wtorek, 12 marca 2019

Gołąb


Nagle zaczął padać śnieg i wiać wiatr. Jak to w marcu. Zrobiło mi się go żal. Że jest tam sam. Że moknie. Pokrwawiony, ranny, dziko i bezradnie patrzący... na mnie. Dygocący. Wtulony w... zimny mur... Dopełzł. Obok ruchliwej ulicy. Poszedłem znowu do niego dopiero teraz. Ja. Ch...wy, zawsze spóźniony bodhisatwa, z pudełkiem w ręku. Widzę... Leży nadal... Ale... Umarł. Oczko zamknięte. Głowa na boku. Na betonie. Piórka przemoknięte. Nie oddycha. Zostawiam go. Tam gdzie się urodził. Tam gdzie żył. Tam gdzie codziennie szukał jedzenia. Tam gdzie go ktoś zabił. I tam gdzie ktoś się nim pożywi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz