niedziela, 14 stycznia 2018

Przepraszam czy płynie z nami Sternik?

Czy to zapowiedź zmiany paradygmatu w polskim teatrze, (czy tylko TA RZECZ pokazuje głębszy niż u innych twórców, etap rozwoju reżyserki i dramaturga)? Czyżby nadeszła era teatru, który już nie rezonuje i nie utrwala mainstreamowych „jedynie słusznych” matryc? Chyba zbyt piękne, żeby było prawdziwe.

Korzystamy z wolności wyboru… Czytamy te same książki, skupiamy swoją uwagę na tych samych newsach, żyjemy emocjami związanymi z tymi samymi problemami – bo mamy też te same źródła informacji i te same kanały reakcji. Jesteśmy zatem świetnie poinformowani. I… Ale zamiast głębszej refleksji, chociażby zadania sobie pytania – kto jest tym, który nadaje i po co to nadaje, dryfujemy do kolejnego tematu, czy narzuconego nam filmiku.  Rok za rokiem. Popłaczemy sobie nad ściętym drzewem, skrzywdzonymi zwierzaczkami i dziećmi, obudzimy w sobie „słuszny gniew”, wyślemy złotych 2.46 esemesem na konta ratujących świat, pobiadolimy nad losem „uchodźców”, wyśmiejemy „spiskowe teorie”, a nawet w chwili heroizmu wstrzymamy na chwilę oddech, żeby nie produkować niepotrzebnie co2. Bo wiadomo, największy problem to jest to co2, bo to gaz niebezpieczny i zbędny. No i pytamy - jakie mamy granice? Jakie? Kim jesteśmy? I na pewno odkryjemy też nasze prawdziwe „ja”. I czym jest ludzkość. A może nie ma co odkrywać? Ale po drodze przynajmniej jeszcze się samozrealizujemy. Ok. Poironizowałem.

Zatem nic nowego o otaczającym nas świecie czego byśmy nie wiedzieli, my zebrani w kieleckim teatrze, nie powiedzieli nam twórcy „Ciemności” - dramaturg Paweł Demirski i reżyserka Monika Strzępka. Ale… chwała im za ten ich autorstwa spektakl.

Bo najważniejsze jest to, że pozwolili sobie na dyskretną krytykę absurdów poprawnościowo-politycznych dogmatów – takich jak postkolonializm, feminizm, nawet freudyzm oczywiście w lacanowskim ujęciu, z jego opowieściami o tzw. Innym, który jednak jak wynika z praktyki ma w d... dialog z nami i chce być takim jak „my”, czyli niektórzy „my” z „nas”. A „my” to oznacza klasę , która „ma”. I nie oszukujmy się, że takie „nasze klasy” nagle zniknęły wraz z dziewiętnastym, czy końcem dwudziestego wieku i tak łatwo znikną.

Spektakl „Ciemności” (nawiązuje do „Jądra ciemności”, powieści Józefa Korzeniowskiego, która zadaje wiele pytań w tym te o granice człowieczeństwa), zbudowany jest  z luźnych fragmentów, w których przenikają się dwa plany dziewiętnastowieczny i ten współczesny, całość łączy motyw podróży parostatkiem do miasta najbardziej mrocznego z mrocznych. Jego pasażerowie dwie pary; ta „kolonialna” i ta „postkolonialna” rozmawiają sobie o mechanizmach władzy, a także i o… sensie istnienia. Przez chwilę nawet gdzieś tam zza dymu z komina po freudowskim erosie, wyłania się nawet tanatos. Ale… zanim gdziekolwiek dotrą  ci wybrańcy losu muszą się jeszcze poborykać z oporem materii, która bywa niepokorna, uciążliwa i brudna.  Zabiera także cenny czas, choć i ten jest iluzją. I ci państwo choćby nawet twierdzili, że WSZYSTKO jest iluzją i „NIC nie ma sensu”, to jednak na koniec takich dociekań - ktoś „w końcu” musi IM podać te iluzoryczne poranne śniadanko, dobrze zaparzoną kawusię, ulubionego drinka, a kogoś trzeba przecież jeszcze „wyruchać”. A potem wszystko znowu traci sens… Do kolejnego ranka… I znowu kawusia, śniadanko, ruchanko… I owszem… świat jest pełen równości, ale… ZAWSZE BYŁ i  musi być ktoś mniej „równy”, ten kto to umie tak zrobić żeby statek jednak (w)płynął, ktoś kto musi pod pokładem ubrudzić się i sypnąć do paleniska szuflą węgla.

A może niewolnictwo przestało istnieć? Właśnie na terenach przez które przewaliła się wolnościowa „arabska zielona rewolucja” wymierzona w „tyranię” (i pokłady ropy miejscowych właścicieli, które właśnie zmieniły właściciela na tajemniczego nowego właściciela) - jak donoszą nieliczni korespondenci, odrodził się rynek handlu niewolnikami, kultywują go ci…, których my chcieliśmy wyzwolić od miejscowych satrapów. Ale… Ale powiedzmy w takim City of London to już nie ma niewolnictwa? Fakt nie ma. Jego starej formy - była mało elastyczna i nieopłacalna. Teraz jest „liberalizm”, a nawet „neo”, czyli wariacja oparta na „dłużnym” pieniądzu, tzn. elity elit produkują ten pieniądz z powietrza i... reszcie… pożyczają za sowity procent. Owszem, owszem… zawsze możesz „odmówić” pożyczki i „czegoś” szefowi, ale… Jest tylko to „ale”. Jest też wolność, „ale”. Jest i demokracja, „ale”. Jest godność człowieka „ale”. Jest i „sprawiedliwość „ale”.

W zasadzie my widzowie, wiedzieliśmy w jakim kierunku to WSZYSTKO w spektaklu płynie już po 10 minutach, ale postanowiłem zostać do końca, czerpiąc nawet uczucie ulgi, że nie zostanę już niczym „zaskoczony”, albo zaproszony do „zabawy”.  Mogłem się zatem długimi momentami cieszyć dowcipnym tekstem Demirskiego, a to teraz rzadkość, bo większość tzw. dramaturgów i dramaturżek produkuje, coś co tradycyjnie nazywało się grafomanią. Żeby jednak nie popaść w jakąś przesadę – nie oszukujmy się, że jeszcze ktoś kiedyś wystawi „Ciemności” w takim słownym opakowaniu, ponownie na scenie. Czasy Mrożków, Becketów już chyba minęły. (Tak nota bene autor tekstu skojarzył mi się z Krytyką Polityczną (wydawcą jego dramatów). Czy czasem to nie guru tego środowiska S.S., mający usta i szpalty pełne bitów słów o równości, nie zatrudniał u siebie na symboliczne „czarno” jak się mawia – dziewczynę, która sprzątała jego domostwo? Dziewczynę z „biednego kraju”?).

Jak pokazuje sztuka „Ciemności”,  rozważania o naturze zła, są rozważaniami, mechanizmy zła mechanizmami etc., ale zawsze ktoś chce żeby to jego obsłużono, a nie on sam siebie, żeby ktoś podał dobre jedzonko chociażby nawet wegańskie, a jak tradycyjne, to żeby ktoś „inny” zatłukł te zwierzęta i przerobił je na wykwintne befsztyki, żeby ktoś inny (bo my się brzydzimy przemocą, a i  mdlejemy na widok krwi, mamy też pacyfistyczne poglądy), trzymał jednak „porządek”. Bo porządek musi być.

A może znowu rewolucja? A czyż nie wywoła jej czasem, ktoś kto ma moc jej sfinansowania? To chyba zatem nie rewolucja… A może…
Jeśli komuś jeszcze chodzą po głowie mrzonki o tym, że trzeba uważać na kogo się głosuje przy urnie wyborczej, żeby znowu się np. jakiś „faszyzm” nie powtórzył, to chyba nieuważnie czytał Marka Twaina. A ten powiedział wyraźnie, że gdyby wybory mogły coś zmienić to by ich zabroniono.

Owszem elity elit niekiedy mają kilka uwag w kontekście „równych”… Po pierwsze żeby ci byli jak najdalej od nich, a jak już są, jak już muszą być, żeby zrobili co trzeba i zniknęli z oczu. A jako wyraz „demokratyzacji” współczesnego świata może łączyć elity z „równymi”, np. jakiś element ubioru, jakaś kurteczka przekomponowana przez znanych projektantów mody, wykonana rączkami dzieci z Wietnamu, z emblematem znanej marki, wbrew lekturze „No logo”.

O czym zatem może być ten spektakl? A może to rzecz o pozornie niespójnym dryfowaniu mas i Sterniku w tle. Ten stary podobno umarł, ale zanim umarł, trzeba było wymyślić system, który zagłuszy u tych sumienie, którzy je miewają, a tych jest nie tak znowu mało. Wymyślono zatem opowieści o „predystancji” i o silnych i silniejszych. A później o „rozumie”, który zawiódł, albo o braku „rozumu”, który przysnął i się coś „wyprodukowało” potwornego. Np. wyprodukował się jakiś Auschwitz. Sam zapewne.

Słabością tej propozycji jest jednak pytanie dokąd „idzie ta Europa”. Bo… Nie ma czegoś takiego jak Europa (podobnie nie „Europa” kolonizowała Afrykę, podbijały przecież elity Europy).  Europa to nie jakiś jeden organizm, czy raczej mechanizm, które jak się wydaje freudystom trzeba przejrzeć i może uda się „naprawić”. A jednak lepsza ta smutna wiedza o tym, że się nie da zrealizować utopii, niż brnięcie w szaleńcze iluzje.

O tym kto grał i że grała tylko dwójka (trójka?) „kieleckich” aktorów tutaj:

A tutaj moja opowieść o moim przyjacielu Dramanie. To jego przodkom odrąbywano ręce, za to, że pracowali za „wolno”.

http://bezprzeginania.blogspot.com/2013/01/draman-z-mali-ja-z-polski-z-kieszeniami.html


poniedziałek, 8 stycznia 2018

stalowe grzebienie. wiersz na rok 2018

(pokoleniu polskich hipisów)

kiedyś.

leniwie rozparci przy murku.

nikt nam nie zagrażał, a my mogliśmy wszystkim.
lubiliśmy tę władzę, ten zaułek. to było nasze pięć wieczności.

roiło się nam w głowach.
każdy z nas nosił wir energii pod błękitnymi jeansami,
nieco poniżej klamry w której odbijał się rój afrodyt.

i nawet stalowy grzbień nie był w stanie
przeczesać naszych myśli.

a o przechodzącym skurczonym sąsiedzie mówiliśmy z kpiną:
"ten łysy chuj" i "trzeba wyruchać jego żonę, babka jeszcze niczego sobie".


teraz i nam zgrzyta stalowy grzebień i rani nagie czaszki.
a żadna z nich nie stanie obok Gilgamesza, Rolanda.

a zamiast niecierpliwej ekspresji, uprawiamy ciche negocjacje:
"o bezbolesną resztę życia i lekką śmierć prosimy Cię Panie",


wiedząc już, że wieczna jest tylko prośba.