Żeby nie było, że prawie zawsze
jestem na „nie”, podobała mi się - współczesna litania, która "wyszła" spod klawisza, albo nawet całej klawiatury Martyny Wawrzyniak - do świętej Rity, odwiecznej specjalistki
od spraw trudnych i beznadziejnych. (Podobnie w „słusznym gniewie” wymierzonym
przeciwko „katolskiej” tradycji, pisywałem na początku liceum). Napisy tego
tekstu „rzucone” o ścianę kończą tę sztukę. Propozycję, której… spokojnie
mogłoby nie być. Bo ta litania to jednak o wiele za mało.
Jest w „necie” taki mem – po jednej stronie mamy kobietę, która zachwiała
„patriarchalnym” światem - Marię Cure Skłodowską (dostała dwukrotnie nagrodę
nobla, za m.in. odkrycie dwóch nowych pierwiastków – radu i polonu). Z drugiej -
mamy rysunek ukazujący Marysię Jakąśtam z 2020 roku, która odkryła w wieku
około 30 lat, że… ma waginę i postanowiła podzielić się swoją wiedzą (czyli
pokazać) w czasie publicznej manifestacji przeciw „faszyzmowi”. To ta druga
postać skłoniła do napisania tekstu Martynę Wawrzyniak, a Remigiusz Brzyk to
wyreżyserował w kieleckim Teatrze Żeromskiego. Rzecz ma tytuł „Schwarz-charakterki”. (To deminutivum - osłabia wymowę tego dzieła, czy nie osłabia?).
Obydwoje uważają, że właśnie
powiedzieli o feminizmie coś ważnego i nowego. Nawet reżyser tuż po spektaklu
gratulował dyrektorowi kieleckiej sceny Michałowi Kotańskiemu „odwagi” za to,
że pozwolił zrealizować ten projekt w „Żeromskim”. A dramaturżka dopowiedziała
już sama, bez pomocy aktorek - drugi i pewnie nie ostatni akt swego dzieła. Jednak,
czym dłużej i żarliwiej mówiła, tym wokół robiło się przestronniej. Ubywało chętnych
do udziału w popremierowym bełkot-bankiecie.
Teraz peryfraza. Kiedyś
bywało, że teatr zmieniał poglądy, pokazywał świat, z którego widz z istnienia nie
zdawał sobie sprawy, a tekst dramatu proponował nowy język, zwroty, które
wchodziły do kanonu tego powszechnego.
Dziś tzw. teatr krytyczny, który
reprezentuje wspomniana już para, jest
tylko częścią zorkiestrowanej narracji. Zadaniem takiego teatru jest „goebelsowskie”
konsolidowanie wciąż tego samego przekazu o „wykluczonych” i ich oprawcach (tym razem wykluczone
są kobiety, które moim zdaniem w tym przypadku… nie mają pomysłu na swoje
życie, za to autorzy sztuki uważają, że to skutek „patriarchalnego” formatowania).
A tekst jest wypisem z wpisów pochodzących z portali społecznościowych, autorów
o niezbyt lotnych umysłach. Ktoś tych ludzi wyraźnie i brutalnie „wykluczył” także z
bibliotek. Takich wypisów z wpisów dokonała właśnie także Martyna Wawrzyniak (nie pierwsza i na pewno nie ostatnia).
Ze sceny padają potoki słów
(fundamentem tego jest roz-spójnik „że”), widz nie usypia tylko dlatego, że od
czasu do czasu pięć aktorek i jeden aktor obecni na scenie – przerywają drzemkę
histerycznie wykrzyczanymi do widza... oklepanymi wulgaryzmami. I wtedy wiemy,
że mamy także do czynienia z komedią – bo realizatorzy sztuki i ich znajomi wybuchają w takich miejscach szalonym
śmiechem, a natomiast reszta widowni zastanawia się w milczeniu – co ja tutaj
robię?
Jakich to dramatów
doświadczają współczesne już nie młode (ładne też nie) dziewczyny? Największym wydaje
się brak pieniędzy (ten jeb… kapitalizm nie chce się dzielić z tymi, którzy… nic
nie robią). Dlatego jedna z bohaterek przeżywa dramat (w sumie „ciała”) - za ostatnie
zmiętolone 20 złotych musi kupić sobie najtańsze fajki. Inna (a może ta sama?) –
musi wciągnąć do windy zaadresowaną do niej paczkę i złośliwie nie wpuszcza do kabiny
staruszki. A najbardziej powinna sobie ta „młoda” nawrzucać, za to że nie namówiła seniorki
do poddania się eutanazji, bo przecież tacy ludzie tylko produkują
niepotrzebnie co2 (a planeta przecież wyje z rozpaczy i woła o pomoc, i jak teraz
jej nie uratujemy, to… dopiero następnym razem) i te babcie jeszcze na dokładkę
hodują mięsożerne koty. Czy nie trzeba opiekować się tylko tymi pluszowymi?
I nadszedł w końcu jeden
moment, kiedy wydawało mi się, że COŚ się na scenie wydarzy! Lecz zanim
o tym, opowiem inną historię.
Jako jeden z ostatnich
roczników w PRL trafiłem, chociaż nie chciałem, do wojska. Kiedyś z grupą żołnierzy
zawodowych wieczorem wiedliśmy „wieczorne Polaków rozmowy” koło nieistniejącego
już basenu na Stadionie w Kielcach. To wówczas nie żyjący już chorąży M. w pewnym
momencie stanął w pełnym umundurowaniu na startowym słupku, wyprostował nad
głową obie ręce i… skoczył! Na tzw. główkę! Oczywiście w akcie protestu
przeciwko tyrani komunistycznego państwa. Mniej romantyczna wersja mówi, że chorąży
lubiejący wypić, w alkoholowym amoku nie zauważył, że mimo sezonu, w basenie
nie było jednak wody. Chorąży stał się legendą! Bohaterem „sprzeciwu”! W
aureoli glorii odwiedzał licznych znajomych. Wszędzie witano go owacyjnie i
przez kilka miesięcy z powodu zagipsowanych po pachy rąk, musieliśmy podawać kolejne
kieliszki alkoholu wprost do chorążowych ust.
Taka sama szansa stała właśnie
przed Anną Antoniewicz, która kreowała jedną z postaci dramatu, albo prościej
była nią na scenie. W kostiumie pływackim, stanęła na słupku startowym ustawionym
blisko pierwszych rzędów. Przymierza się… długo… Gada…. Dalej gada… Widać zewnętrznie
konflikt wewnętrzny… Rośnie napięcie! W końcu… skacze! Jednak niestety… bezpiecznie…
na nogi… Później znowu próbuje! Myślę sobie w ów czas: „K…. - dziewczyno zrób
coś, k… dla kobiecej sprawy! Będziesz k… legendą feministycznego, krytycznego
teatru!”. A ta znowu jeb… na nogi… A na koniec końców miękko ląduje na ogromnym posłaniu zrobionym z pluszowych małych misiów,
kotków i piesków (głównie różowych), niczym na kole ratunkowym. Miał być
dramat, skok w nieznane, ostateczne, nieopisywalne, niewygadywalne - a są kolejne życia… Jak u
pluszowego kota.
I
już moje „na koniec”. O czym Wawrzyniak i Brzyk nie zrobią sztuki? Właśnie trzy
amerykańskie lekkoatletki złożyły (czytaj: w końcu ktoś się odważył) pozew
przeciwko konkurentkom (?) transpłciowym zawodniczkom (mowa, to czy „niemowa” „nienawiści?).
„Zdaniem młodych sportsmenek jest niesprawiedliwe, że rywalizują razem z takimi
osobami w kategoriach kobiecych” – donoszą ostrożnie media, na razie głównie te
„faszystowskie”. Dramaturżka i reżyser jednak nie zrobią sztuki o rozpaczy tych
dziewczyn, które zamiast eksperymentować z wibratorem i filmami porno jak bohaterki
sztuki, zap….ły kilkanaście lat, trzy razy dziennie na treningach, traciły
zdrowie, czas i pieniądze i etc. - po to tylko, żeby na olimpiadzie (bywa, że
się ma taką tylko jedną szansę w życiu), przegrać z kimś kto zadeklarował się
jako kobieta. Bo po co, prawda?
Niewątpliwie jedno jest
pewne – osoby transpłciowe, mówiąc językiem spektaklu – rozp… współczesny feminizm od środka, niezależnie czy
teatr zauważy problem, czy będzie milczał.
Krzysztof Sowiński