poniedziałek, 2 marca 2020

O dyktacie myśli, strachu i bezpośrednim transferze przeżyć



Są spektakle wobec których zawiesza się zwykłe odczytania (oparte na interpretacjach, wskazywaniu metatekstów i etc.), bowiem ich siła przekazu jest aż tak wielka, że nie zostawia zbyt wiele przestrzeni na tego typu rozważania.  Takim jest kolejna propozycja Teatru TeTaTet, zatytułowana „Bóg jest kobietą o jednej piersi".

Autorką scenariusza, reżyserką i wykonawcą jest kielczanka Anna Iwasiuta – Dudek. Spektakl jest oparty na jej własnych przeżyciach związanych z chorobą nowotworową jakiej aktorka doświadczyła w przeszłości. „Chcę mówić o miłości, o marzeniu, o zwycięstwie, o seksie, o kobiecości. Chcę mówić o tym jak prosto zakrzyczeć można strach i o tym, że po wybrzmieniu krzyk zanika, a strach pozostaje. Chcę o tym opowiedzieć, bo seksualność kobiety Amazonki, jej doświadczanie ciała poprzez duszę i duszy poprzez ciało jest czymś niezwykłym. Czymś o czym warto choć przez chwilę usłyszeć” – mówi artystka.

Dawno nie widziałem tak skupionej publiczności teatralnej, jak ta w trakcie premiery spektaklu (29 lutego 2020 roku na małej scenie KCK). Wszyscy wiedzieli bowiem, że nie mają do czynienia z wydumanym pseudofeministycznym problemem, ale z autentyczną historią kobiety, która stała przed nimi na scenie.

Rozmawiałem z  wieloma osobami i większość  z nich bała się, że będą epatowani cierpieniem chorej osoby. (Wychodzi na to, że jesteśmy jednak przytłoczonym społeczeństwem i nie bardzo chcemy do swoich, dokładać cudzych jeszcze problemów, boimy się bowiem, że może się zdarzyć, iż nasza empatia może przejść wówczas w swoje przeciwieństwo, co się nie aż tak rzadko wydarza). Jednak tak się nie działo – owszem i o nim – cierpieniu była mowa, ale nie to było istotą tej propozycji.
Dla wielu zapewne jest to spektakl o miłości, która wobec przypadkowości życia, miażdżącej jego dotychczasowe sensy, nadaje życiu „Amazonki” inny wymiar. Ocala ją. Może lepiej - pozwala żyć dalej.

To prawda - spektakl jest w pewnej części jakże zrozumiałym lamentem nad stratą części samej siebie, własnych wyobrażeń na swój własny temat, które towarzyszyły kobiecie dotychczas, ale ostatecznie jest okazją do… afirmacji życia i wypowiedzenia peanu na temat miłości.

W jednej ze scen fizycznie niesprawna w chorobie bohaterka ma obsesyjny sen, o tym że swobodnie biega, płynie w powietrzu nie powstrzymana przez biologię. Tę tęsknotę zrozumie tylko ten, kto utracił swoją dawną sprawność. Można ją utracić na dwa sposoby: wskutek nagłej choroby, kontuzji, albo wskutek entropii, która funduje nam starość. Oczywiście są jeszcze ludzie, którzy nigdy „nie fruwali” i im będzie trudno zrozumieć tę metaforę straty.

Jednak dla mnie to była sztuka jeszcze o czymś innym i wierzę, że jej autorka się ze mną zgodzi. „Myśl przychodzi, gdy <<ona>> tego chce, a nie gdy <<ja>> tego chce; kto mówi, że podmiot <<ja>> jest warunkiem orzeczenia <<myślę>> ten zafałszowuje stan faktyczny” – mówił Fryderyk Nietzsche w „Poza dobrem i złem”.
Widowisko Anny Iwasiuty-Dudek, to opowieść o obsesyjnych myślach, które wciąż przypominają o stracie. Myślach z którymi trudno się uporać. Niektórzy mówią nawet, że to niemożliwe. Inni, że przydarza się oświeconym. W przypadku nas zwykłych ludzi, tak przywiązanych do tego na co składa się życie (czyli także do swoich myśli ujętych w różne matryce). Niekiedy tylko miłość drugiego człowieka unieważnia to reprodukowanie przeszłości i osadza istotę ludzką w tu i teraz, pozwala poczuć się znowu… szczęśliwym. Przynajmniej od czasu do czasu.

Nie mamy mocy zmieniania myśli, nie jesteśmy za nie odpowiedzialni, ale mamy moc wpływania na nasze działania. A nowe działania produkują nowe myśli. Trwa nieustanna zmiana. To nasze ludzkie przekleństwo, ale i… wybawienie.

Annie Iwasiucie-Dudek (m.in. świetny wokal, dykcja bez tej nieznośnej panującej powszechnie postmodernistycznej maniery, którą szybciej byłoby sparodiować niż teraz opisać) na scenie jako druga osoba śpiewająca obok niej, towarzyszy udanie młody pianista Wojciech Lisowicz. Spektakl jest niesłychanie ascetyczny. Za scenografię wystarcza kilka luster deformujących odbicia. Przygotowany na tę okoliczność tekst – jest podawany w formie mówionej i śpiewanej. Aktorka mogłaby, ale nie epatuje chorobą. Np. mamy tylko czytelne sygnały - biały makijaż twarzy i bandaże krępujące kobiece ciało. Dwa sceniczne stroje. I tylko tyle. Plus światło. A całe widowisko jest ”uszyte” wg tradycyjnego teatralnego Logosu. A i tak całość ma nietuzinkową moc przekazu.

Niektórzy myśliciele mówią, że po epoce słowa, nadeszła teraz epoka bezpośredniego transferu przeżyć, w tym celu już się wykorzystuje doświadczenia i technologie związane z rzeczywistością wirtualną (np. w teatrach jest teraz mnóstwo zdobyczy techniki, często aktor zaczyna być tylko do tego dodatkiem). Kolejna propozycja Teatru TeTaTet pokazuje że – jeśli w aspekcie twórczości chodzi o to, żeby ktoś chociaż chwilowo wszedł w cudzy świat i go doświadczył – niekoniecznie potrzeba zaawansowanych technologii, wystarczy szczerze i dobrze opowiedziana istotna historia drugiego człowieka. I co najważniejsze - bez pretensji do zmieniania w sferze społecznej świata.

Zatem propozycja Anny Iwasiuty-Dudek, chociaż autentyczna i wzruszająca, będzie kompletnie nieużyteczna w  propagowaniu dyktatów i utopii współczesnego dominującego ruchu, który niestety podszył sie "pod" i wyparł feminizm.

Krzysztof Sowiński


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz