(pokoleniu polskich hipisów)
kiedyś.
leniwie rozparci przy murku.
nikt nam nie zagrażał, a my mogliśmy wszystkim.
lubiliśmy tę władzę, ten zaułek. to było nasze pięć wieczności.
roiło się nam w głowach.
każdy z nas nosił wir energii pod błękitnymi jeansami,
nieco poniżej klamry w której odbijał się rój afrodyt.
i nawet stalowy grzbień nie był w stanie
przeczesać naszych myśli.
a o przechodzącym skurczonym sąsiedzie mówiliśmy z kpiną:
"ten łysy chuj" i "trzeba wyruchać jego żonę, babka jeszcze niczego sobie".
teraz i nam zgrzyta stalowy grzebień i rani nagie czaszki.
a żadna z nich nie stanie obok Gilgamesza, Rolanda.
a zamiast niecierpliwej ekspresji, uprawiamy ciche negocjacje:
"o bezbolesną resztę życia i lekką śmierć prosimy Cię Panie",
wiedząc już, że wieczna jest tylko prośba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz