poniedziałek, 20 stycznia 2014

Przegrać lepiej

Jakby to napisać? Po zapowiedziach dotyczących genialności dramaturga – mamy w  Kielcach tekst świetnie skomponowany. Skrzy się kilkoma odkrywczymi zdaniami, ale zbyt często odwołuje się do najniższego poczucia humoru, co się podoba pewnej części publiczności, ta przecież chętnie od wieków rechocze, na widok kopanych tyłków! Momentami, ta cierpka komedia nudzi. Na szczęście pospolitej historii, może trafnie, ale w zbyt zwulgaryzowanej metaforze, pokazującej mechanizm samokreującego się świata, niespodziewanie wartości dodaje ostatnia scena i popycha całość w inny wymiar.

Na deski kieleckiego Teatru im. S.  Żeromskiego trafiła sztuka pt. „Jakiś i Pupcze” Hanocha Levina (1943–1999), dramatopisarza, prozaika poety i reżysera, legendy, do niedawna mało znanego poza własnym krajem. (Pełna informacja na temat tej niebanalnej postaci, wymykającej się streotypowym wyobrażeniom na temat mieszkańców Izraela, na stronach kieleckiego teatru).
Odkrył go niedawno dyrektor Piotr Szczerski i zachwycił się nim.
„Pojawia się Levin. „Jakiś i Pupcze” jest pierwszym moim kontaktem z tym Autorem. I nie ostatnim. I teraz tak już będzie zawsze! Beckett – Mrożek – Levin. Wierność wobec tych Autorów. Wierność absolutna. Tak jak chciał Mrożek „nie skreślać ani słowa”. Tak, tu wszystko musi się zgadzać jak w zegarku. Byli reżyserami teatru. Widzieli swoje dramaty na scenie. Cóż może więc reżyser?  Chyba tylko pochylić się z uwagą nad ich egzystencjalnymi partyturami. I próbować dobrze je rozczytać. Tylko tyle ... I aż tyle” – napisał m.in. Piotr Szczerski przed premierą.
Jak zapowiedział reżyser, tak zrobił, a miał szansę skrócić to widowisko z korzyścią dla niego i… dla niego.

 No i teraz – (jak ja tego nie lubię), krótkie streszczenie o czym rzecz … W małej mieścinie, mieszka najbrzydsza kandydatka na pannę młodą i najbrzydszy kandydat, którzy od lat szukają kogoś, z kim mogliby się związać na tzw. resztę życia. Dziewczynę Pupcze Chrupcze gra Zuzanna Wierzbińska (odnalazła się w roli skrzeczącej panny młodej), jej rodzinę On - Chrupcze - Janusz Głogowski (inny niż zwykle!), Ona – Chrupcze - Ewa Józefczyk (ze swoim stałym, niezmiennym rysem komediowym) i Chapton Krudicer - Krzysztof Grabowski (świetna rola szwagra, dodająca sztuce kolorytu). Kawalera do wzięcia - Jakiś Huszpisz kreuje Dawid Żłobiński (fachowiec można rzecz, cóż trzeba więcej?), jego rodzinę, ojca On – Huszpisz - Marcin Brykczyński (zdaje się, dobrze czuje się w roli małomiasteczkowego stoika), matkę Ona - Huszpisz - Teresa Bielińska (pokazująca swoje znane atuty). Parę kojarzy, specjalistka od wszystkiego - Leibech (jak zwykle pełen życia, z własną nie do podrobienia manierą) Mirosław Bieliński.

Brawurowo swój monolog „Ożenić się, czy nie ożenić?” – w miejsce hamletowskiego „Być, albo nie być”, wygłasza Dawid Żłobiński. To najlepszy moment sztuki. W końcu decyduje się na tak, mimo brzydoty narzeczonej. Ale po ślubie pojawia się nowy problem – konsumpcji małżeństwa, niestety pan młody nie czuje pociągu do żony, a jego wskazówka niezmiennie pokazuje „szóstą”. Perypetia z erekcją, to dobry pomysł tylko na chwilę (to właśnie ta nieco zwulgaryzowana metafora samokreującego się świata), ale autor eksploatuje go do granic wytrzymałości. Kiedy słyszymy na scenie po raz któryś tam, że wskazówka jest na „szóstej”, myślimy sobie już dość tego. A tu jeszcze drugi akt... Pojawia się piękna księżniczka, która ma obudzić siły witalne nowożeńca, ale ten powalony urodą Szampinje-Szandilje (Dagna Dywicka), niestety nadal nie potrafi być na "dwunastce", jest wciąż na „szóstce”. Piękność anonsuje Trompelaz (brawurowy, klasa sama dla siebie) Edward Janaszek, grający także Grabarza.

Na ratunek przybywa też dziwka Forsedes (Joanna Kasperek - utrzymująca swój poziom), która jak głosi małomiasteczkowa wieść – zdołała paroma wstydliwymi chorobami zarazić pół okolicy. No ale w końcu to przecież nie metropolia. W epizodach pojawiają się (Turkwelt) nawet Jerzy Sitarz, a także On - Nogaszi : Artur Słaboń, Ona - Nogaszi : Ewelina Gronowska.

Toczą się banalne perypetia w małej społeczności, momentami pachnie Brechtem, czasami mrugnie okiem Beckett, wzruszy „Skrzypek na dachu”. Trochę płaczemy, dużo się śmiejemy, nieco nudzimy – jak w życiu. I jak w życiu, bohaterowie śpiewający swoje pieśni – fatalnie fałszują.

I kiedy by się zdawało, że wszystko się ułożyło, że wszystko będzie – jak dawniej – w odwiecznym cyklu narodzin i śmierci, płaczu i śmiechu, waty życia – KTOŚ ten boski cykl brutalnie łamie. Sztuka nagle ujawnia inne, jednak znane nam już konotacje. Dostajemy od dramaturga i Szczerskiego młotkiem w głowę. Ten KTOŚ dziś określany jest epitetem stałym - „nazista”.

Przekładu na język polski, dokonała świetnie czująca mowę mieszkańców nad Silnicą Ela Sidi. Spektakl zaczyna się małym, muzycznym trzęsieniem (znany Zygmunt Konieczny), muzyka nieco później schodzi na drugi plan, by dzielnie sekundować bohaterom do końca. Chciałoby się powiedzieć - tyle ile potrzeba i nic więcej - scenografia - zrobiła ją Hanna Szymczak

Samuel Beckett niegdyś powiedział: „Próbujesz. Przegrywasz. Trudno. Próbujesz jeszcze raz. Przegrywasz jeszcze raz. Przegrywasz lepiej”.

Tym razem Piotr Szczerski i aktorzy – przegrali lepiej. Ale lepiej przegrać lepiej, niż wygrać gorzej.

1 komentarz:

  1. Teraz tak już będzie zawsze!
    Beckett-Mrożek-Levin.
    No,no aż strach się bać.Jeszcze gdyby autor słów wyżej wymienionych był właścicielem swojego Teatru.Teatr swój widział ogromny a tak to zwykła chała.Zobaczy i usłyszy kto ma czas na stratę dwóch godzin.Szkoda Teatru.To całe podsumowanie.Łaskawy JESTEŚ Krzysztof dla tego "eksperymentu ".

    OdpowiedzUsuń