Czy
to zapowiedź zmiany paradygmatu w polskim teatrze, (czy tylko TA RZECZ pokazuje
głębszy niż u innych twórców, etap rozwoju reżyserki i dramaturga)? Czyżby
nadeszła era teatru, który już nie rezonuje i nie utrwala mainstreamowych „jedynie
słusznych” matryc? Chyba zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
Korzystamy
z wolności wyboru… Czytamy te same książki, skupiamy swoją uwagę na tych samych
newsach, żyjemy emocjami związanymi z tymi samymi problemami – bo mamy też te
same źródła informacji i te same kanały reakcji. Jesteśmy zatem świetnie poinformowani.
I… Ale zamiast głębszej refleksji, chociażby zadania sobie pytania – kto jest tym,
który nadaje i po co to nadaje, dryfujemy do kolejnego tematu, czy narzuconego
nam filmiku. Rok za rokiem. Popłaczemy sobie
nad ściętym drzewem, skrzywdzonymi zwierzaczkami i dziećmi, obudzimy w sobie „słuszny
gniew”, wyślemy złotych 2.46 esemesem na konta ratujących świat, pobiadolimy
nad losem „uchodźców”, wyśmiejemy „spiskowe teorie”, a nawet w chwili heroizmu wstrzymamy
na chwilę oddech, żeby nie produkować niepotrzebnie co2. Bo wiadomo, największy
problem to jest to co2, bo to gaz niebezpieczny i zbędny. No i pytamy - jakie
mamy granice? Jakie? Kim jesteśmy? I na pewno odkryjemy też nasze prawdziwe „ja”.
I czym jest ludzkość. A może nie ma co odkrywać? Ale po drodze przynajmniej jeszcze
się samozrealizujemy. Ok. Poironizowałem.
Zatem nic nowego o otaczającym nas świecie czego
byśmy nie wiedzieli, my zebrani w kieleckim teatrze, nie powiedzieli nam twórcy
„Ciemności” - dramaturg Paweł Demirski i reżyserka Monika Strzępka. Ale… chwała
im za ten ich autorstwa spektakl.
Bo najważniejsze jest to, że pozwolili sobie na
dyskretną krytykę absurdów poprawnościowo-politycznych dogmatów – takich jak
postkolonializm, feminizm, nawet freudyzm oczywiście w lacanowskim ujęciu, z jego
opowieściami o tzw. Innym, który jednak jak wynika z praktyki ma w d... dialog
z nami i chce być takim jak „my”, czyli niektórzy „my” z „nas”. A „my” to
oznacza klasę , która „ma”. I nie oszukujmy się, że takie „nasze klasy” nagle
zniknęły wraz z dziewiętnastym, czy końcem dwudziestego wieku i tak łatwo
znikną.
Spektakl „Ciemności” (nawiązuje do „Jądra ciemności”,
powieści Józefa Korzeniowskiego, która zadaje wiele pytań w tym te o granice
człowieczeństwa), zbudowany jest z
luźnych fragmentów, w których przenikają się dwa plany dziewiętnastowieczny i
ten współczesny, całość łączy motyw podróży parostatkiem do miasta najbardziej mrocznego
z mrocznych. Jego pasażerowie dwie pary; ta „kolonialna” i ta „postkolonialna”
rozmawiają sobie o mechanizmach władzy, a także i o… sensie istnienia. Przez
chwilę nawet gdzieś tam zza dymu z komina po freudowskim erosie, wyłania się
nawet tanatos. Ale… zanim gdziekolwiek dotrą ci wybrańcy losu muszą się jeszcze poborykać z
oporem materii, która bywa niepokorna, uciążliwa i brudna. Zabiera także cenny czas, choć i ten jest
iluzją. I ci państwo choćby nawet twierdzili, że WSZYSTKO jest iluzją i „NIC
nie ma sensu”, to jednak na koniec takich dociekań - ktoś „w końcu” musi IM podać
te iluzoryczne poranne śniadanko, dobrze zaparzoną kawusię, ulubionego drinka, a
kogoś trzeba przecież jeszcze „wyruchać”. A potem wszystko znowu traci sens… Do
kolejnego ranka… I znowu kawusia, śniadanko, ruchanko… I owszem… świat jest pełen
równości, ale… ZAWSZE BYŁ i musi być
ktoś mniej „równy”, ten kto to umie tak zrobić żeby statek jednak (w)płynął,
ktoś kto musi pod pokładem ubrudzić się i sypnąć do paleniska szuflą węgla.
A może niewolnictwo przestało istnieć? Właśnie na
terenach przez które przewaliła się wolnościowa „arabska zielona rewolucja”
wymierzona w „tyranię” (i pokłady ropy miejscowych właścicieli, które właśnie
zmieniły właściciela na tajemniczego nowego właściciela) - jak donoszą
nieliczni korespondenci, odrodził się rynek handlu niewolnikami, kultywują go
ci…, których my chcieliśmy wyzwolić od miejscowych satrapów. Ale… Ale powiedzmy
w takim City of London to już nie ma niewolnictwa? Fakt nie ma. Jego starej
formy - była mało elastyczna i nieopłacalna. Teraz jest „liberalizm”, a nawet „neo”,
czyli wariacja oparta na „dłużnym” pieniądzu, tzn. elity elit produkują ten pieniądz
z powietrza i... reszcie… pożyczają za sowity procent. Owszem, owszem… zawsze możesz
„odmówić” pożyczki i „czegoś” szefowi, ale… Jest tylko to „ale”. Jest też
wolność, „ale”. Jest i demokracja, „ale”. Jest godność człowieka „ale”. Jest i „sprawiedliwość
„ale”.
W zasadzie my widzowie,
wiedzieliśmy w jakim kierunku to WSZYSTKO w spektaklu płynie już po 10
minutach, ale postanowiłem zostać do końca, czerpiąc nawet uczucie ulgi, że nie
zostanę już niczym „zaskoczony”, albo zaproszony do „zabawy”. Mogłem się zatem długimi momentami cieszyć
dowcipnym tekstem Demirskiego, a to teraz rzadkość, bo większość tzw.
dramaturgów i dramaturżek produkuje, coś co tradycyjnie nazywało się grafomanią.
Żeby jednak nie popaść w jakąś przesadę – nie oszukujmy się, że jeszcze ktoś
kiedyś wystawi „Ciemności” w takim słownym opakowaniu, ponownie na scenie. Czasy
Mrożków, Becketów już chyba minęły. (Tak nota bene autor tekstu skojarzył mi się
z Krytyką Polityczną (wydawcą jego dramatów). Czy czasem to nie guru tego
środowiska S.S., mający usta i szpalty pełne bitów słów o równości, nie
zatrudniał u siebie na symboliczne „czarno” jak się mawia – dziewczynę, która
sprzątała jego domostwo? Dziewczynę z „biednego kraju”?).
Jak pokazuje sztuka „Ciemności”, rozważania o naturze zła, są rozważaniami,
mechanizmy zła mechanizmami etc., ale zawsze ktoś chce żeby to jego obsłużono, a
nie on sam siebie, żeby ktoś podał dobre jedzonko chociażby nawet wegańskie, a
jak tradycyjne, to żeby ktoś „inny” zatłukł te zwierzęta i przerobił je na
wykwintne befsztyki, żeby ktoś inny (bo my się brzydzimy przemocą, a i mdlejemy na widok krwi, mamy też pacyfistyczne
poglądy), trzymał jednak „porządek”. Bo porządek musi być.
A może znowu rewolucja? A czyż nie wywoła jej czasem,
ktoś kto ma moc jej sfinansowania? To chyba zatem nie rewolucja… A może…
Jeśli komuś jeszcze chodzą po głowie mrzonki o tym,
że trzeba uważać na kogo się głosuje przy urnie wyborczej, żeby znowu się np. jakiś
„faszyzm” nie powtórzył, to chyba nieuważnie czytał Marka Twaina. A ten powiedział
wyraźnie, że gdyby wybory mogły coś zmienić to by ich zabroniono.
Owszem
elity elit niekiedy mają kilka uwag w kontekście „równych”… Po pierwsze żeby ci
byli jak najdalej od nich, a jak już są, jak już muszą być, żeby zrobili co
trzeba i zniknęli z oczu. A jako wyraz „demokratyzacji” współczesnego świata
może łączyć elity z „równymi”, np. jakiś element ubioru, jakaś kurteczka
przekomponowana przez znanych projektantów mody, wykonana rączkami dzieci z
Wietnamu, z emblematem znanej marki, wbrew lekturze „No logo”.
O
czym zatem może być ten spektakl? A może to rzecz o pozornie niespójnym
dryfowaniu mas i Sterniku w tle. Ten stary podobno umarł, ale zanim umarł,
trzeba było wymyślić system, który zagłuszy u tych sumienie, którzy je miewają,
a tych jest nie tak znowu mało. Wymyślono zatem opowieści o „predystancji” i o
silnych i silniejszych. A później o „rozumie”, który zawiódł, albo o braku „rozumu”,
który przysnął i się coś „wyprodukowało” potwornego. Np. wyprodukował się jakiś Auschwitz. Sam zapewne.
Słabością tej propozycji jest jednak pytanie dokąd „idzie ta Europa”. Bo… Nie ma czegoś takiego jak Europa (podobnie nie „Europa”
kolonizowała Afrykę, podbijały przecież elity Europy). Europa to nie jakiś jeden organizm, czy raczej
mechanizm, które jak się wydaje freudystom trzeba przejrzeć i może uda się „naprawić”.
A jednak lepsza ta smutna wiedza o tym, że się nie da zrealizować utopii, niż
brnięcie w szaleńcze iluzje.
O tym kto grał i że grała tylko dwójka (trójka?) „kieleckich”
aktorów tutaj:
A tutaj moja opowieść o moim przyjacielu Dramanie. To jego
przodkom odrąbywano ręce, za to, że pracowali za „wolno”.
http://bezprzeginania.blogspot.com/2013/01/draman-z-mali-ja-z-polski-z-kieszeniami.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz