Premierą spektaklu
"Szczęściarze", autorstwa Tadeusza Kuty w reżyserii… Tadeusza Kuty,
teatr Tetatet zakończył tegoroczny sezon. Korespondencje tej propozycji z
klasyką polskiej komedii są jak najbardziej widoczne. To sztuka nawiązująca do
prześmiewczych polskich komedii, ale tych które powstały ponad 30 lat temu. Rzeczy
które nie pastwią się nad ludźmi, ale pokazują ich przywary.
„W „Słowniku literatury
polskiej XX wieku” hasło „satyra” nie występuje, a zjawisko satyryczności
omawiane jest w nim w ramach takich haseł, jak: „groteska, groteskowość”,
„groteski dramaturgia”, „kabaret literacki”, „komedia”, „parodia”, których
autorzy, jako materiał ilustrujący przywołują m.in. utwory Tuwima,
Gałczyńskiego, Gombrowicza, Mrożka, Różewicza, a więc pisarzy uprawiających
twórczość o wyraźnie satyrycznym nacechowaniu” – nadmienia Elżbieta Sitoruk w
publikacji pt. „Granice satyry” (2018). Ale nie wchodźmy zbyt głęboko w
zagadnienia teoretyczno-literackie. Widzom tej propozycji zostawmy odpowiedź na
to pytanie – czy mamy do czynienia z „utworem scenicznym […] przedstawiającym w
sposób zabawny lub satyryczny postacie, obyczaje, wydarzenia”. Moim zdaniem
raczej w sposób zabawny.
Autor sztuki, rocznik
1984 ponadto także aktor, zdaje się świadomie nawiązuje także trochę do „małego
realizmu charakteryzującego się tendencją do opisywania codziennych realiów
życia ludzi, przeciętnych zjawisk, postaci i sytuacji […]”. (To wrażenie
podkreśla scenografia autorstwa Joanny Biskup-Brykczyńskiej i Iwony Jamki). Kiedy
jednak mu już to wybaczymy. Na przykład ja, który zarzucam współczesnemu „teatrowi”,
zwłaszcza temu sowicie opłacanemu z kieszeni podatnika, że w tak trudnym
czasie, kiedy nasz dotychczasowy świat się wali, a „nasi” przywódcy
konsekwentnie stalinowską metodą salami wprowadzają u nas na bazie sanitaryzmu,
globalny ustrój totalitarny - ten „teatr” milczy. Za to wiele z trup zajmuje
się wyolbrzymionymi do granic nieplanowanej groteski problemami tzw.
wykluczonych. A co gorsza - uczestniczy w rezonowaniu antyludzkich narracji. Ale
do tego jeszcze wrócę.
Zatem… Kiedy damy się
porwać fabule zobaczymy kilka rozwiązań dramaturga wymykających się ponad znane
nam stereotypy. O nie! Na szczęście! Nikt nie wywrzeszcza ze sceny do zdeprymowanych
widzów jakichś fragmentów eseju np. neomarksistowskich psychoanalityków Lacana,
czy Reicha - jak to często bywa w teatrze postępowym. A celem takich działań
jest zawsze pranie mózgów „zaściankowych” widzów sypiących samym swoim
istnieniem piach w tryby koła rewolucji. „Obskurantów” wciąż nie rozumiejących,
że rewolucjonistów może zadowolić tylko śmierć oponentów.
Tetatet jest na szczęście
innym teatrem! Bo istnieje tylko dzięki gronu ludzi dobrej woli, dlatego musi
się liczyć z oczekiwaniami widza. A ten zmęczony trudnym życiem w Polsce
potrzebuje – jak wynika z obserwacji – odpoczynku, zabawy, śmiechu, poczucia
uczestnictwa w kulturze. Na koniec nienachalnej refleksji i tę dostaje w Tetatet.
Np. Tadeusz Kuta daje tę – jakże oczywistą, ale także i często zapominaną - o
zmienności życia ludzkiego, czy i tę o „przereklamowanej” roli w naszym życiu
pieniędzy. Bowiem tylko nieliczni widzowie – ofiary zarządzania poczuciem winy -
chcą być poniewierani przez twórców teatru „postępowego” (w większości to
właśnie takie rzeczy reżyserzy aktualnie produkują w „Żeromskim”), wojującego
teraz w imię „zielonej rewolucji”. Wspomnę, że ta współczesna ma tylko zręcznie
przemalowane szyldy starych totalitaryzmów – czerwonego i brunatnego na zielono.
Teraz trochę o grze
aktorów – tytułowe role małżeństwa Szczęściarzów grają brawurowo Mirosław i
Teresa Bielińscy. Cóż tu dodać więcej.
Prezesa szemranej spółki bardzo realistycznie
z tzw. pazurem – zagrał Liwiusz Falak.
Wiceprezesa ciekawie wykreował Łukasz Oleś,
który wcielił się także w rolę młodego „muzyka” Pana Aniołka. (Będzie go
zastępował Karol Czajkowski). Wiarygodny
jest Marek Kępiński grający biskupa. A w roli księdza Stefana – Jarosław Rabenda..
Jak widzimy jednymi z
bohaterów sztuki są księża. Na szczęście widać, że autor sztuki Tadeusz Kuta zna
to środowisko i jego zachowania. Jednak na szczęście nie przyłącza się do
obowiązującej i modnej obecnie w naszym kraju stygmatyzującej, antyklerykalnej narracji.
W jego propozycji szeregowy ksiądz, to bardzo sympatyczna (co świetnie wyraził
wspomniany Jarosław Rabenda) postać podległa lubiącemu pieniądze (ale jednak nie
pazernemu!) biskupowi. I chwała autorowi sztuki i reżyserowi m.in. i za to! A szerzej - za
tę konstrukcję przywołującą na myśl skojarzenie z teatrem Molierowskim!
Momentami ta propozycja
nieco się dłuży. Można by jej nadać nieco większego tempa. Niektóre jej
fragmenty moim zdaniem są zbyteczne np. ten mówiący o „słoniu”.
Krzysztof Sowiński
PS. Zakończył się także
sezon teatralny w „Żeromskim”. Przyznam, że ten teatr mnie tak zniesmaczył, że
obejrzałem w minionym sezonie tylko dwie jego propozycje. I to mi wystarczyło.
Nazbyt mnie nuży zapodawana tam matryca formalna, chociaż bardzo efektowana,
niezmiennie np. tam wykorzystuje się multimedia! Ale jednak ja mam tego już
dość, tej bolesnej powtarzalności! I zatęskniłem do tego czym był kiedyś teatr
– aktorów, pustej sceny, odrobiny światła, i wyobraźni (to dostałem parę miesięcy temu w Tetatet w ascetycznych "Balladach i romansach"). Dość mam też i tej sączonej nam ze sceny łopatologicznej
ideologii chociaż ubranej w efektowny dizajnerski kostium – nieodmiennie
kojarzącej mi się z tym cytatem z Herberta:
„Zaiste ich retoryka była
aż nazbyt parciana
(Marek Tulliusz obracał
się w grobie)
łańcuchy tautologii parę
pojęć jak cepy
dialektyka oprawców
żadnej dystynkcji w rozumowaniu
składnia pozbawiona urody
koniunktiwu”.
Mam dość twórców - agitatorów, rewolucjonistów
„zielonego postępu”, nawet tych uczestniczących w propagandzie nieświadomie
(suma summarum są niebezpiecznymi dla społeczeństwa Leninowskimi pożytecznymi
idiotami), także tych świadomych hipokrytów, przekupnych konformistów,
szantażystów i psychopatów.
Mam dosyć tych, którzy nawet
w sztuce tak intymnej odnoszącej się do realnych wydarzeń jak śmierć ojca
(Mateusz Pakuła „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”) – będą
wykrzykiwać hasła postępowych utopii, opartych na pedagogice wstydu i szantażu,
wykorzystującym tzw. przewagę symboliczną (uzyskaną wg recepty Jurgena Habermasa).
A kto się z agitatorami nie zgadza jest stygmatyzowany i zostaje bez prawa do obrony. A na koniec odmawia się takim prawa do wolności i życia. Oczywiście w imię walki o... wolność.