Ze wstrząśniętymi, a nie mieszanymi uczuciami słuchałem jak kielecka publiczność
rechocze z dość niewyszukanego dowcipu o murzynach, jakim uraczył nas Hanoch
Levin w swojej sztuce z 1985 roku pt. „Wszyscy chcą żyć”. Wiadomo u Levina to
„kreacja”, a śmiech publiczności? Co ma znaczyć? Zadaję sobie pytanie…
Biorąc pod uwagę, że kielecką widownię wypełnili w
większości miłośnicy tzw. lewicy, tylko gdzieś ukradkiem nie celebrowany, tylko odprowadzany, niechętnym spojrzeniem - przemknął bokiem z żoną senator Krzysztof
Słoń, „pisowiec”, to zwolennikom "postępu" gorącym
propagatorom multikulti etc., „równości” i piętnowania „nierówności”- powinno się zrobić smutno. Tyle lat po
„dobroci i po złości”, a coraz częściej w ostatnich latach po „złości” – „postępowej”
edukacji, prelekcji o „wykluczeniu”, wystaw, przykładów, napomnień, wyroków, kształtowania
nowego człowieka – „unijnego”, „przekuwania dusz” – jak mawiano za czasów
towarzysza Stalina - poszło w gwizdek. No i po co wielcy filantropi tego świata
marnotrawią kasę na krzewienie „równości”? No po co? Powiedzcie mili ludzie?
A sztuka? Dobra. Będzie się podobała. Już się podoba. Nawet
bardzo dobra. Efektowna…. Klimatyczna. Trochę senny koszmar z motywem wesołego
miasteczka, które wcale nie jest wesołe, przywołujący oniryczny klimat dzieł Federico
Felliniego i teatru śmierci… Kantora. Tylko nie tak nudne.
A może jeszcze inaczej? Czy da się jeszcze coś zaskakującego
opowiedzieć? Czy można tylko kawałkować, dekonstruować, rezonować to co już
było? Bo przez cały czas oglądając spektakl, odnosiłem wrażenie, że to wszystko
już było. A może temat śmierci jest wystarczającym pretekstem dla artystycznej
produkcji?
Sztukę właśnie wystawia kielecki Teatr Żeromskiego. Próby do
niej rozpoczął jeszcze, zmarły w maju, Piotr Szczerski. Kontynuacji podjął się
Dawid Żłobiński (zdaje się to ostatnie akordy z „testamentu Szczerskiego”), który
zarazem podjął się roli Bamby, czarnego niewolnika Pozny, głównej postaci.
To
parę lat temu dla siebie i kieleckiej publiczności twórczość Hanocha Levina,
„odkrył” Piotr Szczerski. Zdążył wyreżyserować, dobrze przyjętą przez krytykę i
publiczność, sztukę dramaturga z Izraela „Jakiś i Pupcze”. Sylwetki pisarza
nie będę przypominał. Informację o nim można znaleźć w ostatnim numerze Gazety
Teatralnej, a i po jednym kliknięciu w internecie. Dam zamiast - jak to w
postmoderniźmie cytat z cytatem - „Jak pisał Dani Tracz – Levin „dorastał wśród
dźwięków języka polskiego” i dźwięki te nieustannie „wybrzmiewają”
w jego sztukach. Trudno jednak zaprzeczyć temu, że Levin – ogólnie rzecz
ujmując – nie żył w kulturze polskiej, a w hebrajskiej
i izraelskiej. I właśnie z myślą o tej kulturze tworzył swoje
sztuki, nierzadko wymierzając w nią ostrze krytyki, zwłaszcza
w takich tekstach jak „Morderstwo”, gdzie bezpośrednio
odwoływał się do konfliktu izraelsko-palestyńskiego” („Dramaty Hanocha Levina”,
Agata Dąbek). Ta akurat sztuka jest mało związana z kulturą hebrajską, czy
izraelską, jakby na siłę szukać związków można by się dopatrywać wpływu
judaizmu na decyzje bohaterów odmawiających „zastępstwa”. Ale nie czas tu na
teologię. W zasadzie „akcja” sztuki mogłaby się rozgrywać wszędzie, jeden z
nielicznych elementów „żydowskości”, to przyjęty entuzjastycznie występ na żywo
Tempero, zespołu nawiązującego do tradycji klezmerskiej.
Co wnosi ta sztuka? Znany już z innych propozycji sposób
organizacji tekstu przez Levina – buduje go ze znanych motywów, ale nadaje im
swoje osobiste piętno. Mamy to. Rozpoznajemy. Jego rodzaj humoru także. Nie
będę pisał o tradycji literackiej do jakiej nawiązuje jego tekst. Napisali o
tym m.in. liczni uczeni do Gazety Teatralnej, jaka towarzyszy propozycji Dawida
Żłobińskiego. Warto do niej sięgnąć, m.in. żeby zobaczyć, że te autorytety,
zwłaszcza psychologiczne, więc te autorytety… do debaty o śmierci, nic nie
wnoszą. Naprawdę nic. Bo próba puddingu i śmierci polega zawsze na tym samym –
osobistym doświadczeniu.
Dlaczego Szczerski sięgnął po Levina? Bo był miłośnikiem
Becketta, a do tego Izraelczyk na pewno nawiązuje. Sięgnął, bo w poruszanej
problematyce w „Każdy chce żyć”, Levin jest podobny Mrożkowi, którego Piotr
Szczerski też nadzwyczajnie cenił. Czy Levin coś wniósł chociażby po „Wdowach”?
Raczej powtórzył, że śmierć jest nieuchronna i tajemnicza i żadne
racjonalizacje nie działają jak przyjdzie próba „puddingu”.
Nie chce mi się opowiadać kanwy utworu. Taki kaprys hobbysty
pracującego pro publico bono, a nawet przeciw. Może tylko kilka zdań na ten
temat - Poznę, głównego bohatera odwiedza anioł śmierci przypomina mu o rychłym
„odejściu”. Pozna może się wykpić znajdując (ma tylko trzy dni) kogoś na swoje
miejsce. Ale wbrew deklaracjom o miłości, nawet starzy rodzice, którzy gotowi
zrobić „wszystko dla swojego dziecka”, nie chcą umrzeć za niego. Deklaruje
swoją pomoc żona Pozny, Poznabucha (Beata Wojciechowska, właśnie obchodziła 30 lat
pracy na scenie i mogliśmy podziwiać jej doskonały warsztat, że tak powiem, z
całym szacunkiem - starego rytu), ale tylko po to, żeby przez chwilę popastwić
się nad wiarołomnym mężem. Podstępem
zwabione za Poznę umiera w końcu dziecko. Tradycyjną formułę spektaklu rozrywa
na chwilę pojawienie się Andrzeja Platy, który jest cytatem z samego siebie.
Ale tylko na chwilę – śmierć nie zna innej konwencji niż jej własna.
Publiczność dobrze odbiera kolejne odmowy pomocy Poznie. My
też po tej drugiej stronie sceny z satysfakcją przyjmujemy fiasko działań hrabiego.
Umrze… Umrze… Mimo władzy, pieniędzy i pozycji. Będzie „jakaś” sprawiedliwość
na tym świecie! My też kochamy nasze życia, choćby i na co dzień
twierdzilibyśmy, że są do „życi”. Sztuka utwierdza nas w słuszności naszego
egoizmu. Łagodzi dysonans. Tłumaczy, że jakieś „bohaterstwo” to absurd. W
skrytości ducha wypieramy, że jednak byli i zapewne będą ludzie, którzy
poświęcą swoje życie dla ratowania innego życia. Moja babcia nr 46499 więzień
niemieckiego obozu zagłady Auschwitz ,
wspominała o ludzkiej podłości, o ludzkich sercach z kamienia, o typach
psychopatycznych, poświęcających wszystko i wszystkich, także „swoich”. Smutne
to są historie i często sprzeczne z obowiązującymi teraz poprawnościowymi narracjami.
Ale mówiła też o tych, którzy gotowi byli sami umrzeć niż na śmierć narażać
innych.
Nie chcemy słuchać takich historii. Tworzy się nowy
paradygmat. Bo łatwiej nam przyjąć, że naszą niegodziwość determinuje biologia,
czy środowisko. Łatwiej powiedzieć, że jak zrobiłem tak, a tak, to w momencie
działania nie mogłem zrobić inaczej. Więc dla jednych - chociażby taka Inka - to
bohaterka, wzór dla naśladowania, dla innych to tylko niepotrzebnie zmarnowane
młode życie. Trwa spór, który łatwo się nie zakończy.
Teraz trochę o grze aktorów, główna postać Pozny grał
Krzysztof Grabowski. Gra on często, co się podoba widzom na tzw. „kurwie”,
czyli startuje na najwyższym poziomie energii, a później już… tylko napięcie
rośnie… Tym razem jest w zasadzie cały czas na scenie – więc „kurwa” musiała
się wyczerpać i wyczerpała, może i mógłby rozbudować swoją rolę bardziej,
otoczyć ją kontekstami, „głębiami”, ale chyba nie taka była koncepcja reżysera
– uczynił ze swoich aktorów znaki plastyczne, znaki odchodzenia, typy, znaki
kurczowo trzymającego się życia. I wszyscy się świetnie się z tego wywiązali.
Cała obsada tutaj: http://www.teatr-zeromskiego.com.pl/spektakle/id/114
I żeby było „coś” na koniec. Z propozycji Levina wynika
nauka, którą dawno pokazała chociażby „Tybetańska księga umarłych”. Jest nawet
w tej tradycji medytacja trupa, leżąca pozycja - martwe ciało.
Warto ją chociaż raz
popraktykować, żeby zobaczyć co jest ważne.
Chociażby dla tej jednej chwili refleksji warto wybrać się
na „Wszyscy chcą żyć”. Jednej chwili, którą za chwilę znowu zapomnimy porwani
przez wir życia. Do następnego uświadomienia.
Krzysztof Sowiński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz