Do
pogromu w Kielcach mogło dojść dużo wcześniej,
czego na pewno nie wiedzą dramaturg Tomasz Śpiewak i reżyser Remigiusz Brzyk,
autorzy „1946” najnowszej propozycji
Teatru Żeromskiego, osnutej na przerażających wydarzeniach związanych z
zamordowaniem tuż po wojnie, w Kielcach, grupy Żydów oczekujących na wyjazd do
Palestyny. W zasadzie archiwalne zdjęcia tych ofiar z 1946 r., są już
wystarczająco nośne, reszta spektaklu może by postrzegana jako dobrze dokomponowany
do nich dodatek.
To
wydarzenie, jak się mawia, położyło się tzw. cieniem nad tym miastem i jego
mieszkańcami. Nie wiem dokładnie co ten cień znaczy i jak można poddać
teatralnej psychoterapii jego współczesnych mieszkańców (i tę geograficzną przestrzeń),
z których nie tylko świadkowie tamtych
wydarzeń, ale i sprawcy już dawno umarli. Zwłaszcza, że o zaproponowanym narzędziu
tej terapii, psychoanalizie, jeden z jej twórców Carl Jung powiedział, że to
nie nauka, ale kolejne mitologia, tym razem ich autorstwa.
Moja
znajoma dziennikarka po spektaklu mówi, że ona bierze ten pogrom na ”klatę”. A
ma super klatę, nie ma co ukrywać. Nie wiem i ona też pewnie nie wie co się z
tym „braniem” mogłoby wiązać. Spytałem czy ktoś z jej krewnych uczestniczył w
pogromie po stronie napastników, powiedziała, że jej dziadkowie już dawno
umarli i ona nic nie wie o takich przekazach w swojej rodzinie. ”Ale przecież
mogli… - argumentowała”. To mi uświadomiło jak młode pokolenie dało sobie
wdrukować freudyzm – skrypt o neomarksistowskiej proweniencji, oparty na
profetyzmie – w myśl którego np. zawsze kogoś można podyscyplinować nawet za to co mógł zrobić, albo co może potencjalnie zrobić. Słowem - mamy do czynienia z poczuciem winy za niepopełnione czyny i zapowiedź wobec "opornego" stosowania prewencji (Matrix). A jak
się ktoś buntuje przeciwko swojej roli, to można go przecież też skutecznie gasić
tzw. „wyparciem”.
Czy czasem nie to samo robią twórcy spektaklu?
Czy czasem nie to samo robią twórcy spektaklu?
I moja koleżanka bierze na „klatę”. Ok. Jej decyzja. Ja jednak jestem przeciwnikiem odpowiedzialności zbiorowej, odpowiedzialności „całego miasta”.
Co prawda.
Jestem w dosyć „luksusowej”
sytuacji – moi rodzice byli za mali, żeby chociaż przywalić komuś jakąś deską, albo
rzucić kamieniem. Moja babcia ofiara niemieckiego obozu zagłady Auschwitz,
dopiero - wówczas niedawno wróciła do domu (który notabene był zajęty przez
inną rodzinę, co chyba nie było wówczas czymś wyjątkowym), po powrocie ważyła
jakieś 34 kilogramy i przewracała się pod ciężarem swojego cienia, a cóż
dopiero jakiegoś solidniejszego narzędzia. Jej mąż nie wrócił w ogóle, dwa dni przed
końcem wojny, skrajnie już wycieńczony, został zamordowany przez niemieckiego
żołnierza w niemieckim obozie zagłady Gross-Rosen. Przy okazji rozmów przed spektaklem,
dowiedziałem się dlaczego moi dziadkowie zostali aresztowani przez niemieckiego
oficera formacji nazywanej SS (mówię to,
żeby pokazać, że jednak nie „wszyscy”, albo „prawie wszyscy”) – jak mi
powiedział brat cioteczny - dziadek (przedwojenny działacz robotniczy PPS i KPP) z babcią aresztowani zostali w 1941 roku
za „zbyt bliskie kontakty” z Żydami. Wywieziona do obozu zagłady została także moja ciotka i jej narzeczony (jak
widać totalitaryzm lubi się żywić odpowiedzialnością zbiorową), który przyszedł
w odwiedziny „nie w porę”. Dwójka pozostałych dzieci (w tym mój ojciec), wyskoczyła
w ostatniej chwili przez okno i całą wojnę szczęśliwie przeżyli w lichym, ale
całym kawałku bez rodziców – opiekowali się nimi ludzie z AK. Zbyt wielu szczegółów
nie znam. W Kielcach na symbolicznym grobie dziadka jest informacja, że jest
ofiarą faszyzmu. Powiedziałbym raczej, że jego niemieckiej daleko bardziej
brutalnej wersji, o marksistowskim, (który teraz w przebraniu „neo” , zgrywa
ostatniego i jedynie sprawiedliwego), rodowodzie – nazizmu.
Mój drugi
dziadek i babcia przez całą wojnę mieszkali kilkaset metrów od miejsca pogromu
i w czasie wojny wraz z mieszkańcami swojej ulicy przyczynili się do uratowania
żydowskiej dwójki przedwojennych sąsiadów. Więcej szczegółów też nie znam. Bowiem
dziadek umarł zanim mogłem zadać jakiekolwiek pytanie, a tuż za nim babcia. Zresztą, nie interesowały mnie tamte czasy. Zachowała
się tylko fotografia zrobiona tuż po wojnie – stoi na nim para wycieńczonych,
wygłodzonych starców, chociaż z metryki
wynikało, że starcami jeszcze nie są, zwłaszcza moja babcia. Wiele lat później
wyszedłem z kina po pierwszych scenach ”W ciemności”, filmu Agnieszki Holland – jeden z kadrów filmu
pokazywał okupację, jak ulicami Generalnej Guberni przechadzają się dobrze
odżywieni Polacy z siatami pełnymi zakupów, jakby przed chwilą wyszli z Lidla,
albo Tesco. Mój kolega powiada zawsze w takich przypadkach, że to przecież
tylko film. (W państwach „poważnych” jednak nazywa się to budowaniem pozytywnego
wizerunku, żeby nie być gołosłownym, mamy z tym do czynienia np. w niemieckim
filmie relatywizującym nazizm - „Nasi ojcowie. Nasze matki”. W państwach poważnych studenci czytają "Sztukę wojny" Sun Tzu, poznają tajniki manipulacji, nie ironizują wobec "spiskowych teorii", ale je badają). Ok. Niech będzie.
Jasne – bezinteresowna niewinna forma rozrywki.
Reasumując, prawdopodobieństwo, że byli oprawcami na Plantach w czasie pogromu jest bliska zeru, co wiem zresztą od innych osób. Dziadek i jego mały syn – owszem poszli w tamtą okolice, ale jak wielu innych gapiów (wg ich relacji) zostali przegonieni kolbami karabinów.
Więc jestem w „luksusowej” sytuacji, dodając do tego, że duży procent mojej rodziny został wymordowany przez niemieckiego okupanta, przez „faszystów”. Jestem nawet szczęściarzem. Ale może powinienem wziąć jednak ten pogrom na klatę? Może identyfikować się także z TAMTĄ władzą, która nie zapobiegła, choć oddziały wojska, które to mogły zrobić stacjonowały, w najgorszym wypadku, o kilkadziesiąt minut marszu? I czuć się odpowiedzialnym za wprowadzane przez nią porządki, mimo tego, że w tym czasie ta „władza” zrywała paznokcie, znowuż kilkaset metrów od miejsca pogromu, w ubeckiej katowni przy ul. Zamkowej, innemu szesnastoletniemu mojemu wujkowi, jednemu z najmłodszych żołnierzy AK na Kielecczyźnie. Wujkowi, który najpierw dostał wyrok śmierci jako „faszysta”, zamienione później na długoletnie więzienie, które w końcu opuścił w czasie „odwilży”. Może i te działania tej władzy, która często nawet nie mówiła po polsku powinienem wziąć na klatę? W końcu i ona, jej zbrojne ramię zakładało czapkę z orzełkiem (to nic, ze orzełek miał nad głową stalinowski młot, pod szyją sierp). O orzełku na czapkach siepaczy pisze w swoim wierszu Julian Kornhauser i który to tekst wiersza na koniec spektaklu prawie wszyscy odczytaliśmy za kierującą zbiorową lekturą aktorką. Jako, że nie lubię zbiorowych „seansów”, nie czytałem.
Nie wiem
czy z tego zaniechania i we mnie może odrodzić się „faszyzm”, przed którym
przestrzegają autorzy „1946”? A może się już wykluwa?
Dowiedziałem
się, że chociaż dramaturg Tomasz Śpiewak oparł się na wielu dokumentach, studiował
wiele materiałów z kilku tomów, z ipeenowskiego archiwum, w którym zakreślono
kilka hipotez tamtej zbrodni, to skupił się w swoim tekście na wybranej przez
siebie, którą ja słyszę od wielu lat – o rozszalałym antysemickim tłumie, który
z nienawiści zabił Żydów mieszkańców
kamienicy przy ulicy Planty. Jego prawo. Prawo twórcy. Autor tekstu zbudował
„przestrzeń”, którą wyznaczają pierwszy pogrom Żydów w budynku teatru w Kielcach
w 1918 r., sięga także po ten z 1946 r., i po czasy współczesne – sugerując, że
to co stało się możliwe wówczas, możliwe jest i dzisiaj, zwłaszcza przy aktualnie
wybranej władzy. Ja jestem jednak przeciwnikiem wszelkiej monoprzyczynowości i
determinizmu, dlatego, kiedy w trakcie spektaklu aktorka rozdawała styropianowe
kolanka kaloryferów (m.in. przy pomocy takich, ale metalowych przygotowanych
wcześniej mordercy zabijali swoje ofiary) widzom i prosiła, żeby jeden podawał
drugiemu, w drodze tych przedmiotów na scenę, ja swoje rzuciłem na ziemię. Po
pierwsze nie chcę w teatrze być formatowanym i manipulowanym przez twórców spektaklu,
po drugie na osobisty użytek przerwałem, nawet ten symboliczny łańcuch przemocy.
Fakt. Nie był to czyn szczególnie bohaterski. No i po raz kolejny okazało się,
że nie umiem się „bawić”.
Ok. Wiem
też, że para twórców nie „kręciła” dokumentu. Jak mówił reżyser Remigiusz Brzyk
on tylko zadawał pytania, ale muszę przyznać, że w tym spektaklu zawarł także
wiele podpowiedzi. Z czego wynika, że jego teatr – nie jest aż tak niewinną
rozrywką, i niekoniecznie urządzeniem do poszukiwania obiektywnej prawdy.
Moment
temu dawny nauczyciel Brzyka, Krystian Lupa, pokazał na scenie rzecz, którą
nawet przychylne mu media skrytykowały za łopatologiczny i publicystyczny styl
i ton. Aktualnie Krystian Lupa widzi wokół siebie metaforycznie rzecz ujmując –
w Polsce „odradzający się” i „podnoszący głowę” „faszyzm”. Jakoś mu jednak nie przeszkadzały poprzednie
rządy, którego funkcjonariusze tak chętnie miażdżyli każdą niezależną opinię,
czy opór „populistów”, jak nazywano masowe, wielokrotne obywatelskie próby
wyartykułowania własnego „NIE!” - pacyfikowane
pod hasłem m.in. „mowy nienawiści”, „ksenofobii”, czy „poprawności politycznej”.
A przecież prawo do wyrażania dowolnej opinii to fundament demokracji? Czy się
mylę? A jednak tolerancja zwana represywną ją unieważnia i czyni wszystko
parodią. Ale jakoś nie przeszkadzało. Pewnej klasie twórców zupełnie to nie
przeszkadzało. Może i o nich jakiś przyszły Miłosz napisze współczesny
„Zniewolony umysł”, który Jaspers spointował jako studium „rozbicia człowieka na dwie osoby”. Teraz będzie zapewne rozbicie
na wiele więcej. Oczywiście to pisanie hipotetycznej książki, w ramach przerwy
w produkowaniu kolejnych odcinków prowokujących do wyrażenia „słusznego gniewu”,
„buntu obywatelskiego”, „obrony konstytucji” etc. i „przestrogi”.
Zdaje się spółka autorska
Brzyk i Śpiewak, podziela opinie
słynnego reżysera. Na szczęście na tego
typu publicystkę pozwolili sobie tylko w trzech ostatnich monologach i paru
napisach rzuconych na ścianę sceny. Jako, że jak podpowiadał Roman Ingarden,
tzw. dzieło sztuki jest maszyną do produkowania interpretacji, więc i ta
propozycja może mieć wiele takich potencji.
Ale jakoś mimo tego na wierzch wypływała jedna – przestroga-opowieść o
„banalności zła” – do którego potrzeba „innych”, szczyptę wrodzonej brutalności,
koniecznie Polaków i… katolicyzmu (to echo koncepcji tzw. szkoły frankfurckiej, w miejsce Polak, można wstawić dowolnego etnicznego Europejczyka). Tyle, że zdecydowanie więcej na ten temat wnoszą
rozważania żydowskiej filozofki Johanny H. Arendt. Wszystko po niej
jest jakoś wtórne.
Ale dziękuję twórcom za przypomnienie ofiar tej zbrodni. To sceny
pokazujące plany na przyszłość, ostatnie chwile życia niedoszłych mieszkańców
kibuców są najmocniejszym łapiącym za gardło punktem tej propozycji. O
przypomnieniu, chociaż nie wprost, o zapomnianej przedwojennej tradycji prawicowych
Żydów polskich. Bo cała narrację o polskich Żydach zdominowali potomkowie
socjalistycznego Bundu. I przypomnienie mi o modlitwie za umarłych. Co niniejszym
czynię.
Acha… Przypomniałem sobie. Dostało się w spektaklu i
biskupowi Kaczmarkowi, autorowi raportu na temat pogromu, który przekazał
ambasadzie amerykańskiej i zapłacił wielką cenę za swój czyn. Dostało się katolicyzmowi,
którego stanowisko i winy wobec Żydów m.in. mają reprezentować antysemickie
zapisy księdza Skargi.
Ale, że nie tak zawsze było świadczy taka historia opisana
przez kieleckiego historyka Marka Maciągowskiego („Kielce we wspomnieniach
Mosze Nachuma Jerozolimskiego”, 2015). Szóstego sierpnia 1914 r. do Kielc
wkroczyła I Kampania Krajowa powstała przy poparciu Austro-Węgier, przeciwnika
Rosji. Wielu młodych Polaków w Kielcach wyraziło potrzebę zgłoszenia się do
polskiego wojska, deklarowali się także, ale tylko nieliczni Żydzi. Oddział tłumnie
wyszli widać na ulicach jednak tylko Polacy. Żydzi opowiadali
się po stronie wypartych Rosjan, mimo, że ci też niekiedy represjonowali i tę
społeczność. Generalnie jak zanotowano w ówczesnym Dzienniku Urzędowym w Kielcach: "[...] Żydzi traktują sprawę wyzwolenia kraju z zupełną obojętnością". Potwierdza to także zapis miejscowego rabina. Dwa narody, dwie różne racje. Kiedy znowu Rosjanie odzyskali Kielce, młodzi Żydzi wskazywali
adresy Polaków kandydatów do polskiego wojska, których żandarmeria rosyjska
zakuwała w kajdany i wysyłała natychmiast na Sybir. Tych Żydów przestrzegał przed
takimi działaniami przywódca religijny rabin Mosze Nachum Jerozolimski. Wśród Polaków
donosy sąsiadów wywołały gniew. Kiedy wojska austro-węgierskie odbiły znowu
Kielce, jak opisuje rabin Jerozolimski (to jego zapisy są źródłem tej wiedzy),
w Kielcach Polacy zażądali odwetu. 11 listopada 1918 r. tłum wyszedł na ulice. Rabin widząc, że sytuacja się robi naprawdę groźna,
z prośbą o wyciszenie tych nastrojów zwrócił się do Augustyna Łosińskiego, ówczesnego biskupa
kieleckiego. To temu kościelnemu dostojnikowi, jego postawie i proboszczów zawdzięczamy, że
wówczas nie doszło do pierwszego pogromu Żydów w Kielcach.
I na koniec o formie… Początek długi – nuda… Koszmarna nuda.
Ale dzięki, za to, że się twórcy zmieścili poniżej trzech godzin. (Pamiętam
męki z ośmiogodzinnym Lupą).
Dobra. Oddam teraz głos komuś komu ufam. Powiem szczerze – lubię bardzo recenzje Ryszarda Kozieja z Polskiego Radia Kielce, są takie precyzyjne i taktowne, zatem pozwolę sobie go przytoczyć „….Ze scen symboli mieszających porządki czasowe i przestrzenne oraz ingerujące w umowność teatru zbudowane jest całe przedstawienie które […], ma niezwykłą moc oddziaływania głównie na emocje widzów”. Później Ryszard pisze o doskonałej grze aktorów. Zgadzam się! Naprawdę doskonale grali. Niektórzy nawet „za dobrze”. Ogarniały ich emocje, w tym te „słuszne”. A byli nawet tacy (raczej takie), które popadły w - z trudem kontrolowaną - histerię. I może to im właśnie autorzy projektu zafundowali katharsis, z „walking dead”? Tylko szkoda było mi pewnej części premierowych odbiorców. Biedni starcy…, przyszli na coś wzniosłego jak kadisz, a otrzymali… Przez moment jak aktorzy zmieniali kostiumy na scenie, przestraszyłem się nawet, że znowu jakimś gołym przyrodzeniem dokona się przełamywanie „tabu”.
A… że to wypis
z tekstu Ryszarda Kozieja, pochodzi z jego recenzji „Rasputina”, a nie „1946”? A
cóż z tego? Nie szkodzi. Pasuje jak ulał. Ta sama metoda twórcza. To samo „myślenie”.
Ta sama „szkoła” reżyserska. Ten sam efekt. Kiedyś "starzy" marksiści tworzyli także na deskach teatru - socrealistyczne produkcyjniaki, dziś postępowi marksiści produkują socfreudyzmy. Fakt ten "1946" jest najlepiej skomponowanym jaki dotychczas widziałem.
k.s.
PS. Po przeczytaniu mojej "recenzji", napisał do mnie Janusz Sowiński, prawnik, mój brat cioteczny: "Krzysztof gdybyś chciał spointować nasz wątek rodzinny to warto dodać, że w 1938 r. nasz dziadek był sądzony w Sądzie Grodzkim w Kielcach i usłyszał od sędziego taki tekst: <Sowiński co ty z tymi Żydami? Nie możesz zadawać się z przyzwoitymi ludźmi?>. [Był sądzony za działalność w KPP, przyp. k.s.]. To "zadawanie się" z Żydami według Sądu miało swoją cenę - wyrok na 2 lata pobytu w Berezie Kartuskiej. Dalszą konsekwencją tego zadawania była zsyłka rodziny do Auschwitz. Tak to się skończyło. Teza, którą polakożercy głoszą, że Polacy powszechnie mordowali ŻYDÓW jest głęboko i moralnie niesprawiedliwa. Niektórzy Polacy za współdziałanie z Żydami płacili cenę NAJWYŻSZĄ, cenę życia jak nasz DZIADEK. My jesteśmy świadkami na to, że użycie sylogizmu POLACY jest antypolskie - ponieważ duże rzesze Polaków żyły w przyjaźni i zgodzie ze swoimi żydowskimi sąsiadami". Pokazuje też jego szerszy, jego zdaniem cel: "Natomiast ta narracja jakichś tam najmitów typu pan B. ma niewątpliwie uzasadnić roszczenie polonofobów izraelskich chcących na Polsce i Polakach wymusić KONTRYBUCJE w wysokości 70 miliardów dolarów".
k.s.
PS. Po przeczytaniu mojej "recenzji", napisał do mnie Janusz Sowiński, prawnik, mój brat cioteczny: "Krzysztof gdybyś chciał spointować nasz wątek rodzinny to warto dodać, że w 1938 r. nasz dziadek był sądzony w Sądzie Grodzkim w Kielcach i usłyszał od sędziego taki tekst: <Sowiński co ty z tymi Żydami? Nie możesz zadawać się z przyzwoitymi ludźmi?>. [Był sądzony za działalność w KPP, przyp. k.s.]. To "zadawanie się" z Żydami według Sądu miało swoją cenę - wyrok na 2 lata pobytu w Berezie Kartuskiej. Dalszą konsekwencją tego zadawania była zsyłka rodziny do Auschwitz. Tak to się skończyło. Teza, którą polakożercy głoszą, że Polacy powszechnie mordowali ŻYDÓW jest głęboko i moralnie niesprawiedliwa. Niektórzy Polacy za współdziałanie z Żydami płacili cenę NAJWYŻSZĄ, cenę życia jak nasz DZIADEK. My jesteśmy świadkami na to, że użycie sylogizmu POLACY jest antypolskie - ponieważ duże rzesze Polaków żyły w przyjaźni i zgodzie ze swoimi żydowskimi sąsiadami". Pokazuje też jego szerszy, jego zdaniem cel: "Natomiast ta narracja jakichś tam najmitów typu pan B. ma niewątpliwie uzasadnić roszczenie polonofobów izraelskich chcących na Polsce i Polakach wymusić KONTRYBUCJE w wysokości 70 miliardów dolarów".