Są spektakle wobec
których zawiesza się zwykłe odczytania (oparte na interpretacjach, wskazywaniu
metatekstów i etc.), bowiem ich siła przekazu jest aż tak wielka, że nie
zostawia zbyt wiele przestrzeni na tego typu rozważania. Takim jest kolejna propozycja Teatru TeTaTet, zatytułowana
„Bóg jest kobietą o jednej piersi".
Autorką scenariusza,
reżyserką i wykonawcą jest kielczanka Anna Iwasiuta – Dudek. Spektakl jest
oparty na jej własnych przeżyciach związanych z chorobą nowotworową jakiej
aktorka doświadczyła w przeszłości. „Chcę mówić o miłości, o marzeniu, o
zwycięstwie, o seksie, o kobiecości. Chcę mówić o tym jak prosto zakrzyczeć
można strach i o tym, że po wybrzmieniu krzyk zanika, a strach pozostaje. Chcę
o tym opowiedzieć, bo seksualność kobiety Amazonki, jej doświadczanie ciała
poprzez duszę i duszy poprzez ciało jest czymś niezwykłym. Czymś o czym warto
choć przez chwilę usłyszeć” – mówi artystka.
Dawno nie widziałem tak
skupionej publiczności teatralnej, jak ta w trakcie premiery spektaklu (29
lutego 2020 roku na małej scenie KCK). Wszyscy wiedzieli bowiem, że nie mają do
czynienia z wydumanym pseudofeministycznym problemem, ale z autentyczną
historią kobiety, która stała przed nimi na scenie.
Rozmawiałem z wieloma osobami i większość z nich bała się, że będą epatowani
cierpieniem chorej osoby. (Wychodzi na to, że jesteśmy jednak przytłoczonym
społeczeństwem i nie bardzo chcemy do swoich, dokładać cudzych jeszcze
problemów, boimy się bowiem, że może się zdarzyć, iż nasza empatia może przejść
wówczas w swoje przeciwieństwo, co się nie aż tak rzadko wydarza). Jednak tak
się nie działo – owszem i o nim – cierpieniu była mowa, ale nie to było istotą
tej propozycji.
Dla wielu zapewne jest to
spektakl o miłości, która wobec przypadkowości życia, miażdżącej jego
dotychczasowe sensy, nadaje życiu „Amazonki” inny wymiar. Ocala ją. Może lepiej - pozwala żyć dalej.
To prawda - spektakl jest
w pewnej części jakże zrozumiałym lamentem nad stratą części samej siebie, własnych wyobrażeń na
swój własny temat, które towarzyszyły kobiecie dotychczas, ale ostatecznie jest
okazją do… afirmacji życia i wypowiedzenia peanu na temat miłości.
W jednej ze scen fizycznie niesprawna
w chorobie bohaterka ma obsesyjny sen, o tym że swobodnie biega, płynie w powietrzu
nie powstrzymana przez biologię. Tę tęsknotę zrozumie tylko ten, kto utracił
swoją dawną sprawność. Można ją utracić na dwa sposoby: wskutek nagłej choroby,
kontuzji, albo wskutek entropii, która funduje nam starość. Oczywiście są
jeszcze ludzie, którzy nigdy „nie fruwali” i im będzie trudno zrozumieć tę
metaforę straty.
Jednak dla mnie to była
sztuka jeszcze o czymś innym i wierzę, że jej autorka się ze mną zgodzi. „Myśl
przychodzi, gdy <<ona>> tego chce, a nie gdy <<ja>>
tego chce; kto mówi, że podmiot <<ja>> jest warunkiem orzeczenia
<<myślę>> ten zafałszowuje stan faktyczny” – mówił Fryderyk Nietzsche
w „Poza dobrem i złem”.
Widowisko Anny Iwasiuty-Dudek,
to opowieść o obsesyjnych myślach, które wciąż przypominają o stracie. Myślach
z którymi trudno się uporać. Niektórzy mówią nawet, że to niemożliwe. Inni, że
przydarza się oświeconym. W przypadku nas zwykłych ludzi, tak przywiązanych do
tego na co składa się życie (czyli także do swoich myśli ujętych w różne
matryce). Niekiedy tylko miłość drugiego człowieka unieważnia to reprodukowanie
przeszłości i osadza istotę ludzką w tu i teraz, pozwala poczuć się znowu…
szczęśliwym. Przynajmniej od czasu do czasu.
Nie mamy mocy zmieniania myśli,
nie jesteśmy za nie odpowiedzialni, ale mamy moc wpływania na nasze działania. A
nowe działania produkują nowe myśli. Trwa nieustanna zmiana. To nasze ludzkie
przekleństwo, ale i… wybawienie.
Annie Iwasiucie-Dudek (m.in.
świetny wokal, dykcja bez tej nieznośnej panującej powszechnie postmodernistycznej
maniery, którą szybciej byłoby sparodiować niż teraz opisać) na scenie jako
druga osoba śpiewająca obok niej, towarzyszy udanie młody pianista Wojciech
Lisowicz. Spektakl jest niesłychanie ascetyczny. Za scenografię wystarcza kilka
luster deformujących odbicia. Przygotowany na tę okoliczność tekst – jest
podawany w formie mówionej i śpiewanej. Aktorka mogłaby, ale nie epatuje
chorobą. Np. mamy tylko czytelne sygnały - biały makijaż twarzy i bandaże krępujące
kobiece ciało. Dwa sceniczne stroje. I tylko tyle. Plus światło. A całe
widowisko jest ”uszyte” wg tradycyjnego teatralnego Logosu. A i tak całość ma nietuzinkową
moc przekazu.
Niektórzy myśliciele
mówią, że po epoce słowa, nadeszła teraz epoka bezpośredniego transferu przeżyć,
w tym celu już się wykorzystuje doświadczenia i technologie związane z
rzeczywistością wirtualną (np. w teatrach jest teraz mnóstwo zdobyczy techniki,
często aktor zaczyna być tylko do tego dodatkiem). Kolejna propozycja Teatru TeTaTet
pokazuje że – jeśli w aspekcie twórczości chodzi o to, żeby ktoś chociaż
chwilowo wszedł w cudzy świat i go doświadczył – niekoniecznie potrzeba zaawansowanych
technologii, wystarczy szczerze i dobrze opowiedziana istotna historia drugiego
człowieka. I co najważniejsze - bez pretensji do zmieniania w sferze społecznej
świata.
Zatem propozycja Anny Iwasiuty-Dudek, chociaż autentyczna i
wzruszająca, będzie kompletnie nieużyteczna w propagowaniu dyktatów i utopii współczesnego dominującego ruchu, który niestety podszył sie "pod" i wyparł feminizm.
Krzysztof Sowiński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz