potem ciemność … potem nawet ciemność ginie,
Nic nic i sobie nawet nie powiem samemu,
Że nic nie ma – i Boga nie zapytam, czemu
Nic nie ma? Ha więc będę zwyciężony niczym?”.
Później patrzę na swoją prawą dłoń i widzę na moich pierwszych dwóch kłykciach ogromne sińce. Uderzyłem kogoś w czasie mojego niebycia? Walczyłem? O kogo? O co? Przeciwko komu?
Nie. Jak mnie wieźli na salę, najpewniej niewładną rękę przycięto mi w windzie.
Ból teraz istnienia i lęku przed nieistnieniem jeszcze nie przeminął. I nie ma żadnej pewności, że przeminie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz