Wielu czytelników sądzi,
że literacką nagrodę nobla przyznaje się za oryginalność, nadzwyczajny styl
dzieła, które proponuje pisarz. To głośne wyróżnienie, to jednak w istocie
niezbyt kosztowne narzędzie używane do kreowania i ekspansji określonych
ideologii. Podkreślmy, że od wielu lat tzw. lewicowych.
Dlatego konserwatysta Zbigniew
Herbert, zdawał sobie sprawę, że „nobla” nigdy nie dostanie, choć kandydatem do
tej nagrody był przez… ponad 30 lat.
„Był nominowany już pod
koniec l. 60” – wyjaśnia Joanna Siedlecka, autorka „Pana od poezji”, biografii
pisarza. Jak przypomina, ten artysta bardzo szybko zdobył światowy rozgłos i
był zgłaszany do „nobla” przez Niemców, później także przez Amerykanów i
Szwedów. Natomiast o to żeby tak się nie stało, zabiegały władze PRL, które Herberta uważały za wroga.
„Przeglądałam materiały dotyczące tego poety.
Był całe życie inwigilowany, dręczony. Przeżył je z bezpieką na karku” – w
jednym z wywiadów dowodziła Siedlecka. Piotr
Jaroszyński inny badacz mówi, że mimo tego był to „artysta o niezafałszowanym
sumieniu”.
„Herberta także niszczono
rozpowszechniając pogłoski, że jest chory psychicznie, że jest alkoholikiem” –
dodaje biografka. Taka narracja o poecie przeżyła nawet upadek PRL-u. Pamiętam
jak na początku lat 90. chciałem zorganizować w Kielcach spotkanie z autorem
„Pana Cogito”, moi przełożeni z Gazety Wyborczej w Kielcach, w której wówczas
pracowałem odradzali mi to jednak. Pamiętam, że używali tych samych stygmatów co
bezpieka. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że dawnych przyjaciół Adama Michnika i
Zbigniewa Herberta poróżniła sprawa „grubej kreski”. Bowiem, poeta tak pisał o elitach sprzed 1989
r.: „Byli nie inżynierami dusz, ale fuszerami. Sfuszerowali swoje życie i swoje
książki, teraz fuszerują nam Rzeczpospolitą”. Jedno z jego zdań dziś brzmi nadzwyczaj
profetycznie: „Naród da się oszukać, bo to już robili, a państwo sprzedać, a
tego się nauczą jako nowego geszeftu”. Mówił także, co brzmi także aktualnie: „Elity
komunistyczne były suto opłacane przez państwo, temu służyło właśnie Ministerstwo
Kultury i Sztuki, aby finansować posłusznych reżimowi twórców. To ministerstwo
[…] przetrwało i weszło do nowej epoki, głównie po to aby dawne elity nadal
mogły spokojnie prosperować”. Poeta ostatecznie zerwał przyjazne kontakty, z
wpływowym wówczas środowiskiem Michnika i Giedroycia. Podpisał na siebie wyrok
cywilny w Polsce m.in. mówiąc: "Michnik
jest manipulatorem. To człowiek złej woli, kłamca, oszust intelektualny […]”. Kiedy pojawiła się ponownie szansa „w wolnej
Polsce” na literacką nagrodę nobla dla osoby piszącej w języku polskim, dostała
ją Wisława Szymborska, a nie Herbert. Mimo tego, że jak wspomina Siedlecka,
poetka ta: „[…] była bardzo słabo znana w świecie i miała mały dorobek”.
Jednak to nie koniec. Herbert
do dziś jest marginalizowany. Oficjalnie 2018 był rokiem tego pisarza, ale niestety
nie było książek poety w polskich księgarniach. „To był Rok Zbigniewa Herberta
bez Herberta” – pointuje Siedlecka.
„Herbert jest jak barometr, czuły detektor,
dzięki któremu można się zorientować czy środowisko w którym się żyje jest
skażone czy też nie. Jest przeciwwagą do Miłosza, którego siła talentu w
połączeniu z pokrętnymi wyborami i Heglowskim ukąszeniem – gdyby nie odtruwająca
obecność autora „Pana Cogito” – mogła by zaważyć nad stanem duszy Polaków. Bogu
dzięki za tego poetę – obywatela” – w necie pisze jeden z wielu czytelników.
Jak wspominał Jaroszyński
Zbigniew Herbert „...odszedł bez nobla, ale z twarzą”.
Krzysztof Sowiński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz