„Zbyt
stary żeby nosić broń i walczyć jak inni –
wyznaczono mi z łaski poślednią rolę kronikarza
zapisuję – nie wiadomo dla kogo – dzieje oblężenia
mam być dokładny lecz nie wiem kiedy zaczął się najazd
przed dwustu laty w grudniu wrześniu może wczoraj o świcie
wszyscy chorują tutaj na zanik poczucia czasu”.
Raport
z oblężonego miasta” Zbigniew Herbert
Kiedy śpiewamy hymn narodowy na
legalnym proteście w Warszawie 24 października 2020 jesteśmy zaatakowani pałkami
i gazem – dusimy się, z oczu leją się nam łzy, niektórzy słaniają się, przewracają.
Słychać pisk kobiet i płacz dzieci. Bezradne wołanie o pomoc. Zablokowano też
drogi ucieczki. Zaatakowała nas… policja.
To symboliczny koniec pewnej epoki
w Polsce. Epoki ułomnej, upartyjnionej, niedostępnej dla niesformatowanych, ale
jednak epoki demokracji. Rozpoczął się stan wojenny – czyli wojna władz z własnym
narodem. Czas totalitaryzmu.
To dla nas szok. Protestujemy
przeciwko, pod pretekstem walki z tzw. pandemią, odbieraniu nam sukcesywnie kolejnych
praw konstytucyjnych, miejsc pracy, środków do życia. Chcemy przypomnieć o
swoim prawie do samostanowienia. A tu m.in. właśnie poprzedniej nocy sejm przeforsował
ustawę o przymusowych szczepieniach dla wszystkich – bez konsultacji społecznych. A rząd nawet już złożył zamówienie na 40 mln jednostek. Nie mając na to naszej zgody. Łamiąc
nasze prawo wynikające z konstytucji. I zapowiadając łamanie kolejnych praw.
Jesteśmy w Warszawie na Placu
Defilad. Widzimy tam legalnie postawioną scenę. Na tym rozległym miejscu
zbierają się powoli ludzie – w różnym wieku, młodzi, w średnim, starzy, rodziny
z dziećmi. Choć wielu z nas wie, że nie ma żadnego zagrożenia sanitarnego, to wielomiesięczna
tresura robi swoje – staramy się zachować zalecany tzw. dystans społeczny.
Niepokojące są idące w setki zbierające się także w tym miejscu grupy policjantów.
I już nie są to mili panowie i panie w furażerkach chętni do dyskusji, ale dobrze
zorganizowane w profesjonalnych hełmach
z tarczami, pałkami bojowymi i miotaczami gazu - formacje. Oczywiście
nie zachowują dystansu społecznego. Niepostrzeżenie nas otaczają. Zaciska się
także wokół placu łańcuch policyjnych aut szczelnie ustawionych jedno obok
drugiego. Niepokoi to nas. Ale – myślimy – jesteśmy tutaj legalnie. Sądzimy, że
to tylko pokaz siły jak w minionych miesiącach na podobnych spotkaniach.
Przybywają na scenę parlamentarzyści
m.in. Grzegorz Braun i Korwin Mikke. Przybywa słynna Justyna Socha. Eksperci w
dziedzinie medycyny z Włoch, Niemiec, Holandii, Hiszpanii, a nawet USA. Cytują
dane, liczby chorych, hospitalizowanych i zgonów w swoich krajach za ostatni rok.
Porównują z innymi latami. Ich przekaz ma wspólny mianownik i płynie z nich
jeden wniosek – nie mamy do czynienia z pandemią. Zaprzeczają temu liczby. Obserwacja
rzeczywistości. Mamy do czynienia z globalnym fałszem rozpętanym przez
zorkiestrowane media.
Natomiast pod pretekstem pandemii
odbiera się nam nasze wolności, demoluje krajowe gospodarki. Niszczone są więzi społeczne, a traumatyzowani ludzie są zarządzani strachem i poczuciem winy. Zaproszeni do Warszawy goście dzielą się
także raportami kolegów z wielu szpitali zakaźnych, są także przekazy z
polskich – mimo kasandrycznych wieści, wywlekaniu przez media i dramatyzowaniu corocznych przypadków chorych, szpitale od wielu miesięcy święcą pustkami.
Więc po co to wszystko? Czy na
naszych oczach pod pretekstem walki z „zarazą” powstaje globalna dyktatura? A
cała narrację - jak dowodziła lekarka z
Holandii – buduje się na liczbie jakoby „zakażonych” osób, czyli osób
testowanych niewiarygodnymi testami.
Zresztą jak zauważyła nie tylko ona
– liczba tzw. zakażonych jest powiązana tylko z liczbą wykonywanych testów, a
nie ma żadnego związku z liczbą chorych i zgonów. Żadnego. Można to sprawdzić w
raportach GUS, Ministerstwa Cyfryzacji, sanepidu, Ministerstwa Zdrowia i
osobistych obserwacji. Tylko jeszcze nieliczni przestraszeni, i zwykli głupcy,
lub ci, którzy są beneficjentami zmian stygmatyzują analizujących takie wydarzenia
pojęciem zwolenników „spiskowych teorii”.
Wielu jednak już dostrzega we własnej
kieszeni jak rozpędza się inflacja. Wielu już widzi coraz liczniejsze
przypadki, śmierci członków rodziny i znajomych przed którymi – pod pretekstem walki
z pandemią – zamknięto służbę zdrowia. Teraz jak w czasach średniowiecza – drobny
wypadek może oznaczać zgon. Już dwa tygodnie temu umarł na zapalenie wyrostka
nasz niespełna 40 letni znajomy odpychany od drzwi do innych równie zamkniętych
drzwi służby zdrowia. Każdego dnia dochodzi do nas – droga nieformalną – o coraz
większej liczbie osób, które w podobnych okolicznościach zakończyły życie. W tym
dzieci, które spadły np. w huśtawki i rozbiły sobie głowy. Ale najpierw przed operacją, musiały czekać na wyniki testu.
Właśnie wczoraj rozmawiałem z
kolegą z Australii – który opowiada, że już czwarty miesiąc władze trzymają ich
w zamknięciu, a za wpis na fb o tym, że nie ma pandemii, można zostać zaaresztowanym
przez policję, ukaranym niezwykle wysoką grzywną, która może „oskarżonego” zrujnować
finansowo. Mówi: „Jestem już na wpół oszalały i załamany. Nie rozumiem tego. Po
co to robią ? Czy oni nas testują, a jak to w jakim celu? W ciągu kilku
miesięcy zamiast dawnej wolności mamy prawa człowieka na poziomie krajów
trzeciego świata”. Ale mimo tej narracji wbijanej jemu w głowę i innym mandatami
i pałką – jego przekaz jest spójny z ekspertami przemawiającymi w Warszawie –
nie zaobserwował w swoim otoczeniu większej
od corocznych liczb chorych, hospitalizowanych i zgonów. To samo mówią znajomi z
UK i Niemiec i Włoch. Przyjaciel mieszkający w Irlandii mówi, że Irlandczycy są
mądrzy – udają przed światem, że „walczą z pandemią”, ale policja nikogo nie
prześladuje za brak maseczki, nie robią tego też ci, którzy je noszą, tych co
nosić nie chcą. Wymyślili wytrych, żeby można było chodzić normalnie do pracy np.
wydają lokalnie przepustki. Irlandczycy byli tyle wieków gnębieni przez imperium brytyjskie – że nauczyli się „podziemnych” metod przetrwania. Solidarności. A
że są monokulturowi trudno ich skłócić.
Wróćmy do Warszawy. Całe spotkanie
jest przekazywane na żywo przez internet. Nagle ktoś mówi, że „nie ma internetu”,
łączność zerwana. Niektórzy już wiedząc co to może znaczyć… Pośpiesznie oddalają
się. Kiedy śpiewamy hymn narodowy na legalnym proteście nagle jesteśmy
zaatakowani pałkami i gazem – dusimy się, z oczu leją się nam łzy, niektórzy
słaniają się, przewracają. Słychać pisk kobiet i płacz dzieci. Bezradne wołanie
o pomoc. Zablokowano też drogi ucieczki. Zaatakowała nas… policja.
Dziś rzecznik policji mówi, że atakowali
za to, że obrzuciliśmy ich kanapkami i butelkami. Zamarzyłem za peerelowskim Urbanem,
za jego „inteligentniejszymi” kłamstwami. A tak w ogóle w podróży jem banany i
piję wodę z plastikowej butelki jak pijąca większość. Rzecznik jeszcze mówił, że demonstranci wykrzykiwali niecenzuralne słowa w kontekście rządzącej partii. Badałem życiorysy akowców, jeden z nich ojciec mojego przyjaciela pisarza Jana Krzysztofczyka trafił do więzienia za "szkalowanie [powojennego] rządu". Tak. Niecenzuralne słowa to szczególnie niebezpieczna zbrodnia.
Zwartą tyralierą w zbrojach z
tworzyw sztucznych spychają nas tarczami do sceny, muru, do policyjnych
samochodów! Auta zagradzają nam drogę ucieczki. Jesteśmy stłoczeni jak
sardynki. W pułapce. Wieje grozą! Widzę, że jak się właśnie w tej chwili
jeszcze ktoś przewróci, nie będzie już można go ominąć i zakończy się to wszystko
tragedią… Mam szczęście, kogoś omijam. Zatrzymuję się, nie ma już nikogo za mną,
odwracam się i widzę szyderczo śmiejącego się młodego chłopaka w uniformie
policyjnym. KTOŚ go sformatował! KTOŚ kazał mu już widzieć we mnie wroga!
Ze sceny parlamentarzyści wołają do
policyjnych dowódców o zaniechanie tych ataków. W odpowiedzi, z policyjnego
megafonu słyszymy teraz, że już „Zgromadzenie jest nielegalne!”. Ba… nawet –
okrzyki, że to my przyciśnięci do murów i policyjnych aut – złamaliśmy dystans
społeczny. Ale nawet jakby, ktoś chciał opuścić to miejsce i tak nie może. Zablokowali
nas. A krzyczą: "Rozejść się!". Teraz policyjna tyraliera ruszyła pod samą scenę i nie patrząc na obecnych
tam zagranicznych gości i posłów – także tam wypuściła żrący i dławiący gaz.
Ktoś nie wytrzymuje. Pada. Z usta toczy mu się piana! Jego ciałem wstrząsają konwulsje.
(Widać to tylko przez ułamek sekundy, wciąż raz za razem jesteśmy atakowani i
spychani). Piętnaście razy ze sceny poseł Braun prosi policjantów, żeby przez
tę policyjną blokadę puścić ratowników medycznych. I dopiero ostatni przynosi to
skutek. Ale po interwencji ratowników tyraliera znowu rusza. Zdeterminowany,
miażdżony tłum roztrąca policjantów blokujących mniej niż metrową szczelinę między
policyjnymi autami. I ja uciekam przez nią. Kaszlemy, dławimy się.
W okolicach Pałacu Kultury widzę
biegające formację policji, ale… i turystów. Policjanci wciąż przeformowują
się. Próbują dogonić jakąś kilkudziesięcioosobową grupę szybkonogich młodych chłopaków
z polskimi flagami w rękach. Nad głowami latają drony. Tych chłopaków nie jest
łatwo złapać, przycisnąć do muru. Od kogoś słyszę, że to piłkarscy kibice
przybyli nam z odsieczą. Po drodze formacje policyjne – a to przewrócą skopią i
obiją jakiegoś przypadkowego rowerzystę. A to rzucą o beton młodą dziewczynę,
która krzyczała wcześniej”: „Co wy robicie? Czy wy jesteście jeszcze Polakami?”.
A kiedy ją rozpłaszczali na tym betonie i dusili – między jednym oddechem, a
drugim z jej krtani wychodziło zdławione: „Pierdolone gestapo!”. Trwają aresztowania.
Są ranni także od ciosów pałek.
Ale to nie koniec, widzę że w stronę
legalnego protestu zbliżają się dwie opancerzone „polewaczki”. Pomyślałem
sobie, że ostatni raz takie widziałem za tzw. komuny w stanie wojennym. I to nie była taka wczoraj ostatnia asocjacja.
Nagle ja i moja żona, i jeszcze jeden
w sumie przypadkowy stojący obok nas chłopak – zostaliśmy otoczeni przez drużynę
policji. Szybko i po cichu wypowiadają swoje nazwiska. Odmawiają ponownego powtórzenia.
Dostaję do przeczytania kartkę z „zarzutem”. Jestem oskarżony o udział w
nielegalnym zgromadzeniu. Zastanawiamy się, dlaczego akurat to nas „wytypowano”, przecież spaceruje w tym miejscu dziesiątki innych osób.
Aga moja żona odkrywa klucz zatrzymań – mamy przy sobie małe flagi biało-czerwone.
To ci, którzy coś w tym stylu mają przy sobie, są właśnie nękani. Jesteśmy legitymowani. Mamy się
przyznać. Nie przyznajemy się. Spisują nasze dane, sprawdzają (przez internet) proponują
mandat. To młodzi chłopcy. Nie jesteśmy wobec nich agresywni, prowadzimy
współczujący dialog. Ale trzymamy się swojego – nie popełniliśmy wykroczenia,
czy przestępstwa. Widzę, że tym chłopcom jest głupio – ten, który mnie
legitymuje dobrze zbudowany, wysoki chłopak okrył się rumieńcem. Dziewczyna policjantka
w zasadzie milczy, próbuje być „twarda”, ale jej nie wychodzi. Przysłali ich
tutaj z jakiegoś małego miasteczka, są oszołomieni, najchętniej by stąd
odeszli. Legitymujący moją żonę próbuje polemizować,
ale jego argumenty są żałosne. Widać, że są zagubieni, zaskoczeni, nie wiedzą o
co chodzi, dlaczego każą im prześladować innych ludzi. I być może by nas
zostawili w spokoju – ale „ukarania nas” domaga się dowodzący nimi sierżant
koło czterdziestki. Nie przyjęliśmy mandatów. Sprawa trafi do sądu.
Ostatnio byłem zatrzymany także za „nielegalne
zgromadzenie” w stanie wojennym, byłem wtedy chudym nastolatkiem, ale miałem „dynamit”
w nogach i w pewnym momencie wyrwałem się obławie, sięgnął mnie jeden cios w
plecy pałką, ale mnie nie dogonili. Dziś też jestem chudym, ale już człowiekiem
zbliżającym się do starości, mam porwane więzadła krzyżowe i ledwo stoję – ale chociażbym
miał znowu nogi młodości dziś bym nie
uciekał. Obiecałem to sobie, żeby już nigdy nie będę uciekać przed nikim. I wszystkim
to radzę – nie uciekaj! Nie uciekaj jak widzisz bezprawie!
Staję blisko policjantów, którzy
nas „ukarali” i słyszę jak się kłócą. Ten młody w okularach, prawie z płaczem, mówił
do sierżanta: „Za co my ich ukaraliśmy? Przecież niedawno mówiłeś, że w takich
przypadkach nie mamy takich podstaw? Więc za co?”. Sierżant twardo: „Bo teraz
wam kazałem”. Tym młodym rozbił teraz spójny świat prawa oparty na cywilizacji łacińskiej,
świat jednej etyki. I albo porzucą służbę, albo pójdą drogą sierżanta, drogą prawdy etapu, drogą podwójnej etyki,
wykluczającej porozumienie między ludźmi. Drogą rodzącą totalitaryzm – bo żeby zdominować
jakiś naród trzeba go tylko i aż podzielić.
Ale wiem, że nie dadzą rady. Wczoraj poznałem panią z dwójką małych dzieci, bardzo podobne do mamy, ale o ciemniejszej (jak się okazało mąż urodził się w Indiach) skórze. Mąż utknął na kilka miesięcy z powodu "pandemii" za granicami Polski. Mimo tego ta pani ponad 400 km jechała z dwójką maluchów, żeby wziąć udział w proteście. A jej dzieci trzymały w rękach trąbkę w biało-czerwonych barwach.
Jeszcze czuję gryzący smród gazu na swoich ubraniach. Boli mnie głowa i coś dusi w płucach. Ten atak w czasie gdy śpiewaliśmy hymn, to symboliczny koniec pewnej epoki w Polsce. Epoki ułomnej, upartyjnionej, niedostępnej dla niesformatowanych, ale jednak demokracji. Rozpoczął się stan wojenny. Totalitaryzm. Komuna się nigdy nie skończyła – przybrała tylko swoją nowoczesną trockistowską twarz. Już nie rządzą nami gensenkowie, ale urzędnicy wytresowani w bankach-rekinach. Są jeszcze groźniejsi choć są tylko narzędziami, tylko wykonującymi rozkazy. Ale od filozofki Hannah Arendt, wiemy, że tacy są szczególnie niebezpieczni.
Teraz jak napisał poeta: „patrzymy w
najgorszą ze wszystkich – twarz zdrady”, a wkrótce „twarz głodu twarz ognia
twarz śmierci”. Wojna z narodem stała się faktem.
Krzysztof Sowiński
ps. Ludzie dobrej woli wciąż podsyłają nieznane mi informacje - np. o tym, że policja na rogatkach Warszawy zatrzymała dziesiątki autokarów z osobami z całej Polski, które także chciały wyrazić swój protest. To samo policja zrobiła z ludźmi, którzy na protest przybywali pociągami. Zapomniałem także wspomieć, że na scenie przemawiała warszawska lekarka, córka także lekarki niegdyś niosącej pomoc Powstańcom Warszawskim. Potwierdzała wnioski innych ekspertów i lekarzy - pandemii nie ma. Mamy do czynienia z próbą wprowadzenia dyktatury.
ps. Wersja po angielski: https://bezprzeginania.blogspot.com/2020/10/we-look-in-face-worst-of-all-face-of.html
dziękuję. Brawo, potwierdzam opis, bo tam byłem, choć mi się upiekło.
OdpowiedzUsuńJacek K Zembrzuski