Sadząc po „poprawnościowych politycznie” tekstach
zamieszczonych w towarzyszącej spektaklowi Gazecie Teatralnej - o „innych”, o
„uchodźcach” miało to być zdaje się przypomnienie Polakom, że nie są
wystarczająco „solidarni”, jak mówią prominentni, samowybieralni i nieusuwalni
politycy unijni, którzy – posługując się językiem spektaklu – nie używają waluty
biedaków. A wyszło jednak coś innego – stanowczo za długa sztuka o klęsce
multikulturalizmu - obnażająca nie wprost jego utopijny charakter i fałsze inżynierii społecznej, pokazująca
ludzkie dramaty. A to nie mało.
Przy okazji w kieleckim teatrze po raz pierwszy pojawiło
się niepokojące zjawisko – czy redaktorzy Gazety Teatralnej – stali się stroną w
sporze politycznym dotyczącym fali uchodźców i wszystkich dogmatów podanych do
wierzenia prostszemu, spośród prostych ludowi, temu zjawisku towarzyszących?
Niepokoi mnie podtrzymywanie narracji main streamu o "innym/obcym" w "Spotkaniu z obcym", artykule pióra Honoraty Gruchlik. Czy rzeczywiście można się zgodzić z nią kiedy chociażby pisze: "Przez wieki pokutował radykalizm, który przypisywał Obcemu jedynie negatywne cechy, a poprzez pojawiające się stereotypy kulturowe, megalomanię, przejawy nacjonalizmów i ksenofobii – kojarzono Obcego wyłącznie z dziwnością i niechęcią". Jedynie negatywne rzeczy? Zdaje mi się, że było także sporo pozytywnych np. my Polacy, zawsze podziwialiśmy organizacje pracy i myśl techniczną naszego zachodniego sąsiada i tak zdaje się jest do dziś. Zastanawiam się także nad rolą jaką odgrywa rozmowa pt. "Naszym piekłem jest lęk", z psychoterapeutką Beatą Zadumińską, która sugeruje, że obiekcje wobec "obcego", nie mają racjonalnego uzasadnienia są tylko "siłą mechanizmu projekcji" własnej wrogości. I kiedy ironizuje mówiąc także: "[...] dziwię się: ponad 90 procent katolików w Polsce, a oni ciągle są prześladowani?". Kiedy przedstawia koncepcję widzenia w każdym przybywającym człowieku do Europy "uchodźcy", któremu my Polacy nie chcemy pomóc "co wymaga wtórnej racjonalizacji" i pownniśmy być "solidarni" w kwestii ich przyjmowania.
Nie ma w tym numerze gt niestety innego punktu widzenia.
Więc może spróbuje przedstawić własny, nie tylko linearnie dotyczący zagadnień dotyczących wspomnianych wypowiedzi?
Niepokoi mnie podtrzymywanie narracji main streamu o "innym/obcym" w "Spotkaniu z obcym", artykule pióra Honoraty Gruchlik. Czy rzeczywiście można się zgodzić z nią kiedy chociażby pisze: "Przez wieki pokutował radykalizm, który przypisywał Obcemu jedynie negatywne cechy, a poprzez pojawiające się stereotypy kulturowe, megalomanię, przejawy nacjonalizmów i ksenofobii – kojarzono Obcego wyłącznie z dziwnością i niechęcią". Jedynie negatywne rzeczy? Zdaje mi się, że było także sporo pozytywnych np. my Polacy, zawsze podziwialiśmy organizacje pracy i myśl techniczną naszego zachodniego sąsiada i tak zdaje się jest do dziś. Zastanawiam się także nad rolą jaką odgrywa rozmowa pt. "Naszym piekłem jest lęk", z psychoterapeutką Beatą Zadumińską, która sugeruje, że obiekcje wobec "obcego", nie mają racjonalnego uzasadnienia są tylko "siłą mechanizmu projekcji" własnej wrogości. I kiedy ironizuje mówiąc także: "[...] dziwię się: ponad 90 procent katolików w Polsce, a oni ciągle są prześladowani?". Kiedy przedstawia koncepcję widzenia w każdym przybywającym człowieku do Europy "uchodźcy", któremu my Polacy nie chcemy pomóc "co wymaga wtórnej racjonalizacji" i pownniśmy być "solidarni" w kwestii ich przyjmowania.
Nie ma w tym numerze gt niestety innego punktu widzenia.
Więc może spróbuje przedstawić własny, nie tylko linearnie dotyczący zagadnień dotyczących wspomnianych wypowiedzi?
Czy wszyscy przybywający do Europy są ofiarami wojny, czy rzeczywiście korzeniami tej wojny jest europocentryzm? Z badań wynika, że dominują emigranci ekonomiczni, młodzi mężczyźni, a głównym graczem na terenach, skąd przybywają - jest wielkie mocarstwo światowe z innego kontynentu, które dawno stworzyło własną cywilizację, tej Europa jest podporządkowana i przez nią formatowana.
Czy prawdziwa jest opowieść, że nie jesteśmy wystarczająco „solidarni”? A przecież tzw. unia zupełnie ignoruje fakt, że do Polski przybyło około miliona mieszkańców Ukrainy, którym tzw. Zachód odmawia prawa do wjazdu poza Odrę. Nawet tym z terenów wojennych. Unia też od lat zachowuje „solidarne” milczenie w sprawie repatriacji Polaków np. z Kazachstanu. Widocznie ludzie niegdyś porwani siłą ze swoich domów nie należą do grupy „wykluczonych”.
Czy rzeczywiście my Polacy boimy się „Innego”, dlatego, że go nie znamy? Dlatego,
że nie podróżujemy, żyjemy w patriarchalnej kulturze, zamkniętej na zmiany?
Cóż… Może warto zauważyć - nie ma dziś w
Polsce wsi, z której ktoś by nie wyjeżdżał do pracy na Zachód, gdzie się musiał
zetknąć z „Innymi”. I jego opór wobec „Innych” wynika m.in. z tego doświadczenia.
To nie jest lęk, tylko moim zdaniem roztropność. Może i chłopska, ale jednak. Nie
są to bowiem doświadczenia wyniesione ze sterylnej, odrealnionej wymiany w
ramach np. Erasmusa, ale z kontaktów z rzeczywistymi ludzkimi problemami,
zderzenia dwóch cywilizacji, których zdaniem wielu myślicieli asymilacja nie
jest możliwa. A wobec czego widać, że w powietrzu wisi rozwiązanie siłowe.
Przemoc.
Czy Polacy już w czasie II wojny światowej, nie
„wystarczająco” pomagali Żydom i tę postawę reprezentują i dziś? O absurdzie
takiego podejścia mówił bohater buntu żydowskiego w getcie warszawskim Kazik
Ratajzer – z jego opowieści wynika wniosek - owszem w takiej sytuacji pomoc
zawsze nie jest wystarczająca. Nie można bowiem schować np. nagle kilka
milionów ludzi, w okupowanym kraju, których świetnie zorganizowana niemiecka
machina postanowiła unicestwić w pierwszej kolejności, równolegle dziesiątkując
pozostałych w tej samej Generalnej Guberni. W sytuacji ekstremalnej ujawniają
się tak bohaterowie, jak i kanalie, a najwięcej jest spętanych strachem. Ale jak
wielokrotnie mówił sam bojownik – nie wie, czy będąc sam w odwrotnej sytuacji –
zrobiłby chociaż tyle, ile zrobiono dla niego.
Pomijając fakt, że w ogóle ta asocjacja jest zupełnie
niefortunna - „uchodźcy” dziś nie oczekują od nas chleba i schronienia, ale
„godnego życia”, na koszt przyjmującego, na poziomie u nas niedostępnym dla większości
miejscowych. Poza tym niosą ze sobą gotowy projekt religijno-polityczny nie
uwzględniający systemu wartości gospodarza – jakby na to nie patrzeć – systemu negocjowanego
przez dobrych kilka stuleci.
Czy Polacy nie chcą
przyjmować tzw. „uchodźców”? I to jest zdaje się prawdą. Jesteśmy w tym zgodni. Nie
chcą ich przyjmować nawet politycy lewicy, zieloni i tzw. neoliberałowie,
którzy hasła „solidarności”, „równości”, „tolerancji” i „pomocy” mają na
sztandarach. Mimo deklaracji żaden z nich, a wielu z nich to nieprzeciętnie
zamożni ludzie - od wielu lat nie przyjął na swój koszt ani jednej osoby,
chociaż gotowi ich przyjąć tysiące na koszt nie zgadzającego się na to
podatnika.
Powiedzmy jasno – prawo w Polsce, żaden rząd - nie zabraniają
nikomu chętnemu niesienia pomocy komukolwiek, zwłaszcza we własnym domu.
A jeszcze o katolikach w Polsce, którzy wg dominującej,
postępowej narracji wciąż czują się marginalizowani, chociaż stanowią 90 proc.
społeczeństwa. Nie ma nic w tym dziwnego, ani „urojonego” – ta większość
zwyczajnie nie ma swojej politycznej reprezentacji. Dopiero teraz to się trochę
zmienia, ku głośno wyrażanemu niezadowoleniu (także w niektórych teatrach) 10 pozostałych
procent.
Na koniec tej części – słowo „fantazmat”. Oczywiście –
jakżeby inaczej – w ujęciu lacanowskim, z koncepcją wyparcia. To narzędzie
dyscyplinujące.
Teraz o sztuce. „Zachodnie Wybrzeże”, Bernarda-Marie Koltesa,
to kolejna propozycja kieleckiego teatru Żeromskiego. Kilka lat temu na tej
scenie wyreżyserowano „Samotność pól bawełnianych” tego samego autora, w
reżyserii Radosława Rychcika, u którego w rolach głównych wystąpili Wojciech Niemczyk
i Tomasz Nosiński. Propozycja spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem nie
tylko kieleckiej publiczności, spektakl zbierał laury, nadal jest zapraszany na
festiwale w wielu miejscach świata. Postawił wysoką poprzeczkę!
I nie wiem czy tekst „Zachodniego Wybrzeża” jest
zwyczajnie gorszy (a może to kwestia przekładu? To zagadnienie zostawiam
specjalistom przedmiotu), a może Kuba Kowalski, nie ogarnął materii dramatu (może
się tego nie da uporządkować?) – bo jego propozycja nie przebiła dokonania
poprzednika. Jest dobra, ale nie aż tak dobra. Acha… Scenografia Agaty
Skwarczyńskiej mi się podobała, ale jest ta oferta jakby „uszyta” nie na tę
okazję. Na tę jest muzyka grana na żywo przez Radka Dudę. Spaja tę propozycję, określa jej zapętlający rytm.
„Zachodnie Wybrzeże” w interpretacji Kowalskiego to zbiór
luźno powiązanych scen, (często efektownych), co nie jest nawet szczególnym mankamentem
– stało się to przecież rutyną w teatrze postmodernistycznym, ale… Najgorsze,
że coś jest nie tak z podawanym tekstem dramatu na scenie – widać, że nie jest
wystarczająco sprawnie zorganizowany – np. najpierw pada pointa sceny, by za
chwilę pojawił się długi i nudny fragment ją egzemplifikujący. Ciężko to
przyjąć, przeczy bowiem ludzkiemu, być może tylko przyzwyczajeniu – potrzeby budowania
napięcia opowieści i je rozładowania. Zapewne jeszcze ciężej było też aktorom,
w tym Wojciechowi Niemczykowi, który zagrał główną rolę Karola. I jak się mawia
– niósł całość. I doniósł. Choć jego rola rozbija się na wiele epizodów, z
każdego wychodzi wiarygodny. (A widz nieco zdezorientowany). Zresztą jak
pozostali aktorzy w tym spektaklu. W sumie ratują tę propozycję. Urzeczywistniają
te długie, nierealistyczne, jakże często logicznie sprzeczne monologi udające
rozmowę.
Karol jest częścią rodziny, która przed laty wyemigrowała
ze swojego kraju i osiadła na peryferiach jakiegoś dużego miasta. Towarzyszy mu
siostra nastolatka Klara (Anna Antoniewicz), matka Cecylia (Joanna Kasperek),
Rudolf, jej mąż (Dawid Żłobiński), kręci się wokół nich, milczący Abad (Piotr
Stanek) i zwłaszcza wobec Klary Fak (Andrzej Plata). Zajmują się drobnymi
kradzieżami, napadami na nieostrożnych, poszukiwaniem porzuconych przez
bogatych na wysypisku rzeczy. Żyją tutaj
w środowisku ludzi sobie podobnych. Rzadko mają kontakt z „innymi” – bogatymi
ludźmi z centrum. Okazuje się, że mimo, że dorasta tutaj drugie pokolenia –
nadal ono nie zasymilowało się z miejscowymi. Nie mają szans na to, powiedzmy
sobie szczerze – nie tylko ze względu na brak pomocy socjalnej, owszem byt
jakoś określa świadomość, ale jej ostatecznie nie determinuje, jest także
potrzebna osobista wizja drogi. I być może jej nieobecność, stanowi główne
przesłanie dramatu. Czyni go uniwersalnym.
„Przybysze” jednak zdegradowali przestrzeń w której żyją,
upodobnili ją do świata z którego uciekli („To była kiedyś fajna dzielnica”…- mówi
jedna z bohaterek spektaklu pochodzącą z „lepszego” świata Monika Pons, w tej roli
Beata Pszeniczna). Przejęli natomiast tylko od miejscowych kult pieniądza.
Fantazjują - co by było gdyby mieli ich wystarczającą ilość? Ale co znaczy wystarczająca?
Ta dla rodziny Karola, która mogłaby ich wydobyć z nędzy, to dla Maurycego
Kocha (Jacek Mąka), bogacza z „plastikowymi”, „prawdziwymi” pieniędzmi,
jaguarem i rolexem na ręku – jest niczym. Bogacz pojawił się w tej dzielnicy szukając śmierci,
nie mając już motywacji do dalszego dostatniego życia. (Pocieszenie dla
biednych, że nawet miliarderzy mają swoje problemy? Ponowienie narracji o
sprawiedliwości i równości, która na nas czeka w obliczu śmierci?
Eschatologia?) Ale chce, żeby ta śmierć, była jak jego życie – łatwe, lekkie
nad planem którego czuwała armia służących, ekonomicznych niewolników. I teraz
oczekuje, że to ktoś go zabije i najważniejsze chce, żeby nie bolało. Bo w jego
świecie najgorszy jest fizyczny ból. Towarzyszy mu wykwintnie ubrana, a potem
rozebrana – Monika Pons. Wokół krąży milczący Abad (Piotr Stanek), wspólnik
Karola. Jakoś na „siłę” przez reżysera kreowany na „Innego”, najbardziej
„wykluczonego”, nie wiadomo dlaczego nazywanego „Ciapatym”. Tzn. wiadomo
dlaczego. Ma niby korespondować z nazwą jaką ludziom w dżalabijach nadali
polscy emigranci w Wielkiej Brytanii. (Tyle, że Abad raczej obraża uczucia
religijne tych, którzy noszą dżalabiję – pręży bowiem bezwstydny, nagi coraz
bardziej zamalowany tors, jakby coraz bardziej pochłaniała go ciemność). Pojęcie
„Ciapaty” ma podkreślać zdaje się wyjątkowość naszej niechęci do „innych”. Jest
też przypomnieniem o tych, którzy „oburzają” się, dzielą stygmaty i... kontrolują.
Zapewne bezinteresownie…
Abad miałby być tylko bardziej wykluczony z powodu
milczenia? Jedno co go wyróżnia, to fakt, że przy pomocy słów nie snuje planów
co do tzw. przyszłości, rozumie – zdaje się, że takiej nie ma. Słowa nie
reprezentują realności. Wywołują dodatkowe problemy. Karol odwrotnie – uważa
cały czas, że z Abadem coś mogliby zrobić, żeby żyć jak zwykli ludzie - mieć
kobietę, jakąś stałą pracę, a ta ostatnia urasta do miana gwiazdki z nieba. Być
może jeszcze się nie dowiedział, że taka praca nie chroni przed ubóstwem. Ale
kim mógłby być Karol? Co umie, co mógłby „sprzedać” światu po tamtej lepszej
stronie rzeki? Okazuje się, że nic. Może co najwyżej pofantazjować na temat
zawodu „goryla” w jakimś tanim barze. Świat bogatych mógłby jedynie kupić ich
zdolność do posługiwania się przemocą. Ale i w tym nie są wystarczająco dobrzy.
Jak mówi Karol, pojawiło się bowiem pokolenie piętnastolatków, które używa tam
kastetu, gdzie oni pięści, tam broni palnej, gdzie oni mogliby najwyżej użyć
noża. Kiedy przychodzi pora na potwierdzenie swoje rynkowej przydatności tak
on, jak i Abad cofają się przed brutalnym zabójstwem. Nie ma innego miejsca dla
nich na tym świecie. Karol woli sam odejść. Ich umiejętności, czy ich rodziców,
za które mogliby być szanowani w swoich „ojczyznach” i „matczyznach” –
wojownika, pasterza, szamanki, mędrca, głowy rodziny, źródła wzorotwórczego –
są tutaj zbyteczne, nawet groteskowe. I wiedzą, że to się nie zmieni. Wie o tym
także były rebeliant chodzący w szynelu wojskowym i kalesonach Rudolf,
uciekający w zapomnienie (przez dłuższy czas trudny do rozpoznania Dawid
Złobiński).
Co ich powstrzymało przed zabijaniem? Karol i Abad nie
wiedzą dokładnie. Zagubili swój system wartości. Nie mają nawet na co
przysięgnąć, kiedy trzeba coś obiecać. Nic się nie liczy, niczego nie ma,
oprócz brudu, niedostatku, cierpienia. Nawet braterstwo wspólników nie jest
ważne. A jednak cofają się przed odbieraniem komuś życia – czy to ślad po tym,
kiedy ich przodkowie byli chrześcijanami, o czym wspomina matka Karola –
Cecylia (Joanna Kasperek), mroczna i przekraczająca granice jednej egzystencji monologiem
w Keczua - języku przodków rodziny, który dla nas odbiorców nic nie znaczy.
Jest tylko mroczną, obsesyjną melodią. Z boku dzieją się inne nie mniejsze
dramaty – Klara, szuka swojego miejsca na ziemi, jest nie głupia, ale w końcu
pada w sieć konieczności, według obowiązującej tutaj matrycy i na brudnej skale
– doświadcza pierwszego zbliżenia, które ani nie było piękne, ani wzniosłe, ani
przyjemne. Jeszcze jedna zapowiedź czegoś wielkiego okazała się farsą (świetnie
to wyraziła Anna Antoniewicz). Jej partnerem jest Fak (Andrzej Plata,
zdumiewająco inny niż zwykle – wygadanego ironisty, w roli małego zacinającego
się cwaniaczka i defloratora).
Wbrew zapewnieniom specjalistów od „dialogu”, ten - podpowiada
dramaturg - nie jest możliwy. Nikt nikogo do niego nie zmusi. Niekiedy
przeżywamy iluzję, że wielcy tego świata jakiś z nami prowadzą, a w istocie oni
tylko dzielą nas, produkują nasz „słuszny gniew”, oczekiwaną przez siebie
„opinię” – racjonalizują w istocie swoją dominację. Jedyne co jest możliwe to
porozumienie, ale takiego nie da się zaplanować i wdrożyć.
Sypie się pewien projekt polityczny nazywany szumnie „solidarnością”.
Nie wierzą w niego nie tylko wielcy
bankierzy i opasłe owczarki polityki, ale nawet oddane sprawie aktywistki i
aktywiści, którzy jednak boją się swojego binarnie postrzeganego świata, i tego
że ich refleksję opieczętuje się stemplem ksenofobii, albo czymś jeszcze
gorszym.
Pewnie Kotles nie przewidział, że także takie sztuki jak
jego - o ludziach niepotrzebnych, zapomnianych, upokorzonych – mogą być wykorzystane nie tylko jako źródło może nieco banalnych, ale mających oparcie w doświadczeniu refleksji nad kondycją człowieka, ale także jako narzędzia propagandy.
Przewraca się w grobie?
Krzysztof Sowiński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz