niedziela, 8 grudnia 2013

Najważniejsza jest… dobroć

Jeśli masz wątpliwości, czy mamy utalentowanych aktorów w Kielcach powinieneś wybrać się na… „Anię z Zielonego Wzgórza”. Dostaniesz historię, która Cię rozbawi i głęboko wzruszy. I wyobraź sobie (naprawdę ciężko to sobie wyobrazić), że jedyna garderoba jaka tam będzie zdejmowana publicznie, to będą tylko... kapelusze. Nie wierzysz?! A jednak! I ani chwili się nie będziesz nudzić!

„Anię…wystawia Teatr Żeromskiego.  To kolejne wznowienie. Szczegóły spektaklu można znaleźć na stronie internetowej placówki. (Dobrze, że jest ten internet – mogę sobie darować wstępniaka).

Wybrałem się w mikołajkowy wieczór, dzięki temu byłem z publicznością, o jakiej każda scena sobie może pomarzyć – dzieci! Spontaniczne! Prawdziwe! Dobre i zarazem… okrutne… Prawdziwa była także wichura, która szalała nad Kielcami i co chwila uderzała, budząc grozę dorosłych, w teatralny dach.

 Nie tylko publiczność się bawiła, widać, że większość aktorów także – w końcu mieli okazję, naprawdę COŚ ZAGRAĆ, w spektaklu pełnym życia, ruchu, tańca i śpiewu - wymagającym prezentacji warsztatu i talentu.
Nie będę się bawił w Pana Boga Recenzenta i oceniał grę poszczególnych aktorów, na uznanie zasługuje cały zespół! A przed reżyserem Janem Szurmiejem kłaniam się nisko.

 „Ania… „ jest zapisem świata, którego niby już nie ma. Miniona epoka. Mamy historię wrażliwej dziewczynki, którą okrutny los rzuca do sierocińca, a stamtąd „dobrzy ludzie”, przekazują ją kolejnej rodzinie, u której dziecko powinno pracą „uczciwie zarobić” na „dach nad głową i kromkę chleba”. Trzynastolatka ucieka przed mrocznym losem w świat poetyckiej wyobraźni. Znamy tę opowieść. I wiemy, że… to nie jest najgorsze, co mogło na przestrzeni dziejów spotkać samotne, bezbronne dziecko.
Wiele lat przed powstaniem „Ani…” „malarz duszy” Rembrandt, dał światu słynną „Straż nocną”. Błyskotliwą analizę obrazu można znaleźć w dokumencie "Rembrandt: oskarżam...!" Wynika z niej m.in. że sierocińce wówczas skrywały ponurą tajemnicę, odwiedzała je ówczesna elita władzy i pieniądza, a dzieci były obiektem przemocy seksualnej.

Niby tych światów już nie ma, ale.. gdybyśmy tylko zmienili kostiumy na współczesne i tylko nieco unowocześnili fabułę, dodali parę gadżetów… Przypomnijmy sobie nigdy nie rozwikłaną, współczesną aferę pedofilską w Belgii, do której nitki wiodły do kręgów najwyższej władzy… A kto był na jej tropie, zaraz spotykało go... nieszczęście. Nigdy nie wyjaśnioną aferę pedofilską w Polsce, w którą uwikłany był autorytet mainstreamu.

Pamiętam… od dzieciństwa słyszę mantrę (a żyje już wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że to KŁAMSTWO, na które łapią się kolejne naiwne, zamulone medialną propagandą, produkującą lepiej niż kiedykolwiek dotąd - „opinie publiczne” - pokolenia), że potrzeba tylko trochę czasu, a ten, a już na pewno technologia – rozwiążą problemy ludzkości, w tym dzieci – biedę, przemoc. Niestety – przemoc w małej i mega skali nadal są obecne – bo… to najbardziej opłacalna gałąź biznesu i dopóki tak będzie, nie ma nadziei na zmiany. Nastąpiła tylko zmiana opakowania… Czyż nie mawiał stary, mądry Churchill, że – „faszyści przyszłości będą nazywać siebie antyfaszystami”?
Te dzieci, co rusz oklaskujące aktorów kieleckiej sceny, jeszcze o tym nie wiedzą. Ale ich rodzice już tak – i dzielnie przygotowują je do brutalnej walki o przetrwanie, w której nie ma litości.

O czym zatem jest ta, z pozoru już lekko pokryta patyną czasu „Ania z Zielonego Wzgórza”? Jest to spektakl o… dobroci, która czyni z tego ponurego globu, świat cudów. Ten cud dostrzegł odchodzący na zawsze, stary Mateusz. Niezwykle sugestywna i wzruszająca scena. Obok finałowej - kiedy ciarki biegną po plecach i w jednej chwili uświadamiamy sobie, że oni już wszyscy umarli i my także podzielimy ich los.

Słyszałem jak jedna zatroskana mama, martwiła się, czy ta śmierć nie jest zbyt dosłowna, czy nie wpłynie negatywnie na jej pociechy? A przecież do teatru, do świata sztuki nie wchodzimy bezkarnie. Nawet dziecko.
Być może takie spektakle jak kielecka „Ania…”, to ostatnie wspomnienia „dobroci”, a teatry, kino, literatura powoli będą się stawać miejscami, które będę już tylko utrwalały, oczywiście pod hasłami modernizacji i walki o tzw. wykluczonych – dominacje tych, którzy „raz zdobytej władzy nie mają zamiaru już oddać nigdy”.
Tymczasem dzieci śmieją się i płaczą wraz z Anią i są gotowe naruszyć iluzoryczne światy sceny i widowni, świata realnego i świata kreowanego i  pobiec jej na pomoc. Ale wiem, że wkrótce się im to zmieni, zostaną tylko boleśnie praktyczni dorośli, w tym pragmatyczni jak nigdy twórcy, z rozpędu nazywani artystami i garstka outsiderów.

Ale dla tej garstki warto TUTAJ było być.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz