"Nie możemy
odpowiadać za emocje,
możemy jednak odpowiadać za zachowania".
Shoma Morita, psychiatra japoński,
"zenista"
Wciąż
słyszę wokół, że „Dzieje grzechu”, to opowieść o dzielnej, niesamowitej
kobiecie i „zdziecinniałych i niedorosłych do swoich ról mężczyznach” - mówiąc
językiem Michała Kotańskiego, reżysera kieleckiej adaptacji tej powieści.
Zastanawiam się - niby
na czym ma polegać ta niesamowitość – na
problemach z oceną rzeczywistości, z przyjmowaniem własnych i zasymilowanych
doświadczeń, na bezradności wobec każdego, kto ma chęć zagrozić bohaterce, a
może wynika z faktu popełnienia dzieciobójstwa?
Może…
Może…. A może to reżyser stał się niewolnikiem „współczesnych odczytań”, w tym
przypadku powieści Stefana Żeromskiego, pod dyktando - ma się rozumieć
nieśmiertelnych jak niegdyś komunizm – teraz jego kontynuacji – opresyjnych
wersji feminizmu i gender.
A suma
summarum wyszło dosyć nudne w pierwszej części widowisko, ciekawe w drugiej. I
zastanawiam się dlaczego ta sztuka pełna atrakcyjnych fragmentów, świetnej gry
aktorów, ze świetną muzyką, scenografią i kostiumami – dla których warto wybrać
się do teatru - nie „zagrała” jako całość?
A
ze schematyczności tego typu propozycji, w pewnym momencie widowiska,
zaśmiewałem się do rozpuchu, choć scena nie była do śmiechu – gwałt na Ewie Pobratyńskiej
(gościnnie w „Żeromskim” Magdalena Grąziowska, którą podziwiam za
„pociągniecie” całości), przez Pochronia (demoniczny Krzysztof Grabowski). Jakieś
dwa tygodnie temu byłem w Krakowie na „Każdy musi kiedyś umrzeć
Porcelanko, czyli rzecz o Wojnie
Trojańskiej”, tam Odyseusz zgwałcił Eneasza.
Oczywiście obydwie propozycje w
konwencji przebrzmiałego już nieco brutalizmu w teatrze europejskim, ale nadal jak
widać żywotnie przełamującego tzw. tabu w polskim teatrze – czyli obowiązkowo wiszące
członki męskie na widoku publicznym (jeszcze mogę je znieść takie po gwałcie,
ale tylko śmieszą mnie przed). Fiasko takich przedsięwzięć opisuje Slavoj Żiżek
w zajmującym „Lacanie”:
„We współczesnej sztuce często spotykamy brutalne
próby „powrotu do realności” przypomnienia widzowi, ze żyje w fikcji, obudzenia
go ze słodkich snów. (…) Zamiast nadawać tym gestom rodzaj brechtowskiej powagi
i postrzegać je jako wersje alienacji, należy raczej ujawniać, czym tak naprawdę
są – są dokładnym przeciwieństwem tego, za co chciałyby uchodzić”.
I ciężko się z nim nie zgodzić. Ewa Pobratyńska (w
swoim marszu poprzez epoki od tej Żeromskiego, trafiła do współczesnego
Wiednia, symbolizującego los wielu polskich emigrantek?), będzie zgwałcona w
spektaklu Kotańskiego jeszcze raz – jest to zbiorowy, bardziej niedopowiedziany
i… o wiele bardziej przejmujący akt.
Niestety nic dobrego ją nigdy nie spotyka… Bowiem na
widok bohaterki wszyscy mężczyźni dostają seksualnego amoku i aż szkoda, że na
jej drodze Kotański nie postawił jakiegoś sympatycznego homoseksualisty, który
by dał jej chwile wytchnienia, a wtedy – bo już są feminizm, gender,
antyklerykalizm, a nawet nieco polskiego antysemityzmu – dopełniłby się już szkielet ideowy współczesnej polskiej propozycji teatralnej.
Bo jak mówi m.in. Michał Kotański: „Dyskusje wokół
gender też są bardziej projekcją lęków przed tym, co siedzi w nas samych i z
czym nie radzi sobie nasze kulturowe oprzyrządowanie”. A mnie się wydaje od
pewnego czasu, że ta dyskusja, to raczej opór przed kłamstwem i dyktatem, bo
główne założenia gender już zostały skompromitowane (m.in. przez Haralda
Eia, który "zmasakrował" Gender Studies w Norwegii), wielokrotnie
nie tylko w tym dziesięcioleciu. Ale gender nadal dzielnie trwa na froncie
walki z „klerykalizmem” i „ciemnotą” o „postęp” i "świetlaną przyszłość".
A co zadziwiające te ruchy przyjmują organizację
znienawidzonego przez siebie kościoła rzymsko-katolickiego – mają swoich
papieży o strukturze teflonu, hierarchię, tworzą poczty świętych i niezrównane
hagiografie, nie wspominając o sztandarach i procesjach i nie zapominają o
wierzeniach. Na ten temat też miałby wiele do wyjaśnienia Lacan.
Fabuły nie będę opowiadał, bo choć to powieść niezbyt często czytana, to jednak była
już trzykrotnie ekranizowana. Dzień po premierze w Teatrze im. S.Żeromskiego
była debata z szerokim gronem specjalistów literaturoznawców i teatrologów,
która miała odpowiedzieć – czy twórczość Stefana Żeromskiego jest wciąż żywa.
Nie będę jej relacjonował, były tam kamery kilku TV, które zrobią to lepiej.
Gośćmi
specjalnymi byli aktorzy - Grażyna Długołęcka i Olgierd Łukaszewicz, którzy w
1975 roku zagrali główne role w “Dziejach grzechu” Waleriana Borowczyka.
Ograniczę się tylko do symptomatycznej wypowiedzi Grażyny Długołęckiej, która jak
sądzę jest reprezentatywna dla znacznego procentu inteligencji polskiej i
wyraża jej sposób myślenia. Aktorka m.in. stwierdziła, że problematyka
zarysowana tak w powieści jak i adaptacji z jej udziałem, jest nadal aktualna.
Bo oto jej dorosła córka od 15 lat, niczym powieściowy Łukasz Niepołomski,
próbuje uzyskać „rozwód” w kościele rzymsko-katolickim i wciąż jej stawiają tam
problemy (oczywiście dałoby się to pewnie załatwić gdyby zainteresowana
poświęciła tej sprawie dużą sumę pieniędzy, uwaga ta jak sądzę ma podkreślić
tym bardziej niegodziwość i pazerność „katolickich klechów”). Oczywiście można iść i tym tropem. Ale
zastanówmy się nad innym – po co córce wyemancypowanej aktorki (mówiła o
Pobratyńskiej : „(…) co miała dziewczyna zrobić, nie było na jej drodze nikogo,
kto by mógł jej pomóc (czytaj: skutecznych instytucji aborcyjnych) i musiała
się tego (w domyśle dziecka) pozbyć”)
unieważnienie (przypomnę - reguła kościoła rzymskokatolickiego nie przewiduje
rozwodów) - małżeństwa? Czyżby po to, żeby mogła wyjść ponownie za mąż w tym
samym obrządku? I niczym Pobratyńska kilka razy wkładać głowę w to samo jarzmo?
Jak przypomniał, ku lekkiej konsternacji wielu obecnych, Wojciech
Niemczyk (wyborna rola hrabiego Zygmunta Szczerbica), deklaracja po stronie instytucji
o określonych wartościach, wymaga albo realizacji tych wartości, albo - jeśli odczuwa się
dyskomfort – odrzucenia organizacji. Bo wolności mamy tyle, ile jej sobie
wywalczyliśmy.
Dla mnie to celna pointa całości i klucz do współczesnego odczytania „Dziejów grzechów”.
Krzysztof Sowiński
Jak widzę Stefana Żeromskiego już napisałem
wcześniej, więc nie będę powtarzał:
Tutaj pełna obsada: http://www.teatr-zeromskiego. com.pl/spektakle/id/97
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz