„Z Przemyśla do Przeszowy” i „Teraz” – to dwie mało znane
sztuki pióra Aleksandra Fredry, które można zobaczyć od TERAZ w Teatrze
Żeromskiego. Wyreżyserował jej znany w Polsce od kilkudziesięciu lat operator
filmowy, reżyser światła i multimediów i twórca teatralny Mikołaj Grabowski. Na
szczęście nie silił się na „przełamujące tabu” odczytanie tekstu dawnego
autora, za to pozostał wierny staroświeckiej „intencji autora”. Po prostu
zrobił co swoje. Co trzeba. I tyle ile trzeba.
Na deskach kieleckiego teatru pokazuje nam innego Fredrę, nie
tego od „Zemsty” i „Ślubów panieńskich”, do którego przyzwyczailiśmy się, ale Fredrę
bystrego, choć nie oskarżającego i nie wbijającego w poczucie winy, obserwatora ludzkich charakterów. Za życia pisarzowi
zarzucano, co zrozumiałe w jego epoce, że jego sztuki nie są zbyt głębokie i nie poruszają
problematyki patriotycznej. W późnym okresie, kiedy pisał także i te dwie już
wspomniane, zmienił swoją sztukę pisarską – zamiast umownej konwencji komediowej jakiej
oczekiwał ówczesny odbiorca, mającej nikły związek z rzeczywistością, wprowadził
do swoich tekstów… realizm, na dodatek krytyczny, ale nie tendencyjny. Jego
komedie tracą swoje lukrowane opakowanie. Za to pojawiają się w nich gorzkie,
jak już jesteśmy w kręgu metafor kulinarnych, refleksje na temat kondycji człowieka
równoległego Fredrze.
Grabowski pokazuje jednak, że ci ludzie z epoki autora „Teraz”,
jak się współczesny odbiorca już oswoi z tamtym językiem pełnym konwenansów i obyczajów,
co zresztą trwa tylko chwilę - dostrzeże, że
tamte figury, nie różnią się aż tak bardzo jak chcielibyśmy wierzyć - od wielu
ludzi współczesnych. A okazją do wykazania tego są banalne, ale istotne w
perspektywie osobistej, sytuacje jakie zdarzają się w każdej epoce – rozwód,
gry, które prowadzą ze sobą rozstający się rodzice, do których wykorzystują
wspólnie spłodzonego potomka, interesowność, koniunkturalizm i na dodatek pragmatyzm w stylu o który byśmy nigdy – w swojej
większości - nie podejrzewali 19. wieku. To nam się wydaje, że to dopiero teraz
chwieje się system wartości z wielu nas. Że teraz w to miejsce pojawia się np. kult
pieniądza. A tu już u Fredry mamy zapowiedź… dominacji korporacjonizmu, bezwzględnego
rynku finansowego, który wszystko relatywizuje i wszystko poddaje wątpliwości (nazywa
ponowoczesnością) oprócz samego siebie. Sobie przydaje atrybuty nieuniknionego
heglowskiego postępu, w którym zajmuje miejsce dawnych państw.
Na dodatek Fredro dyskretnie pokazuje dawną kulturę, która szybciej
niż sądzili jej użytkownicy, już odchodzi. Pojawiają się bowiem nowe wynalazki,
pozornie zmniejszające tylko odległości – kolej żelazną i telegraf – a w
istocie budujące nowe nośne metafory opisujące dotychczasowy świat. Zmienia się ludzkie życie – zwłaszcza postrzeganie
czasu, którego symbolem jest na scenie zap…. jak obłąkane wskazówki ściennego
zegara.
Jest
też smutna i wesoła wiadomość płynąca z tego spektaklu – ludzie się nie
zmieniają. Jesteśmy zapętleni i tylko sami od czasu do czasu swoim osobistym wysiłkiem
od-pętlamy siebie i „się”. I takie zmiany nie bywają skutkiem działań inżynierów społecznych.
Na koniec, jak się okazuje, co jest bardzo cenne, mamy kogoś od refleksji typu Gogolowskiego.
Gratkę mieli i aktorzy, mogli się ubrać w kostiumy i
sobie pograć, zamiast pokazywać na scenie „swoje wnętrze”, czy „swoją osobowość”. Wystąpili także ci dawno niewidziani na kieleckiej scenie – Mirosław Bieliński,
Janusz Głogowski, Beata Pszeniczna, Łukasz Pruchniewicz. Także Andrzej Plata. Miło
było i ich także widzieć odnalezionych w akcji.