środa, 14 października 2020

Czy teatr w końcu upomni się o odbieraną nam wolność?

Czy z powodu pseudopandemii, tej globalnej symulakry - nie zobaczymy w naszych małych Kielcach np. „Zarazy”, inspirowanej powieścią Camusa, a także  innych propozycji Teatru Żeromskiego, zaplanowanych na nowy sezon?

Kiedy pisze ten tekst właśnie władze sanitarne regionu ogłosiły, że nasze miasto jest w tzw. strefie żółtej. Oznacza to dla nas, zwykłych ludzi - jeszcze bardziej drastyczne przepisy ograniczające naszą wolność przemieszczania się i naszych osobistych wyborów, w tym dostępu do propozycji kulturalnych.

Jak widać – mimo że tyle razy już skompromitowana fałszywa metodologia badań oparta na liczbie testowanych osób (testami bez walidacji), u których wykryto tzw. wynik pozytywny, interpretowany jako tzw. zakażenie – ma się świetnie. Kolejny minister zdrowia nie zamierza tego, skutecznego, ale tylko w zarządzaniu strachem, narzędzia unieważnić. Ba… zapowiada się, że działania nowego będą jeszcze bardziej destrukcyjne od tych jego poprzednika.

Skąd moja pewność, że ta metodologia uruchamiająca restrykcje jest fałszywa? Wspomnę o jednym z pewników. Medycyna wbrew narracjom o „zakażonych”, „pandemii” i etc. – jest nauką opartą o związku przyczynowo-skutkowe, o fakty. Pandemii przeczą najnowsze raporty sanepidu. Od początku 2020 roku do dziś - nie ma nadprogramowej liczby chorych, hospitalizowanych i zgonów. Nie ma. I pewne jest także, że nie jest to zasługa noszenia patogennych maseczek na naszych twarzach.

Teraz o spektaklach… „Loretta” – to sztuka (groteska?) pióra kanadyjskiego dramatopisarza George’a F. Walkera.  Tą właśnie propozycją zainauguruje nowy (a może kontynuuje stary?) sezon kielecki Teatr im. S. Żeromskiego.

Sztukę reżyseruje dyrektor tego teatru Michał Kotański (w 2008 roku, wystawił ją już w Teatrze Wybrzeże). W kieleckiej inscenizacji wystąpią Anna Antoniewicz, Ewelina Gronowska, Zuzanna Wierzbińska (dwie ostatnie będą kreowały jedną rolę na zmianę), Wojciech Niemczyk, Łukasz Pruchniewicz.

Ta propozycja podejmuje klasyczny już i oklepany problem – młodej dziewczyny (kiedyś, zanim feminizm zdominowało piętno Judith Butler, także chłopaka, wspomnijmy chociażby „Nocnego kowboja”  z 1969 roku, nagrodzony film wyreżyserowany przez Johna Schlesingera) przybywającej z tzw. prowincji do tzw. dużego miasta. Jak można wyczytać w materiałach promujących spektakl: „Młoda, świadoma swoich zewnętrznych atutów Loretta po śmierci męża (pożartego przez niedźwiedzia) ucieka z prowincji do dużego miasta. Siedząc w obskurnym motelowym pokoju planuje zacząć wszystko od nowa. Na swojej drodze spotyka: Sophie – Rosjankę i córkę ex-oficera KGB oraz mężczyzn o wykolejonych życiorysach – zakochanego w niej nieudacznika Dave’a i marzącego o karierze producenta porno Michaela. W poszukiwaniu łatwych pieniędzy decyduje się nakręcić z nimi film dla dorosłych”. Bohater wspomnianego filmu też chciał zostać tzw. żigolakiem, a nie np. tzw. wziętym chirurgiem, czy chociażby strażakiem.

Mamy w tej sztuce do czynienia z problemem zderzenia wyobrażeń z rzeczywistością. (Tak nota bene – czytałem ostatnio wywiad z jednym z uchodźców z Afryki. Co zrobiło na nim największe wrażenie w Paryżu? Nie ogrom budowli i etc. Tylko to, że na ulicach tego miasta zobaczył białych żebraków. Sądził, że takich nie ma). Z autopsji tę rzeczywistość zna autor „Loretty” 73-letni George F. Walker. Ten w młodości porzucił szkołę średnią i jak się mawiało w tradycji polskiego języka – imał się różnych zajęć, był także m.in. taksówkarzem. Dziś jest hołubionym przez main stream (co każe być mi nieufnym), zamożnym i wpływowym autorem kilkudziesięciu granych na całym świecie sztuk. Prawie co roku (od 1971) produkuje jedną, a już same tytuły jego tekstów np. „Fierce”, „Kill the Poor” – mówią o tym, że ich twórca snuje opowieści o tzw. wykluczonych, głównie ekonomicznie i przejawia polityczne zaangażowanie. Pytanie czy także, jak to często dziś bywa – propagandowe? I jak jego doświadczenia przekładają się na jego twórczość?

O tym tekście mówi się, że jest „feminizujacy” i że demitologizuje „amerykański sen”. Tak nota bene, czy ktoś jeszcze wierzy w ten mit? W USA? Europie? Polsce? Poczekajmy jednak z oceną i zobaczmy co to oznacza w interpretacji Michała Kotańskiego.

Premiera odbędzie się 10 października w tymczasowej (na czas rozpoczętego remontu starej) siedzibie teatru w Kielcach, w budynku przy ul. Ściegiennego 2.

Nie ma co się oszukiwać, dziś teatry często nazywane przez ich liderów w zamyśle nobilitująco „krytycznymi” przeważnie jednak w praktyce rezonują frazesy poprawnościowo-polityczne. „Narażają się, ale tylko bezzębnym.  Niby upominają się o prawa dla „wykluczonych”, a istocie bywają narzędziami wpływu ludzi globalnej władzy, budującymi nowy, utopijny wspaniały świat. Fakt. I kiedyś tak także bywało. Pieczeniarzy (takie stare polskie słowo) bywało w kulturze zawsze najwięcej. Ale… Bywali i inni twórcy. To ze scen teatrów dobiegały do nas wyartykułowane w artystycznej formie słowa diagnozy rzeczywistości, protestu przeciwko przemocy skrytej za pozorami praworządności. Dziś co najwyżej teatry ma swoich budynkach wywieszą flagi jakichś „wykluczonych”, deklarując się w zorkiestrowanym proteście za czymś, bez zadania sobie trudu zrozumienia sensu dziejących się wydarzeń. Nie wiedzą, (albo nie chcą wiedzieć?) że uczestniczą już na tym etapie w projekcie wewnętrznie sprzecznym i manipulacyjnym.

Czy dziś teatr wobec tego, że zabierane są nam elementarne prawa, w tym prawo do swobodnego przemieszczania się i oddychania – upomni się o wolność? Czy syci dziś i w większości „zakontraktowani” przez – przybierające dla zachowania pozorów różne nazwy – dyktatury pieniądza, twórcy, zaryzykują opuszczenie swoich stref dobrobytu, czy będą nadal milczeć?

Czy któraś z tegorocznych propozycji niesie taka potencję? Chyba się rozmarzyłem.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz