niedziela, 25 października 2020

"Patrzymy w twarz […] najgorszą ze wszystkich – twarz zdrady”

 


 

Zbyt stary żeby nosić broń i walczyć jak inni –


wyznaczono mi z łaski poślednią rolę kronikarza
zapisuję – nie wiadomo dla kogo – dzieje oblężenia


mam być dokładny lecz nie wiem kiedy zaczął się najazd
przed dwustu laty w grudniu wrześniu może wczoraj o świcie
wszyscy chorują tutaj na zanik poczucia czasu”.

 

Raport z oblężonego miasta” Zbigniew Herbert

 

 

Kiedy śpiewamy hymn narodowy na legalnym proteście w Warszawie 24 października 2020 jesteśmy zaatakowani pałkami i gazem – dusimy się, z oczu leją się nam łzy, niektórzy słaniają się, przewracają. Słychać pisk kobiet i płacz dzieci. Bezradne wołanie o pomoc. Zablokowano też drogi ucieczki. Zaatakowała nas… policja.

To symboliczny koniec pewnej epoki w Polsce. Epoki ułomnej, upartyjnionej, niedostępnej dla niesformatowanych, ale jednak epoki demokracji. Rozpoczął się stan wojenny – czyli wojna władz z własnym narodem. Czas totalitaryzmu.

To dla nas szok. Protestujemy przeciwko, pod pretekstem walki z tzw. pandemią, odbieraniu nam sukcesywnie kolejnych praw konstytucyjnych, miejsc pracy, środków do życia. Chcemy przypomnieć o swoim prawie do samostanowienia. A tu m.in. właśnie poprzedniej nocy sejm przeforsował ustawę o przymusowych szczepieniach dla wszystkich – bez konsultacji społecznych. A rząd nawet już złożył zamówienie na 40 mln jednostek. Nie mając na to naszej zgody. Łamiąc nasze prawo wynikające z konstytucji. I zapowiadając łamanie kolejnych praw.

Jesteśmy w Warszawie na Placu Defilad. Widzimy tam legalnie postawioną scenę. Na tym rozległym miejscu zbierają się powoli ludzie – w różnym wieku, młodzi, w średnim, starzy, rodziny z dziećmi. Choć wielu z nas wie, że nie ma żadnego zagrożenia sanitarnego, to wielomiesięczna tresura robi swoje – staramy się zachować zalecany tzw. dystans społeczny. Niepokojące są idące w setki zbierające się także w tym miejscu grupy policjantów. I już nie są to mili panowie i panie w furażerkach chętni do dyskusji, ale dobrze zorganizowane w profesjonalnych hełmach  z tarczami, pałkami bojowymi i miotaczami gazu - formacje. Oczywiście nie zachowują dystansu społecznego. Niepostrzeżenie nas otaczają. Zaciska się także wokół placu łańcuch policyjnych aut szczelnie ustawionych jedno obok drugiego. Niepokoi to nas. Ale – myślimy – jesteśmy tutaj legalnie. Sądzimy, że to tylko pokaz siły jak w minionych miesiącach na podobnych spotkaniach.

Przybywają na scenę parlamentarzyści m.in. Grzegorz Braun i Korwin Mikke. Przybywa słynna Justyna Socha. Eksperci w dziedzinie medycyny z Włoch, Niemiec, Holandii, Hiszpanii, a nawet USA. Cytują dane, liczby chorych, hospitalizowanych i zgonów w swoich krajach za ostatni rok. Porównują z innymi latami. Ich przekaz ma wspólny mianownik i płynie z nich jeden wniosek – nie mamy do czynienia z pandemią. Zaprzeczają temu liczby. Obserwacja rzeczywistości. Mamy do czynienia z globalnym fałszem rozpętanym przez zorkiestrowane media.

Natomiast pod pretekstem pandemii odbiera się nam nasze wolności, demoluje krajowe gospodarki. Niszczone są więzi społeczne, a traumatyzowani ludzie są zarządzani strachem i poczuciem winy. Zaproszeni do Warszawy goście dzielą się także raportami kolegów z wielu szpitali zakaźnych, są także przekazy z polskich – mimo kasandrycznych wieści, wywlekaniu przez media i dramatyzowaniu corocznych przypadków chorych, szpitale od wielu miesięcy święcą pustkami.

Więc po co to wszystko? Czy na naszych oczach pod pretekstem walki z „zarazą” powstaje globalna dyktatura? A cała narrację  - jak dowodziła lekarka z Holandii – buduje się na liczbie jakoby „zakażonych” osób, czyli osób testowanych niewiarygodnymi testami.

Zresztą jak zauważyła nie tylko ona – liczba tzw. zakażonych jest powiązana tylko z liczbą wykonywanych testów, a nie ma żadnego związku z liczbą chorych i zgonów. Żadnego. Można to sprawdzić w raportach GUS, Ministerstwa Cyfryzacji, sanepidu, Ministerstwa Zdrowia i osobistych obserwacji. Tylko jeszcze nieliczni przestraszeni, i zwykli głupcy, lub ci, którzy są beneficjentami zmian stygmatyzują analizujących takie wydarzenia pojęciem zwolenników „spiskowych teorii”.

Wielu jednak już dostrzega we własnej kieszeni jak rozpędza się inflacja. Wielu już widzi coraz liczniejsze przypadki, śmierci członków rodziny i znajomych przed którymi – pod pretekstem walki z pandemią – zamknięto służbę zdrowia. Teraz jak w czasach średniowiecza – drobny wypadek może oznaczać zgon. Już dwa tygodnie temu umarł na zapalenie wyrostka nasz niespełna 40 letni znajomy odpychany od drzwi do innych równie zamkniętych drzwi służby zdrowia. Każdego dnia dochodzi do nas – droga nieformalną – o coraz większej liczbie osób, które w podobnych okolicznościach zakończyły życie. W tym dzieci, które spadły np. w huśtawki i rozbiły sobie głowy. Ale najpierw przed operacją, musiały czekać na wyniki testu.

Właśnie wczoraj rozmawiałem z kolegą z Australii – który opowiada, że już czwarty miesiąc władze trzymają ich w zamknięciu, a za wpis na fb o tym, że nie ma pandemii, można zostać zaaresztowanym przez policję, ukaranym niezwykle wysoką grzywną, która może „oskarżonego” zrujnować finansowo. Mówi: „Jestem już na wpół oszalały i załamany. Nie rozumiem tego. Po co to robią ? Czy oni nas testują, a jak to w jakim celu? W ciągu kilku miesięcy zamiast dawnej wolności mamy prawa człowieka na poziomie krajów trzeciego świata”. Ale mimo tej narracji wbijanej jemu w głowę i innym mandatami i pałką – jego przekaz jest spójny z ekspertami przemawiającymi w Warszawie – nie zaobserwował  w swoim otoczeniu większej od corocznych liczb chorych, hospitalizowanych i zgonów. To samo mówią znajomi z UK i Niemiec i Włoch. Przyjaciel mieszkający w Irlandii mówi, że Irlandczycy są mądrzy – udają przed światem, że „walczą z pandemią”, ale policja nikogo nie prześladuje za brak maseczki, nie robią tego też ci, którzy je noszą, tych co nosić nie chcą. Wymyślili wytrych, żeby można było chodzić normalnie do pracy np. wydają lokalnie przepustki. Irlandczycy byli tyle wieków gnębieni przez imperium brytyjskie – że nauczyli się „podziemnych” metod przetrwania. Solidarności. A że są monokulturowi trudno ich skłócić.

Wróćmy do Warszawy. Całe spotkanie jest przekazywane na żywo przez internet. Nagle ktoś mówi, że „nie ma internetu”, łączność zerwana. Niektórzy już wiedząc co to może znaczyć… Pośpiesznie oddalają się. Kiedy śpiewamy hymn narodowy na legalnym proteście nagle jesteśmy zaatakowani pałkami i gazem – dusimy się, z oczu leją się nam łzy, niektórzy słaniają się, przewracają. Słychać pisk kobiet i płacz dzieci. Bezradne wołanie o pomoc. Zablokowano też drogi ucieczki. Zaatakowała nas… policja.

Dziś rzecznik policji mówi, że atakowali za to, że obrzuciliśmy ich kanapkami i butelkami. Zamarzyłem za peerelowskim Urbanem, za jego „inteligentniejszymi” kłamstwami. A tak w ogóle w podróży jem banany i piję wodę z plastikowej butelki jak pijąca większość. Rzecznik jeszcze mówił, że demonstranci wykrzykiwali niecenzuralne słowa w kontekście rządzącej partii. Badałem życiorysy akowców, jeden z nich ojciec mojego przyjaciela pisarza Jana Krzysztofczyka trafił do więzienia za "szkalowanie [powojennego] rządu". Tak. Niecenzuralne słowa to szczególnie niebezpieczna zbrodnia.

Zwartą tyralierą w zbrojach z tworzyw sztucznych spychają nas tarczami do sceny, muru, do policyjnych samochodów! Auta zagradzają nam drogę ucieczki. Jesteśmy stłoczeni jak sardynki. W pułapce. Wieje grozą! Widzę, że jak się właśnie w tej chwili jeszcze ktoś przewróci, nie będzie już można go ominąć i zakończy się to wszystko tragedią… Mam szczęście, kogoś omijam. Zatrzymuję się, nie ma już nikogo za mną, odwracam się i widzę szyderczo śmiejącego się młodego chłopaka w uniformie policyjnym. KTOŚ go sformatował! KTOŚ kazał mu już widzieć we mnie wroga!

Ze sceny parlamentarzyści wołają do policyjnych dowódców o zaniechanie tych ataków. W odpowiedzi, z policyjnego megafonu słyszymy teraz, że już „Zgromadzenie jest nielegalne!”. Ba… nawet – okrzyki, że to my przyciśnięci do murów i policyjnych aut – złamaliśmy dystans społeczny. Ale nawet jakby, ktoś chciał opuścić to miejsce i tak nie może. Zablokowali nas. A krzyczą: "Rozejść się!". Teraz policyjna tyraliera ruszyła pod samą scenę i nie patrząc na obecnych tam zagranicznych gości i posłów – także tam wypuściła żrący i dławiący gaz. Ktoś nie wytrzymuje. Pada. Z usta toczy mu się piana! Jego ciałem wstrząsają konwulsje. (Widać to tylko przez ułamek sekundy, wciąż raz za razem jesteśmy atakowani i spychani). Piętnaście razy ze sceny poseł Braun prosi policjantów, żeby przez tę policyjną blokadę puścić ratowników medycznych. I dopiero ostatni przynosi to skutek. Ale po interwencji ratowników tyraliera znowu rusza. Zdeterminowany, miażdżony tłum roztrąca policjantów blokujących mniej niż metrową szczelinę między policyjnymi autami. I ja uciekam przez nią. Kaszlemy, dławimy się.

W okolicach Pałacu Kultury widzę biegające formację policji, ale… i turystów. Policjanci wciąż przeformowują się. Próbują dogonić jakąś kilkudziesięcioosobową grupę szybkonogich młodych chłopaków z polskimi flagami w rękach. Nad głowami latają drony. Tych chłopaków nie jest łatwo złapać, przycisnąć do muru. Od kogoś słyszę, że to piłkarscy kibice przybyli nam z odsieczą. Po drodze formacje policyjne – a to przewrócą skopią i obiją jakiegoś przypadkowego rowerzystę. A to rzucą o beton młodą dziewczynę, która krzyczała wcześniej”: „Co wy robicie? Czy wy jesteście jeszcze Polakami?”. A kiedy ją rozpłaszczali na tym betonie i dusili – między jednym oddechem, a drugim z jej krtani wychodziło zdławione: „Pierdolone gestapo!”. Trwają aresztowania. Są ranni także od ciosów pałek.

Ale to nie koniec, widzę że w stronę legalnego protestu zbliżają się dwie opancerzone „polewaczki”. Pomyślałem sobie, że ostatni raz takie widziałem za tzw. komuny w stanie wojennym.  I to nie była taka wczoraj ostatnia asocjacja.

Nagle ja i moja żona, i jeszcze jeden w sumie przypadkowy stojący obok nas chłopak – zostaliśmy otoczeni przez drużynę policji. Szybko i po cichu wypowiadają swoje nazwiska. Odmawiają ponownego powtórzenia. Dostaję do przeczytania kartkę z „zarzutem”. Jestem oskarżony o udział w nielegalnym zgromadzeniu. Zastanawiamy się, dlaczego akurat to nas „wytypowano”, przecież spaceruje w tym miejscu dziesiątki innych osób. Aga moja żona odkrywa klucz zatrzymań – mamy przy sobie małe flagi biało-czerwone. To ci, którzy coś w tym stylu mają przy sobie, są właśnie nękani. Jesteśmy legitymowani. Mamy się przyznać. Nie przyznajemy się. Spisują nasze dane, sprawdzają (przez internet) proponują mandat. To młodzi chłopcy. Nie jesteśmy wobec nich agresywni, prowadzimy współczujący dialog. Ale trzymamy się swojego – nie popełniliśmy wykroczenia, czy przestępstwa. Widzę, że tym chłopcom jest głupio – ten, który mnie legitymuje dobrze zbudowany, wysoki chłopak okrył się rumieńcem. Dziewczyna policjantka w zasadzie milczy, próbuje być „twarda”, ale jej nie wychodzi. Przysłali ich tutaj z jakiegoś małego miasteczka, są oszołomieni, najchętniej by stąd odeszli.  Legitymujący moją żonę próbuje polemizować, ale jego argumenty są żałosne. Widać, że są zagubieni, zaskoczeni, nie wiedzą o co chodzi, dlaczego każą im prześladować innych ludzi. I być może by nas zostawili w spokoju – ale „ukarania nas” domaga się dowodzący nimi sierżant koło czterdziestki. Nie przyjęliśmy mandatów. Sprawa trafi do sądu.

Ostatnio byłem zatrzymany także za „nielegalne zgromadzenie” w stanie wojennym, byłem wtedy chudym nastolatkiem, ale miałem „dynamit” w nogach i w pewnym momencie wyrwałem się obławie, sięgnął mnie jeden cios w plecy pałką, ale mnie nie dogonili. Dziś też jestem chudym, ale już człowiekiem zbliżającym się do starości, mam porwane więzadła krzyżowe i ledwo stoję – ale chociażbym miał  znowu nogi młodości dziś bym nie uciekał. Obiecałem to sobie, żeby już nigdy nie będę uciekać przed nikim. I wszystkim to radzę – nie uciekaj! Nie uciekaj jak widzisz bezprawie!

Staję blisko policjantów, którzy nas „ukarali” i słyszę jak się kłócą. Ten młody w okularach, prawie z płaczem, mówił do sierżanta: „Za co my ich ukaraliśmy? Przecież niedawno mówiłeś, że w takich przypadkach nie mamy takich podstaw? Więc za co?”. Sierżant twardo: „Bo teraz wam kazałem”. Tym młodym rozbił teraz spójny świat prawa oparty na cywilizacji łacińskiej, świat jednej etyki. I albo porzucą służbę, albo pójdą drogą sierżanta,  drogą prawdy etapu, drogą podwójnej etyki, wykluczającej porozumienie między ludźmi. Drogą rodzącą totalitaryzm – bo żeby zdominować jakiś naród trzeba go tylko i aż podzielić.

Ale wiem, że nie dadzą rady. Wczoraj poznałem panią z dwójką małych dzieci, bardzo podobne do mamy, ale o ciemniejszej (jak się okazało mąż urodził się w Indiach) skórze. Mąż utknął na kilka miesięcy z powodu "pandemii" za granicami Polski. Mimo tego ta pani ponad 400 km jechała z dwójką maluchów, żeby wziąć udział w proteście. A jej dzieci trzymały w rękach trąbkę w biało-czerwonych barwach.

Jeszcze czuję gryzący smród gazu na swoich ubraniach. Boli mnie głowa i coś dusi w płucach. Ten atak w czasie gdy śpiewaliśmy hymn, to symboliczny koniec pewnej epoki w Polsce. Epoki ułomnej, upartyjnionej, niedostępnej dla niesformatowanych, ale jednak demokracji. Rozpoczął się stan wojenny. Totalitaryzm. Komuna się nigdy nie skończyła – przybrała tylko swoją nowoczesną trockistowską twarz. Już nie rządzą nami gensenkowie, ale urzędnicy wytresowani w bankach-rekinach. Są jeszcze groźniejsi choć są tylko narzędziami, tylko wykonującymi rozkazy. Ale od filozofki Hannah Arendt, wiemy, że tacy są szczególnie niebezpieczni. 

Teraz jak napisał poeta: „patrzymy w najgorszą ze wszystkich – twarz zdrady”, a wkrótce „twarz głodu twarz ognia twarz śmierci”. Wojna z narodem stała się faktem.

Krzysztof Sowiński


ps. Ludzie dobrej woli wciąż podsyłają nieznane mi informacje - np. o tym, że policja na rogatkach Warszawy zatrzymała dziesiątki autokarów z osobami z całej Polski, które także chciały wyrazić swój protest. To samo policja zrobiła z ludźmi, którzy na protest przybywali pociągami. Zapomniałem także wspomieć, że na scenie przemawiała warszawska lekarka, córka także lekarki niegdyś niosącej pomoc Powstańcom Warszawskim. Potwierdzała wnioski innych ekspertów i lekarzy - pandemii nie ma. Mamy do czynienia z próbą wprowadzenia dyktatury.

ps. Wersja po angielski: https://bezprzeginania.blogspot.com/2020/10/we-look-in-face-worst-of-all-face-of.html

1 komentarz:

  1. dziękuję. Brawo, potwierdzam opis, bo tam byłem, choć mi się upiekło.
    Jacek K Zembrzuski

    OdpowiedzUsuń