niedziela, 22 kwietnia 2018

Roz-pętlenie



„Z Przemyśla do Przeszowy” i „Teraz” – to dwie mało znane sztuki pióra Aleksandra Fredry, które można zobaczyć od TERAZ w Teatrze Żeromskiego. Wyreżyserował jej znany w Polsce od kilkudziesięciu lat operator filmowy, reżyser światła i multimediów i twórca teatralny Mikołaj Grabowski. Na szczęście nie silił się na „przełamujące tabu” odczytanie tekstu dawnego autora, za to pozostał wierny staroświeckiej „intencji autora”. Po prostu zrobił co swoje. Co trzeba. I tyle ile trzeba.

Na deskach kieleckiego teatru pokazuje nam innego Fredrę, nie tego od „Zemsty” i „Ślubów panieńskich”, do którego przyzwyczailiśmy się, ale Fredrę bystrego, choć nie oskarżającego i nie wbijającego w poczucie winy, obserwatora  ludzkich charakterów. Za życia pisarzowi zarzucano, co zrozumiałe w jego epoce, że jego sztuki nie są zbyt głębokie i nie poruszają problematyki patriotycznej. W późnym okresie, kiedy pisał także i te dwie już wspomniane, zmienił swoją sztukę pisarską  – zamiast umownej konwencji komediowej jakiej oczekiwał ówczesny odbiorca, mającej nikły związek z rzeczywistością, wprowadził do swoich tekstów… realizm, na dodatek krytyczny, ale nie tendencyjny. Jego komedie tracą swoje lukrowane opakowanie. Za to pojawiają się w nich gorzkie, jak już jesteśmy w kręgu metafor kulinarnych, refleksje na temat kondycji człowieka równoległego Fredrze.

Grabowski pokazuje jednak, że ci ludzie z epoki autora „Teraz”, jak się współczesny odbiorca już oswoi z tamtym językiem pełnym konwenansów i obyczajów, co zresztą trwa tylko chwilę -  dostrzeże, że tamte figury, nie różnią się aż tak bardzo jak chcielibyśmy wierzyć - od wielu ludzi współczesnych. A okazją do wykazania tego są banalne, ale istotne w perspektywie osobistej, sytuacje jakie zdarzają się w każdej epoce – rozwód, gry, które prowadzą ze sobą rozstający się rodzice, do których wykorzystują wspólnie spłodzonego potomka, interesowność, koniunkturalizm i na dodatek  pragmatyzm w stylu o który byśmy nigdy – w swojej większości - nie podejrzewali 19. wieku. To nam się wydaje, że to dopiero teraz chwieje się system wartości z wielu nas.  Że teraz w to miejsce pojawia się np. kult pieniądza. A tu już u Fredry mamy zapowiedź… dominacji korporacjonizmu, bezwzględnego rynku finansowego, który wszystko relatywizuje i wszystko poddaje wątpliwości (nazywa ponowoczesnością) oprócz samego siebie. Sobie przydaje atrybuty nieuniknionego heglowskiego postępu, w którym zajmuje miejsce dawnych państw.

Na dodatek Fredro dyskretnie pokazuje dawną kulturę, która szybciej niż sądzili jej użytkownicy, już odchodzi. Pojawiają się bowiem nowe wynalazki, pozornie zmniejszające tylko odległości – kolej żelazną i telegraf – a w istocie budujące nowe nośne metafory opisujące dotychczasowy świat. Zmienia się ludzkie życie – zwłaszcza postrzeganie czasu, którego symbolem jest na scenie zap…. jak obłąkane wskazówki ściennego zegara.

Jest też smutna i wesoła wiadomość płynąca z tego spektaklu – ludzie się nie zmieniają. Jesteśmy zapętleni i tylko sami od czasu do czasu swoim osobistym wysiłkiem od-pętlamy siebie i „się”. I takie zmiany nie bywają skutkiem działań inżynierów społecznych.

Na koniec, jak się okazuje, co jest bardzo cenne, mamy kogoś od refleksji typu Gogolowskiego.

Gratkę mieli i aktorzy, mogli się ubrać w kostiumy i sobie pograć, zamiast pokazywać na scenie „swoje wnętrze”, czy „swoją osobowość”. Wystąpili także ci dawno niewidziani na kieleckiej scenie – Mirosław Bieliński, Janusz Głogowski, Beata Pszeniczna, Łukasz Pruchniewicz. Także Andrzej Plata. Miło było i ich także widzieć odnalezionych w akcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz