poniedziałek, 14 października 2019

Kij w szprychy koła teatru „postępu”?



Od dawna brakowało w repertuarze Teatru Żeromskiego w Kielcach czegoś, pomyślanego bez zadęcia ideologicznego, także czegoś do „robienia” frekwencji. Na co rodzice z dziećmi mogą się wybrać do teatru, pewni że nie „przemówią”, wbrew woli widza, ze scenicznych desek aktywiści polityczni, np. seksedukatorzy.

Czegoś co pokaże najmłodszym, a przypomni starszym postawy godne naśladowania. Co może być pomocne w tworzeniu harmonijnego, (ale pozbawionego zaprzeczeń rzeczywistości), życia we wspólnocie. I o to mamy taki spektakl - „Opowieści z Narni”, w reżyserii Gabriela  Gietzkyego.

Reżyser sam się określa jako reprymitywista. Przypomnijmy. Prymitywizm nawiązywał do sztuki naiwnej, stosował m.in. deformację przestrzeni, zachwianie proporcji  postaci wypełniających płótno i etc.

Kielecka propozycja to widowisko wysmakowane plastycznie, malowane „nowoczesnym” światłem, posiadające jednak cechy także sztuki prymitywnej – np. przywiązanie do szczegółu, zachwianie proporcji postaci. Czyż chociażby figura Białej Czarownicy (kreowanej przez Joannę Kasperek), nie kojarzy się z autoportretem „prymitywisty” Henri Rousseau, zatytułowanym „Celnik” (1890)? Zerknijcie na to dawne dzieło proszę Państwa już sami.

Prymitywiści nie odwoływali się do intelektu, do „zachodniego racjonalizmu”, ale do emocji. Ale nawet gdyby reżyser chciał odcinać się od łacińskiej tradycji, to jednak jego spektakl wbrew niemu rezonuje bardzo konserwatywne i niepopularne dziś wartości. A te są osadzone w cywilizacji grecko-rzymsko-chrześcijańskiej. Czepiam się „postępowców” m.in. dlatego, że są oni nieświadomi, iż niszcząc podstawy cywilizacji łacińskiej, demontują także jej wartości, z których skrzętnie korzystają, takie jak: tolerancja (co niekoniecznie znaczy automatycznie afirmacja), prawa człowieka, a w dziedzinie sztuki wolność artystyczna i latte z mlekiem sojowym podane przez kelnerkę. Słowem - tną gałąź na której siedzą.

Rzecz Gietzkyego jest oparta na „Opowieści z Narnii”, utworze C.S. Lewisa. To tak znana rzecz, że nie będę przypominał tej fabuły. Tak u Lewisa jak u Gietzkyego odnajdziemy pochwałę bezinteresownego poświęcenia dla dobra swojej wspólnoty, pochwałę bohaterstwa. Nie relatywizuje się w tym świecie też zdrady, lecz się wybacza taką i wszelkie inne słabości, ale… po okazaniu przez winnego skruchy. A nie odpuszcza się z neomarksistowskiego automatu, doszukującego się zawsze w przestępcy ofiary opresyjnego, patriarchalnego systemu.

W tekście tej powieści pada mniej więcej i taka refleksja (dziś się już z nią mocno oswoiliśmy), o tym, że być może inaczej płynie czas TUTAJ, a inaczej w SZAFIE. Reżyser jeszcze na dokładkę proponuje nam dodatkową jakość – w jego spektaklu to nie bohaterowie wędrują w przestrzeni, ale przestrzeń wędruje wobec nich i przez nich.

Główne postaci dzieci zagrali – Łucję Anna Antoniewicz (jak udanie zagrać dziewczynkę, kiedy dostało się od natury ze 180 cm wzrostu, pozostanie tajemnicą tej aktorki, która wybija się na liderkę kieleckiej sceny), łatwiej zapewne było Dagnie Dywickiej, która zagrała Zuzannę, ją jej fizyczność predysponuje do takich ról. Bartłomiej Cabaj w kluczowej roli Piotra spisał się doskonale (nie lubię pojęcia „rozwija się”), więc powiem  – ujawnia się jego talent aktorski (też nie znoszę tego określenia), więc... – jakaś oczekiwana przez widza jakość manifestuje się poprzez jego obecność na scenie i dźwięk jego głosu. Dobrze się go oglądało. Podobnie Mateusza Bernacika, w roli Edmunda, który pokazuje na scenie wiarygodną przemianę ze zdrajcy, w bohatera. W pamięć także zapada Joanna Kasperek, w roli bezwzględnej, mającej eugeniczne zapędy Czarownicy. Ta władczyni – na innym niż dziecięcy naiwny poziom odczytania tekstu Lewisa – to kwintesencja wszystkich socjalizmów, z ideą „wybraństwa” na czele. Pan Bober i Bobrowa (Andrzej Plata i Beata Pszeniczna) – rewelacja, tworzą sobą wszystko co kochamy w baśni, podobnie jak Dawid Żłobiński w roli  Fauna Tumnusa, Edward Janaszek (Wilk Maugrim, stereotypowy zgodny z 19. wieczną koncepcją ), czy Mirosław Bieliński (Karzeł) i Anna Berek (Drozd). A dostojności i klimatu tajemnicy całości dodawały głosy Janusza Głogowskiego (Święty Mikołaj) i Jacka Mąki (Aslan). Pierwszy raz w tym teatrze i to udanie, wystąpiła także nie w roli „żony aktora” (jak zazwyczaj), narzeczona Andrzeja Platy - Joanna Połowczyk, solistka Teatru Tańca.

Już na koniec - ten spektakl, to kij włożony w szprychy koła zamachowego teatru „postępu”. Błyski sensu, wrzucane jak piach w tryby rewolucji.


Krzysztof Sowiński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz