Pojęcia, którym
powinniśmy się teraz szczególnie dokładnie przyjrzeć to m.in.: autorytet,
bełkot, dziennikarz, nauka. Bowiem parafrazując Bocheńskiego - „wypada raz
wreszcie z tym skończyć, odróżnić hipotezę naukową od widzimisię demagoga,
naukę od propagandy, uczciwy wysiłek filozoficzny od pustej gadaniny.
A to tym bardziej, że owa
gadanina miewa, niestety, tragiczne skutki: wystarczy pomyśleć o dialektyce
Hegla i o mordach, jakich w jej imię dokonano”, czy współcześnie - o zabiciu
dziesiątków tysięcy niekowidowych pacjentów, w celu ratowania domniemanych
ofiar wirusa.
Jak wielu zauważyło ten „pandemiczny”
kryzys, który się zaczął nieco ponad roku temu i według ministra zdrowia
Niedzielskiego nie skończy się już nigdy, to nie kryzys medyczny, ale
edukacyjny. Także wielu zadaje pytania – jak z tego kryzysu wybrnąć? Jedni wołają
– rzucić na rynek jeszcze więcej (niediagnostycznych) testów, trzeba nam jeszcze więcej
kwarantanny, lockdownów i szczepień – czyli gasić ogień benzyną. Ale garstka
postuluje powrót do normalności, w tym reformy
edukacji, powrót do sprawdzonych publikacji, które szeroko niosą mądrość.
Oddzielają plew od ziarna. Do takich zaliczam w swoim prywatnym rankingu „100
zabobonów”, autorstwa światowej sławy logika i filozofa Józefa Marii
Bocheńskiego.
Już sam J. M. Bocheński (1902
-1995), autor książki miał wątpliwości, (z
perspektywy czasu pierwsze wydanie 1987, drugie 1992 - okazało się, że jak
najbardziej słusznie), kiedy mówił: „nie jestem pewny, czy to słowo zostało
wybrane trafnie - może byłoby poprawniej mówić o przesądach, a nawet o błędach”.
Rzeczywiście lepiej byłoby mówić o błędach.
„Mój słownik pokazuje, że
w naszym świecie panuje aż tyle zabobonów i jakich zabobonów! Nie potrzeba być
wyznawcą zabobonu o stałym Postępie Ludzkości, aby przecież ufać, że ludzie XX
wieku są choć trochę przytomniejsi, choć trochę rozumniejsi od troglodytów. A
tymczasem lista zabobonów wyznawanych przez miliony w Londynie, Nowym Jorku i
Paryżu zadaje kłam tej pobożnej nadziei. Trudno oprzeć
się uczuciu wstydu, że się do takiego pokolenia należy. Jeśli o mnie
chodzi, przykrość jest tym większa, że, jak wspomniałem, byłem sam ślepym
zwolennikiem wielu spośród wymienionych tutaj zabobonów” – wyjaśniał w
przedmowie filozof.
Przyjrzyjmy się
pierwszemu z wymienionych przez mnie pojęć – autorytet. Logik wyjaśnia: „Istnieją
dwa rodzaje autorytetu: autorytet znawcy, specjalisty, nazywany uczenie
“epistemicznym” i autorytet przełożonego, szefa, zwany autorytetem deontycznym”.
Jak widzimy we współczesnym nam świecie, także w Polsce, właśnie autorytet
„epistemiczny” został wyparty, przez ten drugi oparty na wydawaniu
rozkazów. Nie byłoby większych problemów
gdyby te rozkazy wyrażane na rządowych konferencjach prasowych, miały jeszcze
jakiś sens, jakby to były autorytety nazywane przez Bocheńskiego „autorytetami
solidarności”, czyli wydający rozkazy i społeczeństwo mieliby taki sam cel.
Niestety. Mamy bowiem do czynienia z „autorytetem sankcji”. Rozkazy rządu są
wykonywane przez większą część społeczeństwa tylko „z obawy kary”.
Codziennie jesteśmy przez
media bombardowani sprzecznymi
wewnętrznie informacjami. Mają one wspólną cechę, która można zaobserwować od
pierwszych komunikatów o „wybuchu pandemii” - odwołują się do emocji, nie
rozumu. „[…] jest całkowicie wykluczone, aby bełkot mógł przekazać jakąkolwiek
informację przedmiotową, o czymkolwiek różnym od przedmiotu. Stąd bełkot jest
najzupełniej bezużyteczny tam, gdzie chodzi o przekazanie informacji
przedmiotowych, a więc w szczególności w nauce” – konkluduje takie zjawiska
Bocheński. Bełkot to – jego zdaniem – „mowa ludzka pozbawiona sensu”. Oczywiście
nadawca „bełkotu” może specjalnie przy pomocy takiego, a nie innego komunikatu, który nie ma żadnej wartości
merytorycznej manipulować odbiorcami.
Obok większości lekarzy,
polityków w tym naszym kryzysie jedną z najbardziej haniebnych ról odgrywa właśnie
lwia część dziennikarzy, zwłaszcza tzw. main streamowych. Ci ostatni zamiast
dociekania prawdy rezonują tylko i aż propagandę. Bowiem jak zauważył przed laty
Bocheński, zamiast być sprawozdawcą i niczym innym, „w ciągu ostatniego wieku
dziennikarze przywłaszczyli sobie inną funkcję, a mianowicie występują w roli
nauczycieli, kaznodziei moralności. Nie tylko informują czytelników i słuchaczy
o tym, co się stało, ale wydaje się im, że mają prawo pouczać ich, co powinni
myśleć i czynić”. Pamiętajmy o tym przyswajając kolejne „madrości” z mediów.
I na koniec „nauka”.
Wciąż słyszymy wokół słowo „nauka”. Nawet ci, którzy są przekonani, że noszą
maseczki, bo te „powstrzymują i ograniczają transmisję wirusa”, uważają, że ich
stanowisko jest oparte na przesłankach naukowych. Tymczasem nie ma żadnego
randominizowanego badania, które by potwierdzało ten pogląd. Nie ma też badań,
które by potwierdzały, że można ograniczać transmisję wirusów stosując
kwarantanny i lockdowny. Mało tego – nie ma żadnego badania, które by pokazało
proces wyizolowania „kowida”. Bowiem według Bocheńskiego: „nauką nazywa się
zespół zdań posiadających następujące cechy: 1. dotyczą wyłącznie faktów
zachodzących w świecie, 2. mają charakter obiektywny, są sprawdzalne
intersubiektywnie, tj. przez co najmniej dwie różne osoby, 3. zostały ustalone
ze starannością, którą odznaczają się naukowcy, 4. zostały ogłoszone przez
specjalistów pracujących w danej dziedzinie”. Tymczasem najczęściej rewelacje
naukowe we współczesnym świecie ogłaszają nam politycy na konferencjach
prasowych, powołując się na opinie ekspertów będących na rządowych i wielkich firm
farmaceutycznych listach płac.
Krzysztof Sowiński
PS. W Internecie można
znaleźć darmową wersję „100 zabobonów”.