środa, 1 marca 2023

Weryfikatorzy - palingeneza (trawestacja)

 

Pochwaleni niech będą WERYFIKATORZY
ozdabiacze i sztukatorzy
twórcy narracji hurtowo zaszczepianych
oni mają rację nie jest sprawą sztuki
prawdy szukać to są rzeczy wiary w naukę
weryfikatorzy wskazują właściwe słowa
brzydkie plamy "anty" piętnują w krajobrazie idealnym
los wrogów postępu słusznie czynią marnym
na "zielono" wymalują nawet doły z wapnem
01.02.23

niedziela, 8 stycznia 2023

Wciąż w tym samym miejscu?

Premiera w TETATET – „Ballady i romanse" 

Jeszcze kilka dni temu, myśląc o produkcjach wielu teatrów przejętych w Polsce przez tzw. Zielonych Khmerów, propozycjach opartych o najnowsze zdobycze techniczne, czyniące spektakle efektownymi wizualnie,  zastanawiałem się czy bez tego, da się zrobić coś, co byłoby zdolne do zogniskowania uwagi widza zepsutego perfekcyjnie skrojonymi „netflixami” i jego teatralnymi surogatami. No i nie musiałem długo czekać!

W Kielcach w teatrze TETATET, na początku nowego 2023 roku, możemy  oglądać – nową propozycję tej sceny (opieka artystyczna Teresa Bielińska) – „Ballady i romanse”, pióra Adama Mickiewicza. Jego twórcy nie ukrywają, że tym razem, zamiast relaksować widzów, mają także ambicje edukacyjne i swoją propozycję adresują także do uczniów z kieleckich szkół. I zdaje się trafiają w dziesiątkę – bo jak mi wiadomo od zaprzyjaźnionych nauczycielek, już nazbyt wielu uczniów nie wie co znaczą słowa: lico, czy łono i pora, żeby im to ktoś powiedział. Pora też, żeby się dowiedzieli jak brzmiał kiedyś język polski i jak się zmienia przez epoki. Jakich słów nadal używamy w takim jak dawniej znaczeniu, a jakie w innym, a jeszcze jakie słowa w ogóle wyszły z użycia. A także w co kiedyś wierzyli nasi przodkowie? Jakim posługiwali się systemem wartości? Jaką mieli wyobraźnię… I co było dla nich tzw. tabu i dlaczego. Słowem, żeby uczniowie poznali korzenie swojego kodu nie tylko kulturowego, ale nawet cywilizacyjnego. Bo bez tego są bowiem tylko mało znaczącą masą, bez tożsamości, która można przepychać z jednego krańca świata w drugi, niczym trzodę na dużym pastwisku – masą podatną na manipulacje cynicznych inżynierów społecznych.

 „Wdrukowania kulturowe zostały nam wpojone w bardzo młodym wieku, gdy często jeszcze nawet nie byliśmy w pełni świadomi. To one determinują nasze zachowania w dorosłym życiu. Podstawą do wytworzenia się wdrukowania jest jakieś doświadczenie i towarzyszące mu emocje ” – wyjaśnia Clotaire Rapaille, badacz kultur. Naszej młodzieży już dawno wdrukowano (imprint) kod współczesnej popkultury i pora, żeby poznali także te głębsze rodzime.

Oczywiście na pewno ktoś powie – po co analizować język dawnych epok? Odpowiem. Chociażby po to, żeby nie czekać na opinie w jakiejkolwiek dziedzinie ekspertów wyprodukowanych przez main stream, a mieć swoje własne przemyślenia – bo, jak niegdyś zauważyła Anna Pawełczyńska w publikacji „Głowy hydry. O przewrotności współczesnego zła” (2014), wszelkie totalitaryzmy zaczynają się od operacji na słowach (przesunięciach semantycznych). Z dnia na dzień nagle pojawia się jakiś dziwoląg typu „chory bezobjawowo”, stając się ogniwem w procesie odbieranej nam zwykłym ludziom wolności. Warto więc wsłuchiwać się w wypowiadane do nas słowa.

A weźmy chociażby takiego „Świtezia”! Czy nie przypomina nam zwłaszcza teraz (!), nadal sytym i nieustannie ogłupianym telewizyjną propagandą, o tym że małym kraikom takim jak nasz – wolność, która w ogóle nigdy nie bywa dana na zawsze, może być odebrana chociażby w wyniku braku roztropności w relacjach z potężnymi sąsiadami? Że ci wielcy mogą nas przeobrazić w popiół?

Teatry main streamowe dysponują potężnymi dotacjami. TETATET do nich nie należy. Ma skromniutki budżet i nie dla nich są np. wizualne fajerwerki będące częścią proponowanych projektów. Scenografia „Ballad i romansów” jest niezwykle skromna – na prawie pustej scenie stoi tylko kilka białych kubików, orężem, a nawet końmi są dwa na biało pomalowane kije, a na ścianie, ponad głowami aktorów jeden rzutnik projektuje kilka grafik reprezentujących naszą splątaną przyrodę, która jest także niezbędnym bohaterem „Ballad i romansów”. Do tego trzech męskich wykonawców ubranych w takie same koszule, a dwie aktorki w podobne bluzki i spódnice. I tyle. I wystarczyło.

Na premierze wystąpili: Ewa Pająk (na zmianę z nią będzie grała Teresa Bielińska), Mirosław Bieliński, Ewelina Gnysińska (później Magda Szczepanek), Karol Czajkowski (będzie tę rolę z nim dzielił Łukasz Oleś) i  Andrzej Cempura (będzie występował także Marcin Brykczyński). „Wtapiali” się w postaci m.in. z ”Romantyczności”, „Ucieczki”, „Liliji”, „Pani Twardowskiej” i na koniec „Świtezi”. Osobą, która z racji powierzonych jej ról w tej scenicznej propozycji, wypełniła sobą całą scenę była Ewelina Gnysińska. Raz po raz przeistaczała się tylko mową ciała i intonacją – np. z niewinnej zdradzonej romantycznej kochanki w zbrodniarkę, która zabiła swojego męża. Skutecznie jej w tych przeobrażeniach towarzyszył Karol Czajkowski, grając niewiernego młodzieńca, brata zabitego, czy nawet Mefistofelesa. Aż dziw mnie ogarniał, że ci nadal bardzo młodzi aktorzy potrafili się uporać ze zrytmizowanym językiem Mickiewicza, nic nie tracąc z jego pierwotnych brzmień, a nadając mu zarazem cechy naturalnej współczesnej dykcji. Bo innym pozostałym uczestnikom spektaklu nie dziwiłem się, bo to dojrzali aktorzy, którzy przez kilkadziesiąt lat kariery już nie raz interpretowali coraz rzadziej obecne w teatrach kanoniczne dla polskiej kultury teksty. Nie zawiedli i tym razem. Chętnie kiedyś obejrzę także w akcji ich zastępców.

„Ruch romantyczny jako całość odznacza się tym, że w miejsce standardów utylitytarystycznych [rozumianych jako „filozofia zdrowego rozsądku”] wprowadza standardy estetyczne” – konkludował w „Dziejach zachodniej filozofii” Bernard Russell. Patrząc na gusty dzisiejszej młodzieży oglądającej z upodobaniem filmy typu „Wednesday” (bohaterką tego jest panna Adams), te „standardy estetyczne” nie bywają nigdy zapomniane i od czasu do czasu przypominają o sobie w swojej radyklanej formie.

Mimo, że właśnie mija dwusetna rocznica wydania „Ballad i romansów”, spór o to, czy istnieje świat metafizyczny, którego projekcje podejmuje w swojej twórczości m.in. Adam Mickiewicz, czy tylko ten realny, jest nadal nierozstrzygnięty. Jesteśmy w pewnych sprawach w tym samym miejscu co tamta generacja, aczkolwiek w swojej pysze zbyt często sądzimy, że jesteśmy „dalej”.

Krzysztof Sowiński


czwartek, 15 grudnia 2022

Śmiertelnie zdrowa

Dojrzałem w necie matkę błagającą jeszcze o prawie 800 tysięcy złotych.

To góra pieniędzy dla nas "nieelitarnych" tutaj,
przeznaczonych już przed urodzeniem do orki i na rzeź.
(Dla "elitarnych" to zaledwie kilka ruchów palcami na klawiaturze).
Tyle natychmiast matka potrzebuje na ratowanie śmiertelnie chorej córeczki.
Puściłem totolotka.
I... jeszcze raz Bóg nie usłyszał mojego głosu.
Być może zresztą - to nie on kręci TUTAJ ruletką.
Już zaśnij piękne, udręczone cierpieniem dziecię o archetypicznych jasnych lokach.
Śpij.
Snem bez snu, snem bez przebudzenia.
Będziesz już odtąd zawsze śmiertelnie zdrowa.
k

wtorek, 27 września 2022

Czeski logos

 


Jest u nas w Polsce powiedzenie "czeski film", którym to określamy niektóre śmiesznie, ale koniecznie absurdalne aspekty naszego życia. Ale nie ma jeszcze powiedzenia „czeski teatr”? Czy po najnowszej prapremierze w Kielcach przyjmie się taki zwrot?

Wielu z nas Polaków nie docenia czeskiej kultury czy literatury (chociaż ma ona od lat swoich wiernych odbiorców) – bo my odwrotnie niż zdaje się większość Czechów bardziej wolimy i cenimy wielkie tematy (jak się to mówi zwłaszcza teraz - wielkie narracje), niż czeskie inklinacje ku opowiadaniu zwykłych historii, przytrafiających się przeciętnym ludziom, w atmosferze smutku, ciepła i piękna przemijania.

Odnosimy wrażenie jakby ci nasi południowi sąsiedzi chcieli uchodzić zawsze - nie za agresorów, ale za ludzi prawych, ofiary w tym losu, jak chociażby archetypiczny wojak Szwejk, a chcieli zapomnieć czarne karty swojej historii. Jak np. tę, kiedy to w maju 1945 roku w Pradze po upadku III Rzeszy, dokonują w ramach odwetu za lata okupacji barbarzyńskiego mordu na niemieckich cywilach. Zabili wtedy także grono przebywających w Pradze Szwedów, mimo tłumaczeń tych ludzi, że nie są Niemcami. I jeszcze na dodatek tę zbrodnię skwapliwie wówczas sfilmowano. Na bazie tego powstał dokument „Zabijanie po czesku”(2010). Ten film wstrząsnął widzami i do „Szwejkowego” postrzegania Czechów dodał także dużą przestrzeń mroku. A może to nie jest wina tych ludzi – tylko jak mówił wielki moralista, specjalista od wielkich narracji polski pisarz G.H. Grudziński, to wina faktu, że - w nieludzkich czasach, niektórzy ludzie bywają nieludzcy?

Nie górujemy jednak moralnie nad tamtymi zabójcami z czasów drugiej apokalipsy. O nie! Jak łatwo uruchomić darwinizm społeczny, właśnie doświadczamy po dwóch ponad latach „panowania” fałszywej pandemii, na bazie której metodycznie, krok po kroku – niestety bez większego społecznego oporu - wprowadzono znowu, także do Europy totalitaryzm. Także na bazie trwającej wojny Ukrainy z Rosją. Iluż to z nas z radością przyjmuje codziennie informacje m.in. o brutalnych samosądach na „wrogach” dokonywanych przez naszego nowego „sojusznika! Podkręcają nas w tym odhumanizowaniu zorkiestrowane media, prawie wszyscy politycy, i wpływowi uczeni np. w popularnym programie adresowanym do inteligentów pt. „Trzeci punkt widzenia”.  I proces ten dopiero się zaczął, a nie skończył jak wielu sądzi. Niestety - rozpoczęły się nieludzkie czasy. Trzeciej apokalipsy.

W Kielcach w teatrze TETATET, na początku nowego sezonu, możemy  oglądać – prapremierową komedię pt. „Teściowe wiecznie żywe”,  pióra czeskiego aktora, reżysera i dramaturga z pokolenia lat 60 XX wieku Jakuba Zindulka. W przekładzie Jana Węglowskiego (autor i tłumacz byli obecni w Kielcach na premierze), w reżyserii Mirosława Bielińskiego.

Już tytuł pokazuje, że autor sztuki sięga po stereotypowy konflikt teściowych, które rzadko kiedy, jak znamy to z życia, dogadują się. Że będzie śmiesznie jak w „czeskim filmie” i w polskich domostwach, i… że tak powiem mało oryginalnie.

I tak się dzieje w pierwszym akcie tej sztuki. Poznajmy młodą parę Jindrę Sedlákovą i Karela Krála. Akurat w dniu w którym byłem w teatrze tę pierwszą grała niewiarygodnie piękna Magdalena Szczepanek i wiarygodna w roli młodej Czeszki, i debiutujący na scenie Łukasz Oleś, wnoszący do kreowanej przez siebie roli autentyzm i chyba osobiste, chciałoby się powiedzieć „czeskie” ciepło. Słowem – sportretował fajnego gościa, milutkiego misia, z którym chętnie wypilibyśmy kufel piwa. Na zmianę z nimi postaci młodych ze sztuki grają - także równie, ale inaczej piękna Ewelina Gnysińska i przystojniak, ale bez plastikowego nadęcia - Karol Czajkowski. Tak nota bene – jak miło zobaczyć młodych ludzi, którzy na scenie realizują zadania aktorskie, a nie jak to bywa w tzw. teatrach krytycznych, czyli wg mnie propagandowych jak np. teraz w „Żeromskim”, mają zgodnie z zaleceniami „postępowych” reżyserów – „przełamywać tabu” czyli najczęściej biegać po scenie z gołymi narządami płciowymi i „wyrażać swoje prawdziwe ja” – czyli wrzeszczeć w nadmiarze i bez sensu na scenie, defekując jak hipopotam g…, słowem na „boguduchawinnego” lokalnego widza.

Wróćmy do fabuły. Młodzi ludzie są szaleńczo w sobie zakochani, potajemnie przed swoimi matkami biorą ślub i zamieszkują razem w „jakiejś - jak twierdzi matka Karla – norze”, czyli przeciętnym mieszkaniu na szóstym piętrze. Oto mamy do czynienia, tym razem w czeskim wydaniu, z klasycznym mezaliansem – on jest synem zamożnej biznesmenki (w tej roli jakby skrojonej pod nią świetna Ewa Pająk), a ona córką starzejącej się hipiski Gene - Jany Sedlákovej (gra ją z niesłychaną energią Teresa Bielińska). Gene mimo upływu lat nadal hołduje modzie „dzieci kwiatów”, a nawet miękko przyjmuje współczesne „zielone” utopijne (a jak się teraz okazuje na bazie dwóch minionych i zbliżających się kolejnych lat – ludobójcze) narracje. Dla relaksu nadal pali „trawę”, i wspomina dziesięciu kumpli z młodości, z którymi równolegle i sprawiedliwie współżyła, realizując wizję wolnej miłości. To jednym z nich, ale nie wiadomo z którym poczęła swoją córkę. Ale ją ta niewiedza nie martwi, gdyż uważa, że z każdym z nich łączyła ją prawdziwa miłość. Matka Karla biznesmenka, nie może zaakceptować tego, że jej syn związał się z dzieckiem takiej „niemoralnej”, na dodatek niezamożnej i nie mającej wysokiej pozycji społecznej osoby. Uważa, że synowi „przejdzie” z czasem miłość do pięknej parweniuszki, jednak na wszelki wypadek, żeby z tego związku nie było dziecka – czyli głównie zobowiązań, ofiarowuje synowi ogromne pudło prezerwatyw, do którego dołączą osobistą instrukcję obsługi (jest znowu zabawnie i to po „czesku”). Rodzicielki w końcowej scenie pierwszego aktu kłócą się i wzburzone wybiegają.

Wydawało się, że to już koniec tej zabawnej, ale schematycznej opowieści (nie robię z tego powodu pisarzowi wyrzutów, bowiem wiem, że „wszystko” już zostało powiedziane). Pomyślałem wtedy - co jeszcze może wymyślić autor tej propozycji, co by mnie zmusiło do zajęcia znowu miejsca w teatralnym fotelu. No i po przerwie… się zdziwiłem. Nie chcę zdradzać co się wydarzyło. Zobaczycie sami.

Powiem tyle – ta zabawna czeska sztuka płynnie odkrywa nieoczekiwaną, ale jak najbardziej logicznie uzasadnioną warstwę nazywaną eschatologiczną. I niespodziewanie nawiązuje do… wielkich narracji, i zadaje pytanie o sens ludzkiego trwania, o to co jest w nim najważniejsze, również o koncepcję świata, o koncepcję sądu (wbrew niby tylko świeckiej tradycji Czech), także ostatecznego. Tylko zamiast np. przy pomocy monologu Kordiana, daje temu świadectwo – po czesku – poprzez zwykłą rozmowę dwóch kobiet. A kiedy w końcu panie wyzbywają się swoich uprzedzeń, zaczynają m.in. rozumieć, że sensem życia jest także sensowne przedłużenie życia i obie marzą o wnuku, którego jednak na tym świecie nadal nie ma.

Przy tej scenie kapnęła mi z oka łza, kiedy sobie przypomniałem, że tylu szlachetnych ludzi wokół mnie często świadomie - pod wpływem manipulacyjnych narracji globalistów o „przeludnionym świecie”, "zmianach klimatu", bombardowani poczuciem winy, wspomagani workami środków antykoncepcyjnych, i opowieściami głuszącymi w większości z nas wyrzuty sumienia, zaprzeczającymi temu namacalnemu faktowi, że dziecko w brzuchu matki to jednak nie tylko płód – zrezygnowało z posiadania potomstwa. A pointa tego jest taka – Czechy i Polska demograficznie się zwijają z tego świata. I żal, że być może nie będzie już Haszków i Grudzińskich piszących w „dziwnych” językach.

Syntetyzując. Jakub Zindulka, człowiek z ateistycznego kraju, to jednak pisarz filozofujący w tradycji przed postmodernistycznej, teocentryczny, odwołujący się do niszczonego właśnie w niekończących się seriach antykultury – logosu; w głębokim sensie tego słowa (starożytnego rozumu, sensu, porządku, a nawet chrześcijańskiego Boga), mowy, słowa - tyle, że słowa lekkiego, nieznośnie czeskiego.

Pewnie nie można powiedzieć na bazie tej jednej sztuki, że w języku polskim zakorzeni się pojęcie „czeski teatr”, ale ufam, że kiedyś tak się stanie.

Krzysztof Sowiński

poniedziałek, 26 września 2022

Kupowanie...

 


Od jakiegoś czasu

kiedy coś niezbędnego kupuję

najczęściej np. są to okulary, albo buty

(bo kurtek, bluz, koszul i spodni mam ponad moją miarę,

a na dokładkę jeszcze nieśmiertelny dokręcający trzydziestki rower))

a kupuję rzeczy solidne

to myślę, że to

ostatni taki raz.

A to co mam, wystarczy mi już

do końca.

niedziela, 4 września 2022

Strzępek


Poranek taki słoneczny!
Zimno… Wrześniowo… Sobota... Jeszcze pusto...
I tak cicho… Tylko ptaki muzykoszeptały…
Przypomniałem sobie strzępek wiersza „Dar”.
Leżałem w łóżku przy otwartym oknie.
„Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem”.
„Nie czułem w ciele żadnego bólu”.
Dziś nie czułem.
Podszedłem do okna.
Ksiądz, który udzielił ostatniego namaszczenia wyszedł właśnie
z klatki.
Poranek taki słoneczny!
Zimno… Wrześniowo…
„Nie czułem w ciele żadnego bólu”. Już.
Kielce 03.09.201
k

czwartek, 14 lipca 2022

Maszyny do produkowania interpretacji?

 


Czas pedagogiki wstydu jakiej byli i nadal są poddawani Polacy, zaczął się o wiele wcześniej niż ukuł ten termin Bronisław Wildstein. W drugiej połowie XX wieku objawiało się to tym, że naszych wybitnych zawsze porównywano do kogoś z tzw. Zachodu. Tak postrzegano akt szczególnej nobilitacji!

Choć jak sam mówił nigdy nie "chorował na nowoczesność" - na Zachodzie i w Polsce uważano go  za "najzdolniejszego ucznia Rauschenberga i Warhola”. Mowa o Władysławie Hasiorze.

Dla porządku… Ten pierwszy z „nauczycieli” Hasiora, to plastyk, któremu przypisuje się, że zainicjował początek pop-artu (1953). Ten drugi to główny twórca tego nurtu, znany powszechnie z sitodruków pokazujących przedmioty z życia codziennego – np. puszek z zupą firmy Campbell, ale także z tworzenia portretów ówczesnych największych gwiazd świata rozrywki i polityki: Brigitte Bardot, Marilyn Monroe, Elvis Presley, Jacqueline Kennedy Onassis, Marlon Brando, Elizabeth Taylor, czy Mao Zedonga i Włodzimierza Lenina.

Nota bene… Któż z młodzieży wie kim byli ci ludzie – oto jest pytanie? Któż z życia np. dawnych totalitarystów wyciąga wnioski? Kto dostrzega analogie?

Czas największej sławy Władysława Hasiora przypadł na lata 60. i 70 XX wieku. To wówczas doceniono jego twórczość, a jego prace trafiały do wielu muzeów krajowych, ale także licznych zagranicznych m.in. Paryża, Helsinek, Rzymu, Edynburga czy Bochum. Rozgłos przyniosły mu asamblaże (rodzaj kolażu, trójwymiarowe formy wykonane z elementów, gotowych przedmiotów). Wspomnijmy, prekursorami tego nurtu byli m.in. Marcel Duchamp, czy Pablo Picasso. Pierwszy istnieje w świadomości społecznej jak ten, który przedmioty codzienne przedstawiał w galeriach jako dzieła sztuki, np. pisuar. O drugim słyszał, jak sądzę, prawie każdy nawet marginalnie interesujący się sztuką.

Hasior malarz, rzeźbiarz, pedagog – także gromadził jak mówił - „zużyte rekwizyty codzienności”, czyli często zwykłe przedmioty, które następnie wykorzystywał w swojej twórczości. Jego dokonania nawiązują do surrealizmu, rzeźby abstrakcyjnej, tzw. nowego realizmu, ale nadał też temu swój unikatowy idiom – inspirując się rzemiosłem i ludową twórczością zwłaszcza Podhala.

Teraz mamy okazję naocznie zobaczyć, ile z tej twórczości po latach, kiedy minęły mody artystyczne, których Hasior był częścią, nadal zachowało jakąś żywotność.

Niewielki, ale reprezentatywny wybór jego prac można obejrzeć w Muzeum Dialogu Kultur (gałąź Muzeum Narodowego w Kielcach). Kuratorem świeżo otwartej wystawy jest kierownik tej placówki, jeszcze młody artysta plastyk dr Artur Ptak, który przekonuje, że twórczość Hasiora przetrwała próbę czasu. „Pozostaje nadal aktualna, a przede wszystkim nowatorska. Uniwersalność poruszanych przez artystę tematów z upływem lat zdaje się nabierać nowego znaczenia” – dowodzi dr Artur Ptak

 Czy to prawda? Czy warto było zadawać sobie trud organizacji tej propozycji?

Według mnie warto, ale nie dlatego, że Hasior był niesłychanie zdolnym uczeniem Rauschenberga i Warhola, ale dlatego, że… odwoływał się do ludowości i ta korespondencja moim zdaniem stanowi o żywotności i unikatowości tej sztuki. To przez ten pryzmat możemy dziś oglądając te dzieła zadać sobie fundamentalne pytania dotyczące wartości, którymi się kiedyś posługiwało pokolenie Hasiora i tych, którymi posługują się pokolenia współczesne.

Obcując z tymi pracami -  odbiorcy same (?) nasuwają się odwieczne pytania, nierozstrzygalne więc filozoficzne – z tym najważniejszym, czy jest coś takiego jak transcendencja – byt absolutny znajdujący się poza umysłem poznającego? Czy „istnieje coś takiego jak mądrość [logos], czy raczej to co wydaje się mądrością jest tylko najbardziej wyrafinowaną postacią szaleństwa?” (B. Russel, „Dzieje zachodniej filozofii”). W końcu jaki jest sens i granice - gdyby nie było czegoś takiego jak Bóg – poświęcenia czy miłosierdzia, przyjmowania jakiś ról społecznych? Jaki jest sens zachowania i kultywowania czynności związanych z zachowaniem pamięci o czymś, czy o kimś? Pamięci odwołującej się do przeszłości, ale interpretowanej z poziomu teraźniejszości? Przywołującej poprzez zestaw przedmiotów także miejsca symboliczne?  Człowiek przyjmując ciało utracił częściowo wiedzę, którą posiadał, ale może ją ponownie posiąść, przypomnieć sobie to, co wcześniej zapomniał. Uczenie jest zatem przypominaniem, anamnezą” – filozofował w „Fedonie” Platon. Natomiast św. Augustyn wspomina o pamięci „z perspektywy powrotu do tego, co minione, co bezpowrotnie zostało w przeszłości”.

Być może prace Hasiora to tylko zakurzone, dotknięte zębem czasu dziwne przedmioty, które nie mają mocy dokonania transferu jakichkolwiek idei – a tzw. dzieła sztuki, to jak dowodził (co prawda w kontekście literatury) Roman Ingarden – tylko maszyny do produkowania interpretacji. A być może to jak podpowiada Husserl droga do „uprzytomnienia sobie tego, co ma nadejść w oparciu o to, co spostrzegane?”. To jest ta deklarowana „aktualność?

 „Na artystyczny idiom kultury przez całe wieki składały się kult mistrzowskiego warsztatu, twórcza praca nadając bezkształtnej i opornej materii celową formę […]” – pisze w „Historii antykultury” (2018) historyk sztuki, pisarz i publicysta Krzysztof Karoń.

Artystyczna refleksja Rauschenberga i Warhola doprowadziła do tego, że wielu uwierzyło, że artystą może być „każdy”. Do „Świątyń sztuki” jak kiedyś nazywano muzea zaczęły trafiać „dzieła”, nie zadające pytań filozoficznych odbiorcom, ale twory pożyteczne w propagowaniu określonych narracji poprawnościowo-politycznych koniecznych do utrwalania dominacji globalnych elit. Na szczęście Hasior - chociaż odwoływał się do dadaizmu, to jednak nie do nawiązującej do tego nurtu lettryzmu, czyli poetyki bełkotu - to jest nie „każdy”, to nadal jest „ktoś”.

Uniknął raf poetyk biologizmu (popularnego w jego czasach) opartego na odruchu - jak pisze Karoń – „nie wymagającym żadnych kwalifikacji artystycznych”, czy estetyki chaosu nawiązującej ideowo do „I Ching” (chińska „Księgi przemian”).

Kim zatem jest dziś  Hasior? Tym, który przechował jednak dawny paradygmat? Jednak konserwatystą?

Krzysztof Sowiński

PS. Szczegóły dotyczące zwiedzania wystawy można znaleźć na stronie mnki.pl