Trzeci Świat i ten "Spowolniały" |
Draman, mój czarny przyjaciel z Mali. Nie wiem, czy wrócił
do swoich, czy może udało mu się zostać w UK? Ale wiem, że ktoś, jak to często
bywa w świecie, chce mu ofiarować - demokrację, wolność i dobrobyt. I jak
ofiaruje, to… niechybnie będą ofiary. Dzwonię do Dramana. Ale telefon milczy.
Spotykaliśmy się przez dwa lata w szkole językowej w Londynie. Jesteśmy na zdjęciu, na którym widać jeszcze kilku innych ludzi, którzy przybyli z krajów nazywanych Trzecim Światem, za chlebem, wówczas i ja, z Polski. Ta jednak - jak przekonują politycy z nad Wisły - najwyżej doświadcza „spowolnienia gospodarczego”, nie biedy, czy kryzysu.
W szkolnej salce byliśmy jednak równi, we wszystkim i
mieliśmy ten sam kolor skóry - ludzi podejmujących każdą pracę. Równi, bo nikt nie wiedział i nie wie nad Tamizą, że
setki tysięcy nas-emigrantów z Polski to tylko „spowolnienie”.
Londyn to niedobre miejsce do nauki czegokolwiek, nie tylko dla
takich jak ja i Draman.. Niekiedy tylko, rzadko ktoś robi tutaj „karierę”, jak
chociażby były premier M., wówczas bez znajomości angielskiego jak ja, a i tak zatrudniony,
w Londynie, za setki tysięcy funtów rocznie, w banku-rekinie, do którego łaszą
się płotki, banku potentacie, banku, który kupiłby Polskę i Mali i jeszcze
by mu zostało na… równie drobne wydatki. Co ja mówię – banku-oceanie.
Ma się rozumieć - M. urodził się pod właściwą gwiazdą.
Draman stał się prototypem jednej z postaci, napisanej przez
mnie, tytułowej nowelki (premier jeszcze nie), zbioru – „Lekcja języka
londyńskiego”. Książka przepadła. Na nic zdał się opisany szeroki uśmiech chłopaka
z Afryki. Żadną redakcję nie zainteresował. Niestety, albo na szczęście? Nie
napisała żadna chociażby, że jest to rzecz do dupy, choć prawie każda, rwie
włosy, że nie ma literatury o współczesnej Polsce, w tym „o emigracyjnych
losach Polaków” i ociera łzy Masłowską.
Czasami fantazjowaliśmy, że Draman jest bogatym człowiekiem,
kto wie, czy nie synem afrykańskiego króla, przecież tamta część kontynentu
zawiera jedne z największych dóbr naturalnych globu… I tylko kaprys ojca
sprawił, że Draman dla poznania „normalnego życia”, dla próby charakteru,
sprząta codziennie przez 12 godzin, za najniższą stawkę, w supermarkecie,
zamiast pławić się w pałacowych luksusach, a po pracy, w pleśniejącej norze,
głosem Ali Ibrahim "Farka"
Touré, co dzień szepcze swoją smutną pieśń - „Pociesz mnie. Pociesz…”,
do swojej spracowanej ręki.
Draman na pytania o ojca-wodza, jednak niezmiennie wybuchał
śmiechem i… milczał.
Obiecywałem sobie, że kiedyś zaproszę Dramana do Polski. A
może nawet znajdę u nas żonę, o której Draman marzył, a nie miał wygórowanych
oczekiwań, w końcu nie będzie z nią żył przecież tysiąc lat. Mogła być gruba,
albo chuda, blondynka, albo ruda. Byleby… była. Prawie każdy mężczyzna to
zrozumie, który zbyt długo jest sam w obcym kraju…
Ale… opuściłem gwałtownie Londyn, niespodziewanie nawet dla
samego siebie, nie żegnając się z nikim. Przyrzekałem sobie, że do Dramana
zadzwonię. Ale mijała godzina za godzina, mijał tydzień za tygodniem, miesiąc
za miesiącem, jak pisał jeden z poetów, wpadłem w depresję, w nowe obowiązki i
rutyny. A na ponowne odwiedziny Londynu zbierałem przez okrągłe dwa lata (nadal
mamy zdaje się „spowolnienie”). W końcu, kiedy udało mi się stanąć przed dawną
szkołą na Hanwell, gdzie miałem nadzieję odzyskać trop Dramana, ta była
zamknięta. I nie zobaczyłem, jego uroczego uśmiechu, w którym prezentował dwa rzędy,
zębów - choć to wytarty zwrot, a może nawet rasistowski, któż to wie, nie mniej
prawdziwy - z kości słoniowej.
Zawsze z radością padaliśmy sobie w objęcia i kulawą
angielszczyzną, z którą on miał większe problemy niż ja, choć i ja jestem
głuchawym orłem, opowiadaliśmy sobie, co się ostatnio wydarzyło. Piliśmy razem
czarną jak on, kawę i uśmiechaliśmy się.
Niekiedy w nocy budziły mnie telefony, ktoś milczał i…
płakał. Kiedyś się w końcu odezwał, to był Draman, który nie radził sobie nie
tylko z nowym językiem, choć był poliglotą - mówił już i w swoim, arabskim i po
francusku, ale i z samotnością, z tęsknotą za melodią słów dzieciństwa.
A później, kiedy przyszła krótka londyńska zima, miał
problem także z chłodem. Pamiętam jak się trząsł, jak zakładał na siebie trzy
kurtki, i kiedy pot lał się z niego strumieniami w szkolnej salce, wówczas dopiero
był przez chwilę szczęśliwy.
Marzył, żeby zostać piłkarzem, ale miotła i wciąż brudna
hala, to nie są dobre rzeczy do treningu futbolu, a o golfie jakoś nie myślał.
Wciąż gdzieś bezczynnie leży futbolówka, którą zamierzałem mu ofiarować i w
końcu nic z siebie mu nie dałem. Po angielsku
- dałem nic. Podróże jednak kształcą.
Miał wówczas z 20 parę lat. Dziś jest pewnie bliski
trzydziestki. Może wyłysiał, może ma pierwsze bruzdy na tej błyszczącej
zdrowej, pucołowatej, bez skazy twarzy? Może
jego łagodne, miękkie spojrzenie, nabrało siły wzroku londyńskiego cwaniaczka i
chodzi w gaciach z krokiem w okolicach kolan, z połową czarnych pośladków na
wierzchu, a złoty łańcuch dzwoni mu na szyi? Yo?!
W jego rodzinnej wiosce, jak mi opowiadał, w takim wieku
zostaje się już dziadkiem. Jego rodzice pobrali się jak mieli po… 15 lat. Rok
później wyskoczył na świat Draman.
Dzwonię do niego, ale jego telefon milczy. I boję się o jego
świat, jego dzieci i wnuki. I kocham ich wszystkich i nie lękam się wcale, a
wcale – a wokół mnie straszą - że są muzułmanami, jak tata i dziadek. A
najbardziej się trwożę, że ktoś przemyślał to i ich nie chce na tym globie. I
mnie też. Nas o innym kolorze.
W końcu ktoś szczerze pisze o Mali: „Gdy w świecie nie wiadomo,
o co chodzi, chodzi o atom”. Dalej: „Skąd tak mocna wola, gotowość do ryzyka i
niezwykłe tempo działania Francji w Mali? Skąd szybko
zapowiedziana pomoc w szkoleniu sił rządowych Mali – sojuszników Zachodu – ze
strony UE, zwykle podzielonej i niezdolnej do wspólnej polityki?
Mali jest skrzyżowaniem ważnych dróg, z których jedna
prowadzi do Nigru. Ubogi Niger ma największe złoża i największe wydobycie uranu
spośród wszystkich krajów z przewagą ludności islamskiej w Afryce i na całym
świecie. (…) Kopalnie uranu w Nigrze
należą w większości do korporacji nuklearnej Areva, która jest w 90 procentach
własnością Republiki Francuskiej. Uran stamtąd trafia do francuskich elektrowni atomowych –
wzmacniając bezpieczeństwo energetyczne i gospodarcze także całej UE –
francuskiego arsenału jądrowego, zwiększając potęgę NATO”.
I konkluduje: „Bez broni absolutnej (atomowej) można zginąć lub być
zdominowanym nawet siedząc na największej górze złota”.
Cóż znowu siły dobra i demokracji, zwarły się z ośmiornicą Alkaidą, której
wciąż mało wszystkiego... Wciąż mało… Ale dobro i sprawiedliwość nas obronią. Nasz
dzielny minister od „zagranicy”, też czuwa. Na pewno nas obronią. Nie będzie
łatwo. Trzeba wyrzeczeń. Lat chudych. Ofiar.
Co na koniec będzie ze mną i z Dramanem, uzbrojonymi: ja w pustkę, on w
niewinność, którzy zawarliśmy tylko malutki, układ Polska-Mali, układ twarzy
nazywany wzajemnym uśmiechem?
Cóż z nami, którzy wypatrujemy i nadal wierzymy, on ze swoim ludem od
stuleci, ja za Poetą, że „krew obraca w piersi (naszą) ciemną gwiazdę”, i że
wszystko tutaj, to tylko próba.
A może to tylko żałosna konstatacja, takich z kieszeniami pełnymi..
demokracji?
Chris
Więcej o Mali: http://wpolityce.pl/artykuly/45608-dr-kostrzewa-zorbas-dla-wpolitycepl-francja-i-sojusznicy-walcza-z-al-kaida-o-uran-afryki-gdy-nie-wiadomo-o-co-chodzi-chodzi-o-atom
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz