Pamięci Piotra
Szczerskiego
Marzence…
Dziś rozmawiałem z koleżanką w pracy. Sprząta tutaj. Uważnie,
nie narzucając się nikomu i niczemu, krząta się i coraz częściej bez „się”
przez życie, także i z miotła, codziennie od 7.15. Wtedy przychodzi otwiera
okna i napełnia czajniki wodą, żeby ci, którzy przyjdą później („państwo?”)
mogli zamoczyć bez niepotrzebnej zwłoki senne i skrzywione usta w poporannej w
istocie kawie.
Jej "wiejski" rodowód zbliżył ją (choć nie musiał,
miałaby prawo po prostu tylko bardziej nienawidzić siebie i innych i jeszcze
mocniej „chcieć WSZYSTKIEGO”, czyli banalnych rzeczy, które są już udziałem
milionów zwykłych ludzi), do bliskiej znajomości Rzeczy-Samych-w-
Sobie, do grudy ziemi n-tej klasy i życia.
Zazdroszczę jej tej ziemi, także za paznokciami, boję się, że
ja mam tylko zimny wiatr za przeNICowanym kołnierzem. Zazdroszczę, że ma gdzie
pochować swoje psy i koty i ona ma się gdzie chować).
I w tym zbliżeniu nie
ma łatwego pocieszenia i żadnej nadziei, jest gwałt, ból, cierpienie i w końcu cisza. Tak długo i jedno
mgnienie zarazem to wszystko trwało, żebym zrozumiał, że tu się kończy „bajka”
o kotku i kogutku, tak długo się „uczyłem”, żeby wiedzieć, że to jest „baśń”, a
ta jest tylko życiem, o którym słyszałem od mojej babci, której Niemcy
wytatuowali na ręce numer 46499.
To ta moja koleżanka mi powiedziała o nocnym rozdzierającym
płaczu już zbyt starych krów, żeby mogły zostać, zbyt niepotrzebnych żeby im
warto dawać jedzenie, odebranych po wielu latach z ich domostw, zwierząt, które
kupuje jej sąsiad, przetrzymuje stłoczone w jakimś ulepionym z pustaka, gówna,
cierpienia i życiowego sprytu budynku gospodarskim z małym okienkiem, zanim je
za parę dni zawiezie do rzeźni. Więc – prawie każdy zaradny to wie - nie warto
już im nawet podsunąć obrdzewiałego wiadra z wodą. Moja znajoma mówi: - Ale i
on się musi utyrać! Wiesz, ile on się musi nasiłować z takim - starym bo starym, ale jednak bykiem?!
Dziękuję mojej koleżance za tę opowieść, choć niezmiennie jej
przypomnienie wywołuje ból w jakimś zakamarku mojego ciała, które utraciło
„ono” i zakamarek, swoją wyjątkowość, są coraz bardziej tylko nerką, wątrobą,
bolącym biodrem – słowem kawałkiem mięsa i kości, jak te zwierzęta - i kiedy
sobie przypomnę o tym krowim żalu w nocy, to już nie mogę usnąć. A ja usnę to
śni mi się stara, przewracającą się krowa, z której wymion cieknie czerwona
krew. I już sam nie wiem kim jestem... Chyba kamieniem...
Dziękuję, że zmieniła widzenie… we mnie tych zwierząt. Że
było to krótkie widzenie.
Dziękuję i nie wiem jakby moje ja się mogłoby odwdzięczyć?
Dziękuję, choć wiem, że nie uratujemy żadnej krowy, czy
kogutka zabranego po urodzeniu z fabryk drobiu (wiadomo potrzebne są tylko kury,
będą znosić jajka), a na kogutki czeka kadź z wrzątkiem nie troskliwa kwoka.
Ale zapobiegliwi ludzie z JEJ wsi, która jest nieopodal cywilizacji drobiowych narodzin i śmierci – wykradają
kogutki i te rosną później na podwórkach, by jednak skończyć na wiejskim
pieńku, o konsystencji ciemnego, spękanego kryształu, sczerniałego od pokoleń
kogutkowej krwi.
A one wciąż ufnie krzątają się wokół ludzkich niekogutkowych
rąk.
Wierzę, że ten rok, czy trochę więcej na zielonej łące, w
cieniu jastrzębia i półzardzewiałej, tępej siekiery – ma jakikolwiek sens. Ona
też stara się w to wierzyć.
Acha...
Dziś rozmawialiśmy o
przemijaniu, czyli jak zwykle (lubię z nią rozmawiać, fajnie z mądrym zagadać i
wspólnie pomilczeć). Czasami nazbyt
hojnie i sprytnie pointuje mnie:
- Mądrze gadasz, ale co z tego?
Rezonuję zatem:
- Co z tego? Co z tego... Co z tego…. Kim jestem? Kim? Chyba
kamieniem… Kamieniem…
W sumie, ta suma to dobry do niej trop - to tylko ją lubię
TAM, czy TU słuchać.
Mówiłem: - Zanim odejdę. To już nie tak za długo znowu. Sypią
się wokół mnie przyjaciele jak liście, więc niby dlaczego ja bym nie miał
wkrótce spaść? Dopiero co odfrunął po cichu, nie żegnając się i nie czekając
jesieni Piotr. Zbyt słaby już był na jesień, a nawet na pełnię lata. Jego życie
zamknął w jednym zdaniu Paweł, choć nikt mu nie kazał, nie musiało też
„wypadać”, kiedy mówił na stypie:
- Piotr był po prostu przyzwoitym człowiekiem... Przyzwoitym
człowiekiem.
Czyż nie warto było żyć, cierpieć (nazbyt wiele cierpiał) i
umrzeć dla takiej przedmowy?
Dopiero co uśpiłem mojego psiego synka – miał 17 lat był już
zbyt bezradnym ciężarem dla mnie i dla siebie. Boję się, że bardziej dla mnie i
zdecydowałem. Dawno zdecydowałem dla mojej wygody. Potrafił już tylko leżeć na
ziemi, w kółko skrobać przednimi łapkami, a tylko one wypełniały niezdarnie
polecenie – chodzić.
Krzyczałem, do niego: – Wstawaj żołnierzu nie jęcz już... Nie
jęcz znowu! I idź, kurwa idź albo umieraj. Kurwa zdychaj!
A później płakałem, albo korzystając z tego, że już od dawna
nie słyszy wyłem i darłem się na niego i siebie.
Już nie miał nawet węchu. Był też już prawie zupełnie ślepy. I czasami przyglądał mi
się jak obcej istocie. I już nie zdążyłem wymienić z nim nic ponad
powierzchowne spojrzenie. A chciałem wniknąć głęboko w niego i pogłaskać go od
środka. Nie udało mi się…
Pamiętam.... Czekaliśmy na weterynarza, który…
Może napiszę jeszcze coś (tak przyznaję się bez bycia, jestem
grafomanem, na obronę swoją dodam, że jak na grafomana piszę krótkie rzeczy,
np. prozy na trzy strony, a czasami tylko na jedną), przygarnę z Agą (to już
ostatni raz w moim życiu, bo nie warto dopuścić do tego, żeby mnie przeżyły,
pełno jest później takich bezradnych, zamarzających biedaków, umierających w
najbrudniejszych kątach, gdzie chlipią na stojąco sny o kołderce i przytulonym
do nich „panu”, albo „pani”. Próbowałem przejść z moim ostatnim psem „na ty” i
nie wiem czy się dało, boję się, że się nie udało) - jeszcze ze dwa
niepotrzebne komuś psy (tzn. ona bardziej przygarnie, bo jest lepsza od
lepszych, a cóż dopiero ode mnie, którego od gniewu nie uratowało nawet ponad
100 tysięcy tybetańskich pokłonów). Ten gniew być może zmusi mnie TUTAJ do
powrotu, albo TAM. Na pewno – zmusza mnie do zmuszania się.
Nie... Nie... To one, te psy z wyrwanymi od środka ogonami
(już taką dwa razy dostałem, ale słabo mi poszło), dadzą mi jeszcze jedną
szansę, żebym to ja przygarnął się im. I wiem, że nic nie jest w stanie mnie
zmienić. I nic się nie zmienia.
I mam jeden, dream, innych już nie mam, nie mamy – zostały
przekupione, przerozsądkowane, mądrze stadem zaszczekane, tylko jeden, że może
to będzie znaczyć tyle i aż tyle, jak ta uwaga
Roshi Kwong’a:
"Nie jesteśmy budowniczymi. Nie jesteśmy fundamentami.
Nie robimy nic wielkiego. Jesteśmy tylko kamieniami, które leżą w ogrodzie, żeby
ktoś mógł po nich przejść”.
Także kogutek, kot i pies. I ta płacząca krowa.
K.Sowiński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz