W drugi dzień Świąt
Zmartwychwstania Pańskiego, o 17 umarł brat mojej matki, 85 letni wujek Julek.
Chorował już dość długo, miał chyba dwa wylewy i w trakcie przyjmowania kroplówki
zasnął i już się nie obudził. Pozazdrościć.
Bywał
trudnym człowiekiem, ale honorowym, miał "charakter". Do późnych lat wykazywał
się dużą, w każdej dziedzinie życia, witalnością. Krążyły o tym legendy. Nie był
typem intelektualisty (jednak niekiedy potrafił wyrazić zaskakująco głębokie sądy),
ale cale życie bywał niezależny od cudzych opinii. Był - co dziś jest taką
rzadkością - odważny.
Na początku lat 50. był w wojsku (dwa lata w namiotach, w
ekstremalnie ciężkich warunkach) i wolał być bitym po gębie przez dowódców i
siedzieć w wojskowym "anclu" o chlebie i wodzie - niż przyznać, że ministrem obrony narodowej
w PRL jest Konstanty Rokosowski.
Miał fantazję. Kiedyś już
będąc starszym człowiekiem nagle postanowił odwiedzić kuzyna mieszkającego za
Buskiem Zdrojem (ponad 50 km). Nie będąc typem sportowca (dużo palił i pił jak
wielu z jego pokolenia), wsiadł na zwykły, ciężki rower bez przerzutek i
pojechał. Przywitał się z kuzynem Zygmuntem, wypili po parę piwek i... wujek
Julek wrócił do swojego domu jeszcze tego samego dnia.
Był też jednym z
nielicznych źródeł wiedzy o moim ojcu, który "nagle" umarł w wieku 36
lat, jak ja miałem 5. Lubił mojego ojca i mile, i z szacunkiem go wspominał
(nazywał go "honorowym"), w odróżnieniu od innych osób z mojej
rodziny. Ci nie „kochali” mojego ojca. Niektórzy mieli zapewne ku temu powody.
Julka łączyła niezwykła
więź ze zmarłym kilka lat temu bratem bliźniakiem Stanisławem. Problemy z
odróżnieniem ich miała nawet ich matka Julia. Co dopiero np. nauczyciele w szkole.
Bracia niemiłosiernie to wykorzystywali. Lista szkół ponadpodstawowych w Świętokrzyskiem,
w tym tych z internatem, z których ich wyrzucano za łamanie regulaminu, naprawdę
była imponująca. Ostatecznie - nie dali się wykształcić. A bardzo podobni do
siebie byli do końca. Pamiętam jak Julek patrzył na zwłoki brata w trumnie, to jakby widział samego siebie.
Stanisław w odróżnieniu
od Julka bywał, delikatnie mówiąc asekurancki, miał swój urok, ale był często konfliktowy,
a mówił dużo i głośno). Był nazywany przez rodzinę całe jego życie Adasiem.
Zachowały się ich zdjęcia
z pogrzebu ich matki, a mojej babki Julii (to ona w czasie II apokalipsy z
dziadkiem Teofilem ratowali Żydów). Wujkowie byli przystojnymi młodzieńcami, o urodzie
współczesnych im amantów filmowych, z gęstymi czuprynami. Byli – jak na swoje
pokolenie - średniego wzrostu (mniejsi ode mnie, który mam prawie 180 cm i
uchodzę w swoim, i kolejnym – za niskiego), widać ich ostro na zdjęciu
złamanych nad trumną matki. Dosyć późno wyłysieli (jak ja) i nieco utyli. Wujek
Adaś kiedy był już w latach potrafił się nie raz bić po twarzy i krzyczeć: „Jak
nie nienawidzę tej starej gęby! Nie mogę na nią patrzeć!”. Potrafię (po nim?)
robić tak samo. Nie mógł się też pogodzić się z łysieniem i długie lata
zaczesywał rozległe zakola. Julek nie miał z tym problemu – zaczął się po
prostu krótko strzyc (jak ja teraz).
Jak byłem mały, Adaś często
pytał mnie czy będę pił wódkę. Odpowiadałem z obrzydzeniem na samą myśl o gorzale
(spróbowaliśmy jej wówczas na mojej i Jacka, mojego barta ciotecznego komunii, bratu
smakowała od pierwszego łyku i tak mu już zostało) – że nie! Na to Adaś
ripostował: „Będziesz pił. Będziesz… Jak ja. Jak Twój ojciec… Bo... Życie jest ciężkie.
Ciężkie…”.
Julek natomiast wolał
żebym został piłkarzem. Mówił na mnie Gorgoń. „Co u ciebie słychać Gorgoń?” –
zawsze się ze mną witał. Zawiodłem go i nie zostałem piłkarzem, chociaż miałem
ku temu smykałkę. Trenerzy i koledzy mnie przez lata nie doceniali. Bo długo
byłem mały i słaby, a to był czas, że dorośli zamiast pozwolić nam dzieciom grać
w piłkę, kazali biegać wokół boiska z o połowę cięższym kolegą na plecach. Często
nie dawałem rady tego zrobić. Dopiero po dwudziestce zrobiłem się bardzo silny
(przez lata byłem dużo, dużo silniejszy od ludzi mojej postury) i słynąłem długie lata, miałem ją do niedawna, ze „zwierzęcej”
kondycji. Siłę podobno odziedziczyłem po ojcu Julka i Adasia. To na niego, byłego
żołnierza – w jego otoczeniu mówili „Siła”. Później niestety zmieniłem piłkę na
sporty walki (też i w tym nic nie osiągnąłem), bo co parę lat, kiedy już reprezentowałem
jakiś poziom, wszystko rzucałem i zaczynałem przygodę z nową dyscypliną. Jako
40 latek uczyłem się np. brasil jj, a grubo po 50 zacząłem uczyć się gimnastyki
przyrządowej. Rok temu, przerwała to, ciężka moja kontuzja.
Wróćmy do wujka… Choć śmierć
kogoś bliskiego, to też śmierć jakiejś naszej części związanej z umarłym. Jako
dziecko odwiedzałem mojego rówieśnika Julka syna. Wstawałem zawsze rano, w
niedzielę także. W maju przechodziłem obok zachwycająco pachnącej jabłonki,
która zakrywała otwarte okno (był to niski parter) domu wujka Julka. Wujek co niedzielę oddawał się swojemu ulubionemu zajęciu, przez kilka godzin celebrował seks z
ciotką Julką (łóżko stało przy oknie). Oznajmiałem wtedy przez koronkową firankę:
„Wujek powiedz Darkowi, że jestem”. Wujek nie przerywając sobie i ciotce darł się: „Darek!
Krzysiek przyszedł do ciebie!”. Ten ostatni szybko się ubierał i mogliśmy pobiegać
już razem.
Ale… Wujkowie razem najczęściej
niemiłosiernie się kłócili. Ileż to razy któryś wybiegał z gniewem, w czasie
jakichś rodzinnych uroczystości?! Ale... i bez siebie im było trudno żyć dłużej
niż kilka dni. Godzili się chodząc na mecze lokalnej drużyny piłkarskiej i oglądając
- przy flaszce czegoś mocniejszego - te emitowane w tv. Julek zawsze pił wódkę
małymi łyczkami, jakby ją z satysfakcją smakował.
A teraz ta więź… Pamiętam
jak byłem dzieckiem - późnym, jesiennym wieczorem Adaś rozmawiał z moimi
rodzicami (mamą i moim drugim ojcem) i... nagle krzycząc z bólu, złapał się za
bark i padł na podłogę. Okazało się później, że w tym samym czasie kiedy Adaś
padł w paroksyzmach cierpienia, Julek został napadnięty. Jakiś złoczyńca,
jakich było na naszej wówczas dzielnicy wielu, połamał mu stalową rurką bark.
Kiedy Adaś umarł kilka
lat temu, wszyscy byliśmy przekonani, że tuż za nim zaraz umrze Julek. Stało
się jednak inaczej. Żył dalej. Niektórzy z nas odczuwali nawet z tego tytułu
niemałe rozczarowanie.
W końcu… Teraz znowu mogą
być razem.
I tyle z nas pozostaje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz