czwartek, 14 lipca 2022

Klasztor i kobieta i.... ngo

 

To książka, której Państwo zapewne nigdy nie przeczytacie. Macie nikłe szanse wziąć ją w swoje ręce. Jest unikatowa (pierwsze wydanie). Mowa o „Klasztorze i kobiecie” publikacji z 1929 roku autorstwa Stanisława Wasylewskiego.

Dlaczego po nią sięgnąłem? Po pierwsze – bo jest napisana pięknym polskim językiem. Po drugie – bo może być jednym z przyczynków do snucia narracji o feminizmie, po trzecie – bo wiele cech dawniejszych Polaków opisanych przez Wasylewskiego, możemy obserwować i dziś.

Najpierw o języku. To rzecz pisana lekkim, archaizującym językiem, można ją jednak uważać za traktat historyczny, odwołuje się bowiem do obszernej bibliografii. Ponadto zawiera 9 drzeworytów i 8 inicjałów artysty Władysława Skoczylasa, grafika (wybitnego drzeworytnika), malarza, a także pedagoga działającego w Warszawie w latach dwudziestych XX wieku. Te grafiki są plastyczną egzemplifikacją wątków poruszanych w tekście traktatu.

Głównym tematem publikacji jest los kobiet, które trafiły do klasztoru. „Dopiero za trzy wieki pobije król Jagiełło Krzyżaki pod Grunwaldem. Jeszcze nie masz wcale na świecie Warszawy. Gdańsk jest mizerną osiedlą rybaków […]” – pisze, a raczej wiedzie swą gawędę Wasylewski o prapoczątkach zjawiska. Wspomina także, o losie kobiety przed przyjęciem przez Polskę chrześcijaństwa. Wbrew panującym mitom, nie był zbyt ciekawy. Właśnie teraz wbrew prawdzie historycznej coraz bardziej popularne są narracje o tym, że człowiek w tym kobieta, najbardziej byli szczęśliwi  właśnie w warunkach jakie panowały np. w Polsce przed czasem panowania Mieszka I.

Właśnie przyjechał do Polski Juwal Noach Harari (główny ideolog globalisty serwującego nam pod pozorem pandemii sanitaryzm, prowadzący ku komunizmowi cyfrowemu, Klausa Szwaba) – izraelski historyk i profesor na Wydziale Historii Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, autor wykreowanych przez main stream bestsellerów „Sapiens: od zwierząt do bogów”, „Homo deus: krótka historia jutra” i „21 lekcji na XXI wiek”. To jego właśnie z nabożną czcią przywitał sam Mateusz Morawiecki, premier na co dzień uchodzący za prawicowca i konserwatystę. A jako taki powinien zdystansować się od izraelskiego ideologa, który m.in. uważa, że człowiek nie jest już tajemniczą istotą, obdarzoną m.in. wolną wolą tylko zwierzęciem, które „można hakować”… Ba nawet trzeba. A rządzić takimi powinna wąska grupa ludzi – o statusie homo deus (oczywiście to m.in. on należy do tej grupy). W istocie mamy tutaj do czynienia ze znanymi nam z  przeszłości opresyjnymi ideologiami – darwinizmem społecznym, maltuzjanizmem, rasizmem, eugeniką, ale podanymi teraz w nowym „postępowym”, „cyfrowym” opakowaniu. To właśnie Harrari m.in. uważa, że człowiek był najszczęśliwszym, kiedy żył w stanie pierwotnym i ten ideolog proponuje w jakiejś formie powrót do tego stanu zalecając m.in. deindustralizację, zaniechanie tradycyjnej etyki (chrześcijańskiej), logiki (greckiej) i prawa (pochodzenia rzymskiego). Czyli filarów cywilizacji łacińskiej, która wygenerowała m.in. coś takiego jak prawa człowieka.

A jaki był los kobiet na naszym terenie w epoce przedchrześcijańskiej? „W kolebce już ją kupował [ktoś] lub z kolebki porywał i wienił, czyli brał we wiano, by potem hodować ze zwierzęciem pospołu na niewiastę dla siebie, czy syna […]” – wyjaśnia autor „Klasztoru”. Mówił także, że musiało minąć wiele lat zanim po przyjęciu chrześcijaństwa zaniechano procederu handlu kobietami. „Nie wywiodło to kobiety z niewoli, wprowadziło raczej do nowej” – pisze. Z ręki mężczyzny-wojownika, kobieta często też trafiała (tak pozbywali się często „nadmiaru” córek rodzice) w ręce mężczyzny opata. „Zaszyli ją w kaftan owczej wełny. […] Miała odtąd pełnić najtwardszą posługę. […] I najpokorniej słuchać” – poetycko, ale dosadnie referuje Wasylewski.  Zakonnice były poddawane przemocy, często bite do krwi, bo uważano, że „ciało kobiety jest osiołkiem duszy i mieszkaniem szatana”. […] „Bo nie raz bywało tak, że niejednego z ojców świętobliwych nagle zła siła porwie i mimo chęci niesie aż prościutko w panieńskie dormitarze, gdzie go potem do niektórych grzechów śmiertelnych przymusza”.

Nota bene autor publikacji wywodzi, że słowo kobieta pochodzi od „kobi”, czyli wróżenia.

Z czasem klasztory zmieniały się i stały się także miejscem ucieczki kobiet, jak wylicza historyk: „Z łożnic małżeńskich i z pod rodzicowej przemocy, od kołowrotów rozpusty […]”. A oddanie córki do klasztoru, było dla szlachty okazją do podniesienia familijnego prestiżu.

W czasie różnych burz dziejowych, których w minionych wiekach było aż nadmiar, takich jak np. wojny niestety klasztory były niszczone, a zakonnice często gwałcone i mordowane.

Rosła ich rola, nie tylko wykonywały proste prace jak pranie, gotowanie, zajmowały się zwierzętami hodowlanymi i pracami rolniczymi, ale te zdolniejsze były także wykorzystywane do przepisywania ksiąg, tworzenia pięknych ornamentów. Poza tym sprawowały ważną rolę społeczną, jak przytacza Wasylewski „Kobieta jest furtką przez którą piekło w duszę człowieka trafia, zaś zakonnica dziewica boża, to zatyczka, która furtkę podpiera”. Niektóre tak się poświęcały, że latami mieszkały w domkach pustelniczych (XIII wiek) . „Przez te otwory siostra służebna wstawia pokutnicom co rano jadło liche, pokutne […]”.

Obwiązywały je surowe zasady. Miały min. „w sobie mieć” m.in. „ciężkość postawy ciała (!), stałość i mocność w uczynkach, czy rozpusty się warowanie”.

Mamy także przekazy, że kiedy w Prusach zapanował protestantyzm, tam wiele sióstr m.in. w Gdańsku, nie chciało wrócić do świeckiego życia. Były tego też i prozaiczne przyczyny – w klasztorach miały co jeść, miały swoje bezpieczne schronienie.

Do dziś wśród nas są siostry zakonne, np. w regionie Świętokrzyskiem, mamy kilkanaście różnych zgromadzeń. Co robią? Prowadzą szkoły, przedszkola, noclegownie, domy opieki tak dla dzieci, jak i dorosłych, pracują w hospicjach. Są m.in. nauczycielkami, psychologami, pielęgniarkami i etc.

Wasylewski, co istotne, opisuje także lata reformacji w Polsce, pisze: „Jakiś dziwny, z tajemniczych źródlisk jął obejmować Polskę i roziskrzał temperamenty. Niczem piwem dubeltowem, upił się szlachcic reformacją. […] Chadzały skroś Rzeczypospolitej persony przedtem nieznane”.

„Przez dzień nieomal, tak nagle, dokonała się wielka przemiana w naturze Polaka XVI-go wieku” – dodaje. […] Zaczęły się swary i pogwarki, a wreszcie bijatyki po dworach i sejmikach, o to, komu dać kreskę, Chrystusowi Panu, czy staremu Bogu Ojcu?”.

Czyż te czasy nie przypominają współczesnych sporów Polaków? Czy nie są świadectwem działalności wówczas pierwszych w Polsce organizacji typu „ngo”, których celem było i wówczas realizacja odwiecznego  devide et impera, zasady wzniecania wewnętrznych konfliktów wśród swoich wrogów? „Musimy podzielić Polskę na tak wiele różnych grup etnicznych, na wiele części i podzielonych grup jak to jest tylko możliwe” – zalecał Heinrich Himmler w swoim ściśle tajnym memorandum („Traktowanie Obcych rasowo na wschodzie”, 1940) i nie robił tego z troski o Polaków.

Jeśli przyjrzymy się uważnie naszej rzeczywistości spostrzeżemy, że dzielenie to nadal skuteczna i niezaniechana metoda walki. Niestety.

Krzysztof Sowiński

PS. Egzemplarz książki pochodzi ze zbiorów Muzeum Narodowego w Kielcach.

czwartek, 30 czerwca 2022

Śpieszcie się

 

Śpieszcie się obejrzeć tę wystawę bez masek na twarzach, bez dystansu „społecznego”. (Ten zwrot to jeden z większych absurdów nowomowy propagandowej, bo społem, znaczy tyle co „razem”).

Mamy bowiem przerwę od bezobjawowej pandemii do września. Wtedy bowiem wrócą odwieczne sezonowe infekcje i minister „zdrowia” ogłosi „nową falę kowida” i będzie kontynuował zaciskanie pętli sanitaryzmu, nowego totalitaryzmu 21 wieku. Gorliwie pomogą mu, tak jak bywało to dotychczas, także wszyscy urzędnicy.

Tymczasem zachęcam do obejrzenia dopiero co otwartej w Muzeum Narodowym w Kielcach wystawy zatytułowanej „Kobieta w czasach Wazów”.

Jako muzealnik wiem, że każda wystawa swoje istnienie zawdzięcza pracy wielu osób i poprzedzona jest nawet kilkuletnimi przygotowaniami. Ale także ma – odwołując się do pojmowania społeczeństwa jako organizmu, co postulowali najwcześniej już Platon i Arystoteles – swój mózg. Tym jest znana mi osobiście (rzadki to już przypadek erudytki i kobiety rozumnej) doktor Magdalena Śniegulska-Gomuła. Jest kuratorką wystawy i autorką niezwykle wciągającej czytelnika publikacji, (czytałem jej słowa przez wiele godzin jak świetną powieść), towarzyszącej wystawie i wydanej pod tym samym tytułem. Opisuje i trzeba powiedzieć, że robi to bardzo rzetelnie unikając poprawności politycznej – sięgając do źródeł, kondycję kobiet w minionych wiekach w Polsce: głównie szlachcianek, przedstawicielek arystokracji, wspomina także o losie mieszczek, a także… sióstr zakonnych.  Na wystawie odnajdziemy m.in. portret zakonnicy Magdaleny Mortęskiej, autorki „Medytacji o Męce Pańskiej”, która miała uczennice: Katarzyny Załuską i Skorupską, także Teofilę Szklińską – a te według badaczy „tworzą pierwszą wyłącznie kobiecą polską zakonną szkołę literacką”. Autorka „Kobiety w czasach Wazów” wspomina także o pierwszych w Polsce uczonych kobietach takich jak np. Maria Cunitz, czy Elżbieta Heweliusz. Jaką rolę odegrały w nauce? Szczegóły znajdziemy właśnie w tekście dr Śniegulskiej-Gomuły. Przypomnimy sobie także o mrocznych czasach polowania na czarownice. Autorka publikacji mówi jednak uczciwie, że ten proceder „spotykało się [w naszej części Europy] w Prusach Królewskich, zamieszkałych w większym procencie przez ludność niemieckojęzyczną”. Warto wspomnieć, że w 1639 roku w Polsce pojawiła się praca „Czarownica powołana”, której autor („najprawdopodobniej Wojciech Regulus”), ostro potępia praktyki związane z polowaniem na czarownice.

Jak wiemy z historii Dynastia Wazów (trwająca nota bene tylko 81 lat) nawiązywała do „wielowiekowych tradycji jagiellońskich”. Dlatego kuratorka wystawy szukając klucza do swojej propozycji  otwarła tę portretami Jagielonek – Katarzyny i Anny. Warto wiedzieć, że o rękę tej pierwszej ubiegał się m.in. jeden z kluczowych dla Rosji władców Iwan IV Groźny. Odmówiono mu obawiając się, że po „bezpotomnej  śmierci Zygmunta Augusta” („Kobieta w czasach Wazów”) Iwan będzie rościł sobie prawo do tytułu króla Polski.

Bogate życie Katarzyny mogłoby, gdyby się ktoś o to postarał, stać się źródłem nie jednej pasjonującej opowieści, przedsmak tego daje kuratorka. Obok tego obrazu możemy zobaczyć jeszcze kilkadziesiąt innych portretów, a także inne eksponaty egzemplifikujące omawianą epokę.

 Chciałem jeszcze poruszyć jeszcze jeden temat. A w zasadzie sprowokować Państwa do refleksji – czy w dobie postulowanej cyfryzacji, zachęcania, a w zasadzie zmuszania pod wieloma pretekstami, profesjonalnego produkowania opinii, które wielu z nas przyjmuje w swojej naiwności jako swoje własne, przenoszenie normalnego życia w świat wirtualny – w tym także do wirtualnego zwiedzania muzeów, jeszcze ma sens obcowanie z rzeczywistym eksponatem?  Walter Benjamin jako pierwszy w eseju „Dzieło sztuki w czasach technologii reprodukcji (1939), analizował skutki masowego kopiowania i rozpowszechniania dzieł sztuki. Miał wówczas na myśli fotografię, film, płytę gramofonową. Dziś tych możliwości jest już więcej i są o wiele doskonalsze. Jacek Dukaj, pisarz i filozof - w publikacji „Po piśmie” (2019) twierdzi, że dziś „[…] nie istnieje już taka sztuka, której nie można scyfryzować. Która nie jest informacją. Nieskończenie kopiowalną, modyfikowalną, rozpowszechnialną”. Według niego nie ma zatem różnicy w doświadczaniu między realnym dziełem także malarskim rzeczywistym, a jego cyfrową reprezentacją (oczywiście na najwyższym możliwym poziomie technologicznym). Jako osoba zajmująca się na co dzień digitalizacją także dzieł sztuki mam spore wątpliwości, co do refleksji wspomnianego filozofa. Zachęcam jednak do odwiedzenia, (tę czynność Dukaj nazywa „obudowaniem” samego doświadczenia obcowania z dziełem sztuki „szeregiem warunków niekoniecznych”), wystawy i wyrobienia sobie własnej opinii. Być może rzeczywiście już nie ma sensu kontynuowania tradycji kłopotliwego i kosztownego gromadzenia i wypożyczania od innych muzeów dzieł sztuki, po to by je następnie pokazać w konkretnym miejscu i czasie. Może wystarczy już tylko wirtualny spacerek po muzeach?

Czy zatem da się dokonać bezpośredniego scyfryzowanego transferu przeżyć związanego ze sztukami plastycznymi, takimi jak m.in. obraz?

„To, co napiszemy o jakimś wydarzeniu albo o jakiejś osobie, jest jawną interpretacją, podobnie jak interpretacją stają się ręcznie wykonane podobizny w formie malowideł czy rysunków. Tymczasem obrazy fotograficzne wyglądają nie tyle jak taką interpretację, ile na fragmenty świata, miniatury rzeczywistości , które kążdy może wykonać lub nabyć” – pisała Susan Sontag w tekście „O fotografii” (polskie wydanie 2009). Zastanawiam się czy rzeczywiście miała rację, i czy portrety pań na wystawie pt. „Kobieta w czasach Wazów” – nie pokazują nam czasem mimo obecności konwencji plastycznych „miniatur minionej rzeczywistości”, którą odnosimy do tej naszej? I czy nie właśnie m.in. i dlatego chodzimy do muzeów?

Tak nota bene w epoce w której postulujemy, że płeć jest konstruktem społecznym, w tytule wystawy pojawia się jednak pojęcie „kobieta”. Judith Butler, jedna z prekursorek studies gender i jej praca „Uwikłani w płeć” (1990) – ponosi po raz kolejny spektakularną klęskę.

Krzysztof Sowiński

środa, 25 maja 2022

Boże chroń przed… urzędnikami…

 

Kwiecień 2022

Ta sytuacja od dawna jest przekroczyła granice groteski. Urzędnicy, także od kultury, których jedynym sensem istnienia jest służebna rola wobec twórców, za co są ponadprzeciętnie wynagradzani z naszych podatków, zachowują się jak udzielni władcy. Nie wiem jak na to pozwoliliśmy? Jak do tego doszło? M.in. potrafią wepchnąć się na każdy „afisz”, kosztem wykonawców i wymusić niezasłużone dla siebie oklaski, zwłaszcza przed wyborami, przy okazji odświeżając swój tzw. wizerunek.

Bo – niestety – to od ich woli zależy czy np. jakaś prężnie działająca instytucja kultury, do której rozwoju przeważnie żaden urzędnik nie przyłożył nawet małego palca, nie mówiąc o ręce (w najlepszym razie nie przeszkadzał w działaniach), nadal będzie istniała i w jakiej kwocie będzie finansowana.

Rzadko bywam na bankietach po premierach, ale tym razem zostałem, żeby usłyszeć jak bardzo cieszą się młodzi choreografowie, którym zaufali dyrektorzy Kieleckiego Teatru Tańca i pozwolili samodzielnie popracować nad „Dyptykiem Biblijnym”. Przypomnijmy – na tę propozycję składają się dwa spektakle: „Sodoma i Gomora” oraz „Kain i Abel”. Do pierwszego spektaklu choreografię stworzył Kamil Zdańkowski (także tancerz KTT). Lota fantastycznie wytańczył Aleksander Staniszewski, żonę Lota – Alicja Horwath-Maksymow. Aż  dziw, że świecie w którym relatywizuje się pojęcia zła i dobra, młodzi twórcy chcieli zmierzyć ze starotestamentową, „niemodną” teraz, opowieścią o Sodomie i Gomorze – i udanie zinterpretowali ją językiem tańca. Podobnie było z „Kainem i Ablem”. Choreografię do tej propozycji zaproponował Aleksander Staniszewski, także debiutant w tej roli, i również tancerz KTT. Kaina kreował – Mateusz Wróblewski, a równie udanie Abla – Dawid Pieróg. W końcu można było pozachwycać się wieloplanowymi, ciekawymi układami tanecznymi, sprawnością tancerzy, wybaczyć im drobne potknięcia – a wszystko to bez tych obrzydliwych, pomyślanych jako narzędzie tresury społecznej „maseczek” na twarzach. Także normalnie siedzieć na widowni nie zachowując równie absurdalnego z punktu widzenia prawdziwej nauki – tzw.  dystansu. Chociaż przyznam, że kilka ofiar propagandy kowidowej nie zmieniło swoich zwyczajów i nadal straszyło „maseczkami”.

Ale to nie młodzi debiutanci przemówili po premierze jako pierwsi! Zebranych swoimi przydługimi i mało interesującymi opowieściami najpierw uraczyło dwóch kieleckich urzędników, marnując czyiś czas i spijając nieprzysługującą im „śmietanę”. Słowem byli niczym to przysłowiowe g…, które przykleiło się do okrętu i krzyczało płyniemy. Po ponad 30 minutach tych urzędniczych opowieści miałem już dość i opuściłem bankiet nie wysłuchawszy młodych artystów i nie gratulując im, co zamierzałem uczynić.

Pokażmy urzędników w szerszej perspektywie. To trzecie ramię trójkąta przemocy, którą dziś przy użyciu tradycyjnej pałki, ale cyfrowych kajdan i więzień stosują wobec nas globaliści. O urzędnikach przed laty wspominał wybitny filozof analityczny, nieodżałowany śp. prof. Bogusław Wolniewicz. Wyjaśniał nam jak działa ten trójkąt. Pierwsze i najważniejsze ramię stanowią tzw. globaliści działający zza kulis. Drugie to ideolodzy – teraz nimi są tzw. lewicowcy wysokiej klasy specjaliści od… przejmowania władzy w imieniu garstki sponsorów, produkujący i terroryzujący pozostałych opowieściami o „wykluczeniu”, za które oczywiście słono sobie każą płacić. Ta lewica ma wspólną z dawną ekonomiczną lewicą, tylko… nazwę. Teraz głosem tej ideologii jest m.in. Yuval Noah Harari (narzędzie Klausa Szwaba). Ten „myśliciel”, który nagle jak za dotknięciem main streamowej różdżki stał się „wpływowym”, i tłumaczy nam maluczkim, że człowiek to już nie jest tajemniczą istotą, którą pokolenia naszych przodków, przy pomocy także takich archetypicznych opowieści jak ta o Sodomie i Gomorze i o Kainie i Ablu, próbowali opisać, ale tylko maszyna biologiczna, popędliwe zwierzę. Zwierzę za które światowe elity muszą podejmować decyzje także te „niepopulistyczne”, czyli odebrać mu pod byle pretekstem np. bezobjawowej pandemii, Prawa Człowieka, w tym prawo do własnego ciała, a pod hasłem inflacji „wywołanej przez Putina” zagrabić ciułaną przez większość ludzi latami własność. Harrari widzi w nas stado – a jak tak jest, to stado można przecież znakować, modyfikować, redukować niepotrzebne już do pracy i „właściwej” reprodukcji osobniki, a nawet „oporne” wobec „postępu” całe podgatunki, wyszczepiać, a także „lockdownować”. A także „hakować”.

Trzecim ramieniem, które te ludobójcze utopie i absurdy wdraża są właśnie urzędnicy.

Narzekaliśmy za komuny na ich liczbę. Zobaczmy jak po 1989 roku rozmnożyli się także i w Polsce, mimo np. opowieści, że „komputery” zredukują ich liczbę! A ileż przez te lata namnożyło się opresyjnych wymierzonych w nas przepisów! I nie chodzi mi tylko o urzędników władz centralnych. Zobaczmy jak rozrosła się władza i ta miejska! Czasami odnosimy wrażenie, że rajcy tworzą państwo w państwie. Prowadzą nawet niezależną od centrali politykę zagraniczną! W tym m.in. migracyjną w opozycji do m.in. Konstytucji! Przypomnijmy sobie jak żarliwie ta grupa wypełniała opresyjne, niezgodne z prawem i ustawą zasadniczą narzucone nam przepisy wprowadzające sanitaryzm, nową formę totalitaryzmu. Jak prezydenci miast legitymizowali te absurdy – m.in. sami nosząc publicznie wbrew literze nauki maski „przeciwwirusowe”, jak natychmiast zamknęli przed nami urzędy. Nie miejmy iluzji urzędnicy – to najwierniejszy elektorat na który partie aktualnie naznaczone do rządzenia przez globalistów w konkretnym kraju, mogą zawsze liczyć. Cechuje tę klasę bowiem w tym zmiennym świecie zawsze element stały antyludzki oportunizm.

Urzędnicy miejscy jak zechcą mogą zrobić w zasadzie wszystko – choćby zabierać nam mieszkańcom kawałek po kawałku wspólne dobro, np. odwieczny i lubiany teren rekreacyjny. Tak się dzieje i w Kielcach przy miejskim zalewie, czy za osiedlem Świętokrzyskie. Mogą wydawać społeczne pieniądze na „rewitalizację”, czyli mogą najpierw wyciąć w określonym miejscu drzewa, by za parę lat upomnieć się, np. na fali „zielonej propagandy”, o takich obecność, niepomni, że drzewa jednak te swoje dobrych kilka lat muszą rosnąć. Mogą zaproponować ławki pomalowane w kolorowe paski i dać im status sacrum, czy zbudować mało skutecznie chroniące przed warunkami atmosferycznymi przystanki, a każdy z tych „projektów” jest o dziwo prawie niezmiennie w cenie „złota”. Wydać krocie na budowę miejskich wypożyczalni rowerów, mimo, że są dowody na to, że tradycyjne „rowery” przegrały w miastach z „elektrycznymi hulajnogami”. Urzędnicy mogą też ustalić reguły konkursów np. na stanowisko dyrektora placówki kultury, a potem unieważnić wyniki łamiąc po drodze własne zasady. A jak się urzędnikowi zachce, to może najpierw unieważnić, potem poczekać i znowu uznać wyniki konkursu, nie tłumacząc się przed nikim ze swoich decyzji (ostatnio tak było z konkursem na szefa BWA w Kielcach. O „konkursach” w naszym mieście napiszę szerzej innym razem).

I na koniec, ja też mam swoją prywatną utopię – marzę, żeby maksymalnie ograniczyć władzę urzędników. Maksymalnie. Wykorzystując m.in. w tym celu zdobycze cyfryzacji. Np. chciałbym mieć możliwość odbierania, jako mieszkaniec miasta swojego głosu urzędnikowi. Jeśli ten przekroczy pewną liczbę odebranych, to powinien pożegnać się z urzędem, bez względu na to, kiedy mija jego kadencja, zanim narobi jeszcze więcej często nieodwracalnych szkód. Jeśli pojawi się jakaś formacja, która zaproponuje realizację takiego projektu, zagłosuję na nią  obydwiema dłońmi.

Krzysztof Sowiński

piątek, 15 kwietnia 2022

Wiersz nieco dzienny


Jestem - poniedzialek.
Dojadam wlasnie srodowe sledzie jeszcze nadal niezywe.
k

Gołębica


Na "moim" podwórzu, firmowym
wysiadywała na murku jajko między stalowymi kolcami pionowo wymyslonymi przeciwko takim jak ona.
Byłaby dobrą mamą, nie schodziła z gniazda ani na chwilę.
Wiedziałem, ze się to zle skończy.
Wybrala miejsce zbyt blisko ludzkiego balkonu.
Na siegniecie tyczka.
Dzis juz siodma godzine golebica patrzy jak zahipnotyzowana w miejsce po gniezdzie i jajku.
A ja patrze na nia.
k

środa, 23 marca 2022

Kołacze się duch Goebbelsa

 


„Nie ma czegoś takiego jak posłuszeństwo

w sprawach moralnych i politycznych”.

Hannah Arendt

Niedawno filharmonia w Kielcach, za przykładem kilku instytucji kultury w Polsce ogłosiła, że nie będzie grać utworów rosyjskich kompozytorów. Patrzeć tylko jak jakieś kierownictwo znaczącej w regionie biblioteki zacznie publicznie palić książki: Dostojewskiego, Tołstoja, Bułhakowa, czy Sołżenicyna, a uniwersytety likwidować wydziały rusycystyki.

Jak widać nasza cywilizacja personalistyczna znowu przegrywa z kolektywistycznymi (nota bene „Putin” także reprezentuje kolektywistyczną). I w rezultacie te drugie wprowadzają obcą nam, sprzeczną z Prawami człowieka - odpowiedzialność zbiorową.

Żeby kogoś potraktować „nie po ludzku”, większość z nas musi najpierw tego kogoś odczłowieczyć, sprowadzić przynajmniej do roli gospodarskiego zwierzęcia (np. nazwać „bydłem”, albo przynajmniej „antyszczepionkowcem”), w najgorszym - przedmiotu. Później tempo przemocy wobec „wroga” może już bez problemu nabrać „przemysłowego” rozmachu. Pisała o tym dziś już w archetypicznym „Eichmannie w Jerozolimie: rzeczy o banalności zła” (1963) żydowska filozofka Hannah Arendt. Wydaje się jednak że na próżno. Ci bowiem co czytali nie wyciągnęli z tej lektury wniosków, albo nie chcieli wyciągnąć, a ci co nie czytali dają się wciągać w powtórkę z historii.

Ustalmy jeszcze jedno - o wojnach decydują światowe elity, a nie przysłowiowi „Janusze” z konkurujących ze sobą stron. „A na wojnie świszczą kule,/ Lud się wali jako snopy,/ A najdzielniej biją króle,/ A najgęściej giną chłopy” – zauważyła już w 1885 roku Maria Konopnicka. Beneficjentami i tej niewątpliwie będą współcześni „króle” czyli - globalne elity.

Nie oszukujmy się – TA, to to tzw. wojna hybrydowa, w której m.in. „lenników” napuszcza się na wielkiego konkurenta. Ledwo i my parę dni temu wy-MiG-aliśmy się (na jak długo?) z losu przypisanego Ukrainie. Przypomnijmy - administracje UK i USA namawiały „nas” do przekazania stronie ukraińskiej dziewięciu wojskowych odrzutowców, same zaś nie chciały tego zrobić żeby się nie narazić na odwet… „Putina”!

Zorkiestrowane media właśnie rysują obraz świata porządku prawnego i „demokracji”, walczącego z rosyjskim imperium „zła”. Nagle z dnia na dzień przywódca państwa oligarchicznego, o czym nie raz mówiły massmedia, stał się demokratą. A przywódca Rosji przestał być człowiekiem „dialogu” i teraz stał się „chorym psychicznie”. Zaś skompromitowane do dna WHO, w cieniu toczącej się wojny, na bazie prognozowanych kolejnych „pandemii” kontynuujące tworzenie globalnego rządu, nadal niezmiennie produkujące cyfrowe-kajdany paszportów „kowidowych”, uzurpujące sobie prawo do decydowania o naszym zdrowiu i życiu, w tym jego długości - znowu jest godną zaufania instytucją reprezentującą świat „demokracji” i „wolności”. A rząd w Polsce, który wdrażał łamiący Konstytucję sanitaryzm, ten totalitaryzm XXI wieku… tylko zyskał na popularności! Czy czasem „Putin” nie spadł im jak z nieba?

Teraz te same media, które już dwa lata wbijają nam goebbelsowskim młotkiem w głowy fałszywe propandemiczne narracje, „zapomniały” o nich (z „obostrzeń” jednak rząd nie zrezygnował, nawet wobec 1.5 milionowej do Polski emigracji) – i w niekończącej się serii produkują dla nas, dla naszego użytku, odczłowieczające „wrogów” stygmaty. A kto się nie godzi na to - jest obrzucany prymitywnymi inwektywami typu „ruska onuca”. Bowiem nie wystarcza mediom tylko potępienie wojny. I dziwnie jakoś te nie nawołują do jak najszybszego porozumienia wrogów.

„Bez względu na rodzaj reżimu totalitarnego[…] żadna odmiana nie mogłaby zdobyć władzy, a na pewno tej władzy utrzymać w krótszym lub dłuższym czasie bez wykreowania w przestrzeni publicznej przysłowiowej figury wroga. […] Dlatego też „produkowanie” obrazów wroga należy zaliczyć do jednego z podstawowych zadań propagandy […]” – wyjaśnia Jacek Wojsław w publikacji „Figura wroga w ideologii propagandzie XX-wiecznych totalitaryzmów”.

„W „Mein Kampf” niemiecki dyktator pisał o potrzebie ujęcia sylwetki wroga w taki sposób, by „przeciwników, nawet bardzo różniących się od siebie, sprowadzić do jednego mianownika” – wyjaśnia E.C. Król („Propaganda i indoktrynacja narodowego socjalizmu”). Współczesna propaganda idąc tą drogą, np. imputuje społeczeństwom, że ci, którzy mają jakiejś wątpliwości co do interpretacji dziejących się wydarzeń są na pewno „proputino-antyszczepionkowcami”.

Właśnie filharmonia w Kielcach ogłosiła, że nie będzie grać utworów rosyjskich kompozytorów. Patrzeć tylko jak jakieś kierownictwo znaczącej w regionie biblioteki zacznie publicznie palić książki: Dostojewskiego, Tołstoja, Bułhakowa, czy Sołżenicyna, a uniwersytety w Polsce likwidować wydziały rusycystyki. Media przyklaskują!

Właśnie „Polsat” z powodu agresji na Ukrainę „Putina”, uniemożliwia oglądanie (na płatnym kanale) występów wybitnych rosyjskich pięściarzy, czy zawodników MMA (nota bene są to imprezy odbywające się w USA). Zwróćmy jeszcze uwagę, że większość z nich od lat mieszka np. w USA, i są to często ludzie (MMA)… pochodzenia czeczeńskiego. A przecież - wiemy to - ci sportowcy mają taki wpływ na decyzje „Putina”, jak ja na działania np. pana Morawieckiego - na którego zresztą nigdy nie głosowałem i nigdy bym nie zagłosował! W sumie – nikt z wyborców PiS go nie wybierał! A jednak ten jest u władzy i rządzi!

„[…] w wielu krajach funkcjonują nadal, a dzięki coraz większej perfekcji technologicznej mass mediów wręcz rozwijają się w najlepsze praktyki wykorzystujące i doskonalące wzorce, metody i techniki propagandy totalnej. Można więc bez ryzyka wielkiej przesady stwierdzić, że po gabinetach szefów współczesnych agencji PR, marketingu, promocji i reklamy kołacze się duch Goebbelsa, nakłaniając do coraz większych uproszczeń, hałaśliwych nagonek i kłamliwych kampanii” – przestrzega Król. Zdaje się nadaremnie.

Krzysztof Sowiński

PS. Z ostatniej chwili. „Użytkownicy Facebooka i Instagrama z niektórych krajów, m.in. z Ukrainy, Polski i Rosji, mogą - ale tylko w postach dotyczących inwazji Rosji na Ukrainę - nawoływać do przemocy wobec rosyjskich żołnierzy czy nawet życzyć śmierci Władimirowi Putinowi” - informuje WP Wiadomości. Niestety, nie przyłączę się do tego chóru – nikomu nie potrafię życzyć śmierci, nawet politycznym wrogom (nie potrafię też życzyć powodzenia oprawcom, nawet tym stojącym po stronie „sprawiedliwej wojny”). Wolałbym raczej im odebrać raz i na zawsze władzę, którą dzierżą i postawić takich przed niezależnym sądem.

Krzysztof Sowiński

wtorek, 8 marca 2022

„Zwyciężają ci, którzy wiedzą, kiedy walczyć, a kiedy nie”

 


„36 forteli” (2020) Piotra Plebaniaka to znakomity międzykulturowy, okraszony dziesiątkami anegdot almanach psychologii konfliktu, w którym chiński dorobek opisany jest językiem Zachodu, a dorobek zachodni językiem starożytnych Chin” -  twierdzi geopolityk młodego pokolenia dr Jacek Bartosiak.

Publikacja szczegółowo opisuje jak można oszukać wroga, także własny naród. Polecam tę książkę, która może trochę rozjaśni Państwu istotę geopolityki, bo widzę, że znowu pełną parą propaganda, która odegrała tak haniebną rolę w implementowaniu narracji o fałszywej pandemii, teraz programuje nasz „słuszny gniew” skierowany przeciwko „bandycie Putinowi”. A ludzie słuchają tego jak zahipnotyzowani.

Miałem pisać o tzw. sygnalistach, czyli haniebnym zarządzeniu dzięki któremu powstaje oficjalna struktura umożliwiająca donoszenie na kolegów w pracy, które przyjęły także wbrew ustawie zasadniczej - placówki kultury w Polsce. Ale tymczasem niedaleko naszych granic wybuchła tzw. wojna i jest to temat teraz ważniejszy. I… nagle widzę, że ta sama maszyna propagandowa sprzężona z tą ponadnarodową, która wyprodukowała w Polsce bezobjawowa pandemię, w jednej chwili zaczęła produkować sceny wojenne, przypominające już po nawet krótkiej analizie model przekonywania społeczeństw określany teraz symbolicznie jako „ciężarówki z Bergamo”.

Te same co wcześniej media produkują także na trzy zmiany słuszny gniew naszego ludu, a najgłośniej swój sprzeciw przeciwko Putinowi, tak jak wczoraj jeszcze przeciwko „antyszczepionkowcom” wyrażają jak zwykle „lewicujący” aktorzy i tzw. artyści!

Zadaję zatem sobie pytanie – co powoduje, że zawsze „najgłupszymi” i najbardziej naiwnymi grupami zawodowymi w przeważającej swojej części, są właśnie ci ludzie? Przypomnę, że jeszcze „wczoraj” nie można było ich dynamitem oderwać od komputerów i telewizorów przed którymi samotnie siedzieli od miesięcy w maseczkach, bo tak się bardzo bali zarażenia „kowidem”, że jeszcze przedwczoraj żądali rozszerzenia sanitaryzmu! A tu nagle „dziś” w swojej większości masowo, z wymalowanymi na twarzach flagami Ukrainy, wyszli na rynki miast w których żyją - by potępić złowrogiego dyktatora!

Patrzyć tylko jak jakiś teatr, być może nawet kielecki – wyprodukuje sztukę, która będzie konsolidować słuszny gniew oburzonego ludu! A może jakby przeczytali refleksję Nicolo Machiavellego: „Cel uświęca środki”, albo „Ludzie tak są prości i tak naginają się do chwilowych konieczności, że ten, kto oszukuje, znajdzie zawsze takiego, który da się oszukać”– zastanowiliby się chociaż przez chwilę?

A wystarczy „poklikać” pięć minut, zerknąć na mapę, żeby zgadnąć co się dzieje. „W lipcu 2021 roku Ukraina pod przywództwem Wołodymyra Zełenskiego podpisała z Chinami porozumienie o budowie infrastruktury a przywódca naszego wschodniego sąsiada w rozmowie z Xi Jingpingiem oznajmił, że Ukraina może stać się „mostem do Europy” dla chińskich inwestycji” („Jak Amerykanie i Rosjanie Chińczyków z Ukrainy przepędzają” (22.02.2022, salon24).  Takie porozumienie na pewno nie może się podobać rządzącym elitom w Rosji i w USA. Tulsi Gabbard, lewicowa kandydatka na prezydenta USA wprost mówi (22.02.22, Fox News): „Amerykańskie władze chcą wojny Rosji z Ukrainą” (m.in. przemysł zbrojeniowy USA potrzebuje na gwałt nowych zamówień). Warto wspomnieć, że Chiny tworzą teraz Nowy Jedwabny Szlak, którego istotne nici wiodą właśnie przez Ukrainę na Zachód Europy. Ten szlak stanowi ogromne zagrożenie dla interesów dominującego imperium morskiego - jakim są nadal USA. Dla Rosji inicjatywa Ukrainy, też jest zabójcza - szlak bowiem omija ten kraj. Warto też przypomnieć, że gra toczy się także o ogromne zasoby tytanu, (które znajdują się na terenie Ukrainy) tak potrzebnego np. do budowy nowoczesnych samolotów bojowych, i w tej chwili „rękę” na nich trzyma „USA” (ten kraj nie ma swoich zasobów tego metalu).

Widzimy zatem, że wojna o którą „nasi” aktorzy oskarżają „psychopatycznego bandytę” ma wiele wątków (może nawet jest rezultatem umowy między „USA” i „Rosją”. Jest rodzajem spektaklu dla miliardów widzów?). I mocno się różni od wizji historii widzianej, jako walki „dobra” ze „złem”. (Nota bene jak można wierzyć, że np. „nasz” rząd odpowiedzialny za 200 tysięcy ponadnormatywnych śmierci w Polsce, za co nie poniósł żadnej odpowiedzialności – jest teraz nagle „dobry”? Jak?). Historii postrzeganej niczym scenariusz telenowel, które są (wychodzi na to) źródłem geopolitycznej wiedzy dla większości naszych artystów.

Może by nawet ta sprawa nie była warta uwagi, gdyby nie fakt, że także „nasz” rząd, „nasza” klasa polityczna prze do wojny z „Putinem”, a działania „naszych” liderów znowu legitymizują głosy nierozsądnych ludzi, głosy nazywane opinią publiczną.

„Zwyciężają ci, którzy wiedzą, kiedy walczyć, a kiedy nie” – pisał przed wiekami Sun Zi o wojnie. Pora żeby te słowa poczytali i tzw. artyści. Na większość bowiem polityków już od dawna nie liczę.

Krzysztof Sowiński