Od dawna brakowało w
repertuarze Teatru Żeromskiego w Kielcach czegoś, pomyślanego bez zadęcia
ideologicznego, także czegoś do „robienia” frekwencji. Na co rodzice z dziećmi
mogą się wybrać do teatru, pewni że nie „przemówią”, wbrew woli widza, ze
scenicznych desek aktywiści polityczni, np. seksedukatorzy.
Czegoś co pokaże najmłodszym,
a przypomni starszym postawy godne naśladowania. Co może być pomocne w tworzeniu
harmonijnego, (ale pozbawionego zaprzeczeń rzeczywistości), życia we
wspólnocie. I o to mamy taki spektakl - „Opowieści z Narni”, w reżyserii Gabriela
Gietzkyego.
Reżyser sam się określa
jako reprymitywista. Przypomnijmy. Prymitywizm nawiązywał do sztuki naiwnej,
stosował m.in. deformację przestrzeni, zachwianie proporcji postaci wypełniających płótno i etc.
Kielecka propozycja to widowisko
wysmakowane plastycznie, malowane „nowoczesnym” światłem, posiadające jednak cechy
także sztuki prymitywnej – np. przywiązanie do szczegółu, zachwianie proporcji
postaci. Czyż chociażby figura Białej Czarownicy (kreowanej przez Joannę Kasperek),
nie kojarzy się z autoportretem „prymitywisty” Henri
Rousseau, zatytułowanym „Celnik” (1890)? Zerknijcie na to dawne dzieło
proszę Państwa już sami.
Prymitywiści nie odwoływali
się do intelektu, do „zachodniego racjonalizmu”, ale do emocji. Ale nawet gdyby
reżyser chciał odcinać się od łacińskiej tradycji, to jednak jego spektakl wbrew
niemu rezonuje bardzo konserwatywne i niepopularne dziś wartości. A te są osadzone
w cywilizacji grecko-rzymsko-chrześcijańskiej. Czepiam się „postępowców” m.in.
dlatego, że są oni nieświadomi, iż niszcząc podstawy cywilizacji łacińskiej,
demontują także jej wartości, z których skrzętnie korzystają, takie jak: tolerancja
(co niekoniecznie znaczy automatycznie afirmacja), prawa człowieka, a w
dziedzinie sztuki wolność artystyczna i latte z mlekiem sojowym podane przez
kelnerkę. Słowem - tną gałąź na której siedzą.
Rzecz Gietzkyego jest
oparta na „Opowieści z Narnii”, utworze C.S. Lewisa. To tak znana rzecz, że nie
będę przypominał tej fabuły. Tak u Lewisa jak u Gietzkyego odnajdziemy pochwałę
bezinteresownego poświęcenia dla dobra swojej wspólnoty, pochwałę bohaterstwa.
Nie relatywizuje się w tym świecie też zdrady, lecz się wybacza taką i wszelkie
inne słabości, ale… po okazaniu przez winnego skruchy. A nie odpuszcza się z
neomarksistowskiego automatu, doszukującego się zawsze w przestępcy ofiary opresyjnego,
patriarchalnego systemu.
W tekście tej powieści
pada mniej więcej i taka refleksja (dziś się już z nią mocno oswoiliśmy), o
tym, że być może inaczej płynie czas TUTAJ, a inaczej w SZAFIE. Reżyser jeszcze
na dokładkę proponuje nam dodatkową jakość – w jego spektaklu to nie
bohaterowie wędrują w przestrzeni, ale przestrzeń wędruje wobec nich i przez
nich.
Główne postaci dzieci
zagrali – Łucję Anna Antoniewicz (jak udanie zagrać dziewczynkę, kiedy dostało
się od natury ze 180 cm wzrostu, pozostanie tajemnicą tej aktorki, która wybija
się na liderkę kieleckiej sceny), łatwiej zapewne było Dagnie Dywickiej, która
zagrała Zuzannę, ją jej fizyczność predysponuje do takich ról. Bartłomiej Cabaj
w kluczowej roli Piotra spisał się doskonale (nie lubię pojęcia „rozwija się”),
więc powiem – ujawnia się jego talent aktorski
(też nie znoszę tego określenia), więc... – jakaś oczekiwana przez widza jakość manifestuje
się poprzez jego obecność na scenie i dźwięk jego głosu. Dobrze się
go oglądało. Podobnie Mateusza Bernacika, w roli Edmunda, który pokazuje na
scenie wiarygodną przemianę ze zdrajcy, w bohatera. W pamięć także zapada Joanna
Kasperek, w roli bezwzględnej, mającej eugeniczne zapędy Czarownicy. Ta
władczyni – na innym niż dziecięcy naiwny poziom odczytania tekstu Lewisa – to kwintesencja
wszystkich socjalizmów, z ideą „wybraństwa” na czele. Pan Bober i Bobrowa
(Andrzej Plata i Beata Pszeniczna) – rewelacja, tworzą sobą wszystko co kochamy
w baśni, podobnie jak Dawid Żłobiński w roli Fauna Tumnusa, Edward Janaszek (Wilk Maugrim, stereotypowy zgodny z 19. wieczną koncepcją ),
czy Mirosław Bieliński (Karzeł) i Anna Berek (Drozd). A dostojności i klimatu tajemnicy
całości dodawały głosy Janusza Głogowskiego (Święty Mikołaj) i Jacka Mąki
(Aslan). Pierwszy raz w tym teatrze i to udanie, wystąpiła także nie w roli „żony
aktora” (jak zazwyczaj), narzeczona Andrzeja Platy - Joanna Połowczyk, solistka
Teatru Tańca.
Już na koniec - ten
spektakl, to kij włożony w szprychy koła zamachowego teatru „postępu”. Błyski
sensu, wrzucane jak piach w tryby rewolucji.
Krzysztof Sowiński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz