Bałem się tej książki. Nie chciałem też wchodzić komuś
ze słowobutami w jego sprawy osobiste,
a zwłaszcza ostateczne… Ale z drugiej strony skoro są jej egzemplarze
adresowane także do wielu czytelników... Z reguły nie czytam takich rzeczy, bo
okazują się katalogiem spotkań osoby znanej (tutaj aktora) z innymi tzw. sławnymi
ludźmi. Nie interesuje mnie to w ogóle.
Na szczęście nie jest taką najnowsza, propozycja Jana
Nowickiego zatytułowana Moje psie myśli.
To rzecz (jak się cieszę!) „bez wygórowanych ambicji wiedzy”, jak pisał Miłosz
w Rodzinnej Europie, w której to
podmiot selekcjonuje arcyludzkie i powszechnie wydarzające się doświadczenia i
przeżycia. A całość zachwyca i wzrusza.
Zacierają się współcześnie gatunki literackie. Zaciera
granica tego, co kiedyś nazywaliśmy fikcją literacką, a co dokumentem. W tej
książce możemy dostrzec coś, co kiedyś nazywaliśmy autobiografią. Jest to rzecz
wyznaczona, mówiąc współczesnym językiem krytyczno-literackim – biotropicznym
cyklem życia: dzieciństwem, dorastaniem, dojrzałością i starością. Kiedyś powiedzielibyśmy – archetypani Junga. Pojawiają
się w tej opowieści także znajomi (czasami naprawdę niezwykli! Sam ich spotkasz
Czytelniku!) i członkowie rodziny pisarza, który swój tekst dedykuje wnukowi
Piotrowi. A wszystko jest ujęte lapidarnie. Przypomnijmy. Lapidarius znaczy
tyle po łacinie, co „dotyczący kamieni”, to inaczej zwięzły jak napis na
kamieniu. Nagrobnym. Motyw rodzinnego grobu i eskhumacji odnajdziemy także i w
tej książce, w części zatytułowanej Ocalić
pył. A tę zwięzłość w całej.
Jak twierdzi badacz i psycholog Jerzy Trzebiński
autonarracje nadają kształt życiu człowieka. Ale Jan Nowicki, wie – podpowiada mu
doświadczenie, w tym śmierci bliskich i znajomych – że ten chwilowy kształt
nadany przy pomocy słów, za chwilę unieważni panująca powszechnie w świecie
erozja. Dlatego nie stawia tyle akcentu na przypominanie zdarzeń i działań, nie
one decydują, ile na wrażenia jakie na nim one zrobiły kiedyś i jakie robią dziś.
Na zderzenie dawnego obrazu jakiegoś konkretu z dzisiejszym.
To nie pierwsza książka tego pisarza, wydał już bowiem
m.in. takie jak: Między niebem a ziemią,
Mężczyzna i one, Białe walce, Dwaj panowie.
Wspomnijmy przy okazji o wątku Świętokrzyskim – Jan Nowicki od kilku lata pisze
także felietony w Kieleckim Magazynie Kulturalnym Projektor. (Niestety periodykowi temu finansowanemu dotychczas
przez kielecki samorząd grozi właśnie upadek). W rezultacie widać u tego
znanego aktora sprawność pióra, umiejętność gry słowem, a co ważniejsze także
milczeniem. Mamy do czynienia ze stylem na najwyższym poziomie, chociaż może
się znaleźć odbiorca książki, który się pogubi, nie przyzwyczajony do podążania za subtelnymi nićmi narracji i nie
będzie wiedział długimi momentami, kto i do kogo mówi. Ale to co zdumiewa to
rozległy słownik literata, na tle którego widać tym mocniej ubóstwo leksykalne młodych
pisarzy.
Rozdział pt. Z
głębokości, można potraktować jako samodzielny utwór (i nie tylko ten). W
zasadzie powinienem przepisać go tutaj i zamilknąć.
Tyle się teraz mówi o zookrytyce i zoonarracjach (to
narracje z perspektywy zwierzęcia), jak się to robi i z jaki efektem
współczesne badaczki powinny zobaczyć u Jana Nowickiego. Historia pogrzebanego
żywcem i nie zabitego, (brutalne uderzenie łopaty, chciałoby się powiedzieć jak
to bywało często na wsi, skończyło życie jego czwórki niechcianego przez
człowieka rodzeństwa), z powodu pośpiechu pieska, wydobytego przez kilkuletniego
chłopca, który się przemienia na „uszach” czy „oczach” czytelnika nagle w
osiemdziesięcioletniego starca Jana Nowickiego – nie tylko wstrząsa, ale także głęboko
wzrusza. Jest to najkrótsza historia dorastania z jaką miałem do czynienia, w
tym do człowieczeństwa będącego „owocem” spotkania ze zwierzęciem i osiągania
wieku sędziwego, jaką czytałem. Narratorem jest… ów piesek, szczeniaczek. Pisze
Nowicki: „Ocalałem! Co ja mówię! [..] ocalał on”. Opowiadacz wskazuje chłopca,
który wygrzebał bezradne zwierzątko spod warstwy śmierci i zapomnienia. W wieku
kilku lat chłopiec stał się nie wiedząc nawet o tym, bodhisattwą, o którym tak
rzecze sutra Dziesięciu Szlachetnych Bhumi:
Łagodny i pozbawiony arogancji, wolny od fałszu i obłudy/ Oraz pełen
miłości dla wszystkich czujących istot.
Dlatego, że to autobiografia, to możemy snuć
domniemania, czy chłopiec jako dorosły także zachował tę łagodność i brak
arogancji przez całe życie?
Moim „konikiem” jest śledzenia transferu idei jakie
można zauważyć w tekstach, także literackich. Najczęściej takiego nieświadomie dokonuje
autor. Ostatnio dużo zastanawiam się jak bardzo trwały ślad pozostawił w nas
komunizm, jego w istocie fałszywa mitologia i język. W rozdziale pt. Roma pisarz zderza bogactwo Watykanu,
skrzącego się złotem z biedą Indii. Pisze o Bazylice św. Piotra: Świadectwo niewyobrażalnej pychy! Bogactwo
skropione wodą święconą zmieszaną z potem i krwią maluczkich. Takiej wizji
„kościoła” uczono nas na lekcjach historii w peerelowskich szkołach i niestety
nie zawsze, i nie wszyscy mieliśmy ją okazję zrewidować. Jeśli prawdą, jest to,
że to co dobre po owocach poznamy, to owocem cywilizacji łacińskiej jest
powszechny dobrobyt w „naszej” części świata, tolerancja i prawa człowieka. A
cywilizacja Indii… jak produkowała nędzę, tak ją nadal produkuje, a obok niewyobrażalnego
smrodu są tam tylko nieliczne enklawy bogactwa. Zacytuję: „Javed Akhtar, poeta
i współtwórca scenariuszy filmowych, pytany kiedyś, dlaczego bohaterowie
bollywoodzkich romansów chodzą po szwajcarskich łąkach, a nie indyjskich
ulicach, powiedział, że gdyby kino miało pokazywać realia, to filmowy bohater
zaraz po wyjściu z domu musiałby wdepnąć w gówno”. My w Europie możemy wdepnąć najwyżej
w psie. Wspomnę, że Japończycy już w średniowieczu, kiedy Tokio nie było
skanalizowane, codziennie beczkami wywozili swoje fekalia daleko za miasto.
Zatem stąpanie po gównie, to nie tylko kwestia stopy życiowej.
Zacząłem tę książkę czytać trochę przez przypadek i…
nie mogłem już przestać. W ogóle czytuję sobie rankiem kiedy wszyscy śpią. Towarzyszy
mi w tym Florek mój mały pies. (Kiedy Florek był szczeniakiem, porzuconego
późną jesienią w odległym zakątku lasku, umierającego z zimna i braku
matczynego mleka znalazł staruszek, mój głuchy ojciec. Jak ten Florek ostatnim
tchem musiał się drzeć! Nihil novi sub sole. Jak widać Nietzsche’ańskie koło
wiecznego powrotu nie „poczywa”). Zatem… Siedzę na zamkniętym sedesie i… czytam
(książkę Nowickiego), a piesek chcąc być ze mną, położył się nawet na kamiennej,
zimnej jesienią podłodze. Czasami patrzy na mnie zaniepokojony, ale tylko w
określonych momentach, np. boi się, że się mogę utopić w wannie. I tym razem zaczął
mi się z niepokojem przyglądać. Poszedłem za jego spojrzeniem, popatrzyłem w
lustro i dostrzegłem starego już faceta, który płacze. Któż to taki? I dlaczego
to robi? I to tak cicho żeby nikogo nie obudzić. Widocznie i jemu jeszcze raz
się przypomniało, tylko teraz jeszcze dobitniej: memento mori.
Ale ostatecznie widzę, że Moje psie myśli nie jest opowieścią o bezsensie życia, ale o jego
afirmacji, która byłaby niemożliwa bez erozji. To była zatem łza szczęścia?
Krzysztof Sowiński
Jan Nowicki, Moje
psie myśli, Wydawnictwo Oficyna Jana, Kielce 2019
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz