Jechałem do pracy jak zwykle na rowerze. Podjechałem do ruchliwego
skrzyżowania. Z boku jest mały parking. I zobaczyłem. Najpierw jego. Bezradnie
dreptał wokół niej. Usłyszałem jego cichy płacz jak dziecka. Ona leżała bez
ruchu na jednym z pustych miejsc. Wokół mnóstwo ludzi. Nikt się nie
zatrzymywał. Nawet nie spoglądał w ich stronę. Podjechałem blisko. Zszedłem z
roweru. Może jest tylko ogłuszona? Przecież tak bywa. Ona. Leżała na boku. Rozciągnięta.
Nie było żadnych śladów krwi. On. Na mój widok odszedł nieco spłoszony na bok. Pochyliłem
się nad nią. On. Zbliżył się trochę do mnie. Przełamał strach. Instynkt. Patrzył
w skupieniu na to co robię. Jakby z
nadzieją. Jakby oczekiwał od takiego olbrzyma jak człowiek cudu. Niestety nie
oddychała. A wokół jej głowy i po tej chodziły już mrówki. Zamknięte oczy. Nie
żyje. Nie było krwi. Wyglądała jakby spała. Jej ciało nie było też
zdeformowane. Nie wiem czy ją potrącił jakiś samochód i dopełzła te parę metrów
do parkingu i tu skonała, czy została potrącona w tym samym miejscu gdzie leżała.
Jeszcze chwilę nad nią pokucałem i wstałem. „Nie potrafię nic zrobić. Pomóc” –
musiałem pomyśleć. „Piękny kaczorku musisz sobie znaleźć nową żonę. Pogodzić
się. Pewnie znajdziesz sobie wkrótce nową”. A teraz sobie popłaczesz. Jak dziecko”.
Przypomniałem sobie, że pary kaczek mimo posiadania skrzydeł lubią sobie razem
pochodzić skrzydło w skrzydło. I odjechałem.
Ponad osiem godzin później wracałem tą samą drogą. On był
nadal w tym samym miejscu. Wciąż pilnował tej maleńkiej kaczuszki. Robiło się naprawdę niebezpiecznie dla niego.
Gęstniał ruch na parkingu. Znowu odjechałem.
Następnego ranka on był w tym samy miejscu i nadal nad nią kwilił.
Kiedy wracałem już go nie zobaczyłem. Szukałem pod parkującymi
autami. Dopiero na trawniku zobaczyłem nieruchome ciało jej i… jego. Też już
nie oddychał. I miał zamknięte oczka. Ciało zdeformowane. Przykurzony. Tylko
łebek miał nadal piękny z tą pulsującą zielenią piórek.
Jak mi powiedział parkingowy ktoś go „w końcu” przejechał. „Nie
uciekał. Kierowca trąbił, a on nie uciekał. Krzyczałem. Machałem rękami. A on do końca odważnie
patrzył na zbliżające się koła”.
Było zimno jak na tę porę roku. Poczułem na twarzy wilgoć. Pewnie... Para.
Para.
Krzysztof Sowiński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz