W tym samym czasie, kiedy na
deskach Teatru Żeromskiego pojawia się spektakl pt. ≈[prawie równo], pracownicy instytucji kultury w Kielcach,
(w tym także ci z teatru), finansowanych m.in. przez miejscowy
Urząd Marszałkowski – próbują, zresztą bezskutecznie, zwrócić uwagę władz i
społeczeństwa na nędzę, której doświadczają mimo posiadanej pracy. Ale kogóż
to, drodzy Państwo, obchodzą biedni ludzie?
To miejscami nudnawa (zwłaszcza w pierwszej odsłonie), z
naiwną diagnozą dotyczącą ekonomii, ale jednak posiadająca związki z
rzeczywistością, perfekcyjnie wyreżyserowana, ze znakomitymi kreacjami
aktorskimi propozycja. A co najważniejsze – jest to rzecz nastawiona na
pokazanie życia zwykłych ludzi, a nie na rezonowanie jakiejś propagandy. A to
przecież już i tak wiele we współczesnym teatrze, w którym coraz mniej jest
artystów, a coraz więcej aktywistów politycznych.
≈[prawie równo], to najnowsza propozycja w kieleckim
teatrze, który podjął współpracę z islandzką reżyserką Uną Thorleifsdottir.
Tematem spektaklu jest… ekonomia. Ale niestety nie dowiemy się po jego
obejrzeniu skąd się biorą pieniądze. Jest tylko w nim zawarte oskarżenie
tajemniczego kapitalizmu, który pozbawia ludzi pracy, pieniędzy, nadziei i
życia. A proces ten jest pokazany na przykładzie fragmentów z życia zwykłych ludzi, takich
figur jak: Martyna, Mani, Andrej i Freja. (W istocie, biegnę już z
wyjaśnieniem, reżyserce pomylił się kapitalizm z korporacjonizmem). Europę
Zachodnią (my Polacy tkwimy w nim od kilkudziesięciu lat, więc aż tak nas nie
przeraża) nawiedza właśnie tzw. kryzys – oznacza to, że nawet zdobycie pracy
nie chroni pracownika przed ubóstwem. Ba… nawet tzw. wykształcenie nie daje
gwarancji zatrudnienia. Szerzy się zatem nepotyzm. Ujawnia frustracja.
Produkuje się rzeczywista, a nie wyimaginowana i wmawiana nam przez speców od
politpoprawności – nienawiść.
Obiektem westchnień zwykłych ludzi – nie są stada białych
leksusów i zamki nad Loarą (te jakoś przypadkowo od rewolucji francuskiej nie
zmieniają właścicieli), ale zwykłe rzeczy np. kurtka, nowa kurtka w której
jeszcze nikt nie chodził (tę radość z posiadania takiej genialnie zagrał
Andrzej Plata, jeszcze do niego wrócimy), a nawet flakonik markowych perfum.
Dostępne wykształcenie dla „ludu”, to wszechobecne, nikomu niepotrzebne kursy i
studia – np. zarządzanie i marketing, a w Polsce np. politologia, czy modny
obecnie coaching. Krzysztof Karoń, autor niezwykle ważnej, demaskatorskiej Historii antykultury
– nazywa te zawody pasożytniczymi. Są zbędne. Niczego potrzebnego nie
produkują. To celowe działanie sprawujących władzę – także poprzez system
edukacji, produkujących bezrobotnych, tzw. prekariat. Prekariusz bowiem nie ma
szans na wydobycie się z nędzy. Jest zawsze zależny od pomocy władz i nigdy jej
nie zagrozi. Jest trzymany całe życie przez nią za twarz. Jak widzimy
bezpośrednią przemoc z dawnych totalitarnych reżimów, zastąpiła mniej
zauważalna i spektakularna przemoc ekonomiczna. A nawet jeśli delikwent
dostanie w końcu jakąś pracę, np. w jakimś minimarkecie, to i tak nadal będzie
współczesnym pariasem, „wykluczonym”. I żeby przez chwilę żyć po ludzku (np.
iść na obiad do restauracji) musi (może?) kraść pieniądze ze sklepowej kasy,
albo dopuszczać się innych większych, czy mniejszych świństw. A co najgorsze –
relatywizować takie zachowania.
Jednak ten spektakl, wbrew deklaracjom jej twórców, nie jest
oskarżeniem nieludzkiego kapitalizmu, ale… korporacjonizmu, systemu
neoliberalnego (wbrew nazwie nie ma w tym ostatnim żadnej wolności), gdzie przy
pomocy narzędzia jakim jest socjalizm (aktualnie neomarksizm), światowa
plutokracja pozbawia społeczeństwa, oczywiście w imię równości i równych szans,
nie tylko resztek własności, ale także godności i życia. Prywatyzuje
zyski, a nacjonalizuje straty. Zatem wołanie autorów spektaklu o lepszą
redystrybucję pieniędzy (a może się mylę i nie wołają?), jest wołaniem o więcej
socjalizmu – czyli leczenie dżumy, jeszcze większą dawkę bakterii. Jedynym bowiem
rozwiązaniem jest złamanie światowego monopolu na produkcję i dystrybucję
pieniędzy. Wierzę, że to jest możliwe, dzięki milionom ludzi dobrej woli.
Po propozycjach neomarksistów psychoanalitycznych (spekatkl 1946), po
propozycjach neomarksistów magicznych (jak np. Jak wam się podoba),
mamy do czynienia z propozycją marksistki (być może nieświadomej, ludzie na
tzw. zachodzie naprawdę sądzą, ze żyją w ustrojach kapitalistycznych) w starym
stylu, czyli ekonomicznym. To jedyny z tych trzech głosów z którym można
dyskutować. To jedyny głos spośród wymienionych, mający związek z diagnozą
rzeczywistości społecznej. To jedyny głos (co prawda błądzący), w sprawie
zwykłych ludzi, nie utrwalający władzy właścicieli współczesnych niewolników.
Jeszcze jest jedna sprawa – chociaż mamy do czynienia i w tym
przypadku z „mykami” teatru postdramatycznego (antymimetycznego), to jednak
reżyserka zostawiła aktorom przestrzeń do – nie tylko bycia „ciałem”,
„performerem”, ale także do kreacji roli. I aktorzy świetnie się z tych zadań
wywiązali. Naiwną, głupiutką Martynę i jej drugie drapieżne, amoralne
„ja” – zagrały Dagna Dywicka i Ewelina Gronowska. Łagodną powierzchnię
bohaterki reprezentowała ta pierwsza, a jej gwałtowną naturę ta druga. Udał
się ten mix. Historię Freii, która życzy śmierci koleżance, (ta ją pozbawiła
pracy) – urzeczywistniła Joanna Kasperek, wyciszona, stonowana, ale tym bardziej przerażająca.
Jeśli ktoś raz w życiu miał do czynienia z pracownikiem pośredniaka i coachem –
to wie, że te persony doskonale na scenie zaprezentowała Beata Pszeniczna.
Andreja (ofiarę neoliberalnego systemu edukacji) wziął udanie na swoją klatę
odzianą w tandetny dres, świadectwo epoki prekariuszy – Tomasz Włosok. Maniego,
naukowca specjalistę od ekonomii, który sam jednak nie potrafi się odnaleźć w
świecie, który próbuje naukowo opisać – Wojciech Niemczyk. Scena kiedy
grana przez niego postać, wobec braku perspektyw na etat i naukową karierę,
postanawia popełnić samobójstwo, na długo, dzięki temu aktorowi, zapewne
zapadnie widzom w pamięci. Wspomnę, że w liczbie samobójstw z powodów ekonomicznych
Polska jest liderem w „wolnym” świecie. Zapowiada się, że nikt nam tego
pierwszeństwa jeszcze długo nie odbierze.
Najbardziej przerażającą twarz neoliberalizmu pokazał
odgrywając rolę Mówcy, konferansjera – Andrzej Plata. Przybliżmy ten fragment
spektaklu, bo zmroził on widownię i prawie mnie wyrwał z teatralnego fotela (a
dodam, że mnie jest naprawdę ciężko namówić w teatrze do „wspólnej zabawy”) i
miałem już wstać i bronić bezdomnego Piotrka (znowu rewelacyjny Dawid
Żłobiński!), który w imię „zabawy” właśnie godził się na ledwie zakamuflowaną
przemoc wobec niego (nie będę zdradzał więcej, idźcie do teatru i zobaczcie
sami o co chodzi). Miło, że zagrał także Łukasz Pruchniewicz, wstrzelił się
(nie chcę używać archaicznej nieco w tej naszej ponowoczesności metafory
„wcielenia”), idealnie w postać cynicznego pracownika pośrednika. Nie
strzelała, ale niepokojąco strzelistym znakiem współczesnej zabawy i marzeń o
takiej była Anna Antoniewicz.
No i po kolejnej premierze. Było dużo pracy. Przekładania
nieprzekładalnego, z trzech języków na miejscowy, polski. Większość aktorów
będzie miało teraz do południa sporo czasu i mogą „popolować” na pozimowe,
atrakcyjne wysprzedaże. A „władze”, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, w
końcu mogą np. polecieć na zasłużone wakacje, powiedzmy na Tajlandię. Pogrzać
udręczone prowincjonalnymi Kielcami ciała na najpiękniejszych plażach świata,
gdzie ręka tamtejszego prekariusza podrapie im tyłki i poda drinki. A wszystko
to zawdzięczamy neoliberalizmowi i płacom nazywanym w Polsce kominowymi. To
taki nasz miejscowy wkład, autorstwa „wybitnego” ekonomisty pana Balcerowicza
(wdrożył w Polsce plan Sorosa-Sacha), który biednych proletariuszy przerobił…
na prekariat i zniszczył na rozkaz plutokracji nie tylko klasę średnią, ale i
nadzieję na lepszy świat. Wykreował za to zawód nadzorcy niewolników i
współpracujących z nimi strażników cudzej pamięci, jedynie słusznego dyskursu, piewców tolerancji,
puszczających spod przymkniętych powiek nienawistne spojrzenia, inwigilujących i wysyłających donosy na tych którzy…
chcą innego ładu.
Krzysztof Sowiński