niedziela, 2 października 2016

Lizanie tabu, konwencji i juwegenitaliów



Mam problem z tym spektaklem. Doceniam młodzieńczą chęć otwierania drzwi, nawet tych już dawno otwartych, ale… zostaje to „ale”. Całość jednak męczy nadmiarem. Wieje partiami…  nudą. Twórcy próbują być „kontrowersyjni” – mówiąc językiem tej propozycji – m.in. poprzez dosłowne „lizanie cipki” jakiś metr od widzów, „wytrenowanych już przez wiele dość mocnych spektakli”. Jest jednak w tej propozycji kilka świetnych scen, znakomitych kreacji, których nie wolno przeoczyć. I jakaś przewrotność. Mam nadzieję, że świadoma.

Okazało się np., że zaklasyfikowane dawno już „ciało” Mirosława Bielińskiego, „ciało-padlina”, jest zupełnie czymś innym, niż to do którego byliśmy przyzwyczajeniu kreacjami tego aktora z przeszłości! Znamy tak często wykorzystywany komediowy sznyt, sceniczne hołubce Mirosława Bielińskiego, a teraz mamy inną jakże odległą od tego stronę jego aktorstwa.

Acha… Teraz… Uniwersalność, o której autorzy tej propozycji wspominają w Gazecie Teatralnej (Nr 56, 2016)  jest bardzo… ograniczona, do tych którzy nadal na serio biorą freudowskie „schizy” za pewnik. Które to zresztą już pokolenie jest wtłaczane w tę część neomarksistowskiego (nie)porządku? Więc zamiast demaskować system opresji, mam wrażenie, że jest on i równolegle na scenie konserwowany.

Reżyser tzw. młodego pokolenia Bartosz Żurowski i jego współpracownik Marcin Cecko, autor adaptacji - na małej scenie kieleckiego teatru Żeromskiego proponują sztukę „Kieł”, na podstawie filmu (2009) Etfymisa Filippousa i Yorgosa Lanthimosa.
Pokazują „jakąś” rodzinę, w bliżej nieokreślonym miejscu (sytuuje je trochę plakat towarzyszący inscenizacji – niedokończony dom z pustaka; symbol greckiego cwaniactwa, a i polskiej kwadratowej „zaradności”), która spełniła swoje marzenie, związane z własnym domkiem z ogródkiem. Solidny dom, z betonową piwnicą, o której językiem budującym grozę, opowiada Ojcu (Mirosław Bieliński), Sąsiad (w tej roli swojski, a tym bardziej przerażający Janusz Głogowski – nawet nie z pozoru jak się często mawia, ale po prostu „normalny człowiek”, tym mocniej winny współuczestnictwa w trwaniu patologii. W sumie bez takich „zwykłych” sąsiadów, dotrzymujących „tajemnicy”, „nie pchających nosa w cudze sprawy” - świat nadużyć musiałby się niepokojąco skurczyć).

Z Ojcem mieszka Matka (znakomicie uwiarygodniająca absurd sytuacji Teresa Bielińska), Brat (miejscowy człowiek-kameleon Dawid Żłobiński), Siostra (już nie zapowiadająca się dobrze, jak zwykli pisać o takich przypadkach powiatowi recenzenci, ale znakomita Dagna Dywicka) oraz Młodsza siostra (przekonująca w tej roli, coraz bardziej z każdym wydawanym przez siebie dźwiękiem, aż szkoda, że tylko gościnnie w Kielcach - Julia Trembecka).
Życie toczy się pod „dyktando” ojca – za realizację regulaminu Ojciec regularnie nagradza, za odstępstwa jest kara, także chłosty. Surowy starotestamentowy władca. Matka zaś realizuje projekt „poprawności politycznej”, co prawda nie stygmatyzuje i nie penalizuje za „słowa nienawiści”, słowa spoza obowiązującego kanonu – „tylko” pełni skromniejszą, ale niezwykle destrukcyjną funkcję dyżurnego autorytetu-objaśniacza, z rzędu proroków mniejszych. I tak według niej np. cipa, to nie narząd m.in. płciowy, ale np. jakiś przedmiot. Mimo tego dziewczęta obserwują i dowiadują się, że „lizanie cipy”, to może być jednak przyjemna rzecz. Co nie jest jakimś szczególnym odkryciem na miarę Tesli, ale burzy jednak porządek tej małej społeczności. Największym przestępstwem jednak jest opuszczenie przestrzeni posesji, za którą jak dowodzi Ojciec czai się zło, przed którym najmocniej przestrzega on sam. A nawet pokazuje dowody działania tych wrogich sił – niby szczątki starszego syna, który zbuntował się, zlekceważył ojcowski zakaz i opuścił domostwo.

Rodzinę odwiedza tylko raz Sąsiad. W zasadzie rytm jej życia „przecina” od czasu do czasu wizyta Ochrony (tym razem to „ona” przełamująca tzw. tabu - Ewelina Gronowska). Tak Ojciec dba o potrzeby seksualne Syna. Za każdym razem Ochrona otrzymuje za to pieniądze i… szklankę pomarańczowego soku, który obsesyjnie, z dokładnością lepszej sprawy przygotowuje Matka. Sok, który staje się obiektem marzeń… połowy widowni. Ochrona nie może wiedzieć jaka jest droga do posesji, dlatego ma zawsze zasłonięte oczy czarną opaską i przyprowadza ją zawsze Ojciec. Potrzeby córek nie są ważne, dlatego przebudzone erotycznie dziewczęta, same fantazjują na temat swojej seksualności. Czy to jest i scenicznym wabikiem dla… widza… Tanim? Czy jednak wyrafinowanym?

Cykl rodzinnego życia wciąż jest obsesyjnie ponawiany. Za którymś tam razem – widz orientuje, że kolejne zatoczone koło („wiecznego powrotu”?)  już nic nie wnosi i widz jak to widz – zawsze niewdzięczny, osadzony jak w fotelu, w innym, swoim kontekście - zaczyna spoglądać na zegarek. Dopiero z tego nastroju wybija go nagłe i niespodziewane zakończenie – Ochrona niepomna zakazów Ojca, zostawia potajemnie oczekiwane przez Córkę kasety do obejrzenia (jest wśród nich i tyle „inspirująca”, co „nieprawdziwa”, ale politycznie poprawna i politycznie oczekiwana, nagradzana, opowieść narzędzie plutokracji - o dzielnym bokserze Rockym, zawodniku „trzeciej, czy czwartej klasy”, który jednak…). Rzecz wychodzi na jaw i Ojciec poddaje karze także i Ochronę, być może zadaje jej nawet karę ostateczną – śmierć. Ale wraz z tym pojawił się inny problem - nie ma kto realizować potrzeb rodzinnego „rodzynka” – syna. Matka z Ojcem postanawiają, że od tego momentu dla bezpieczeństwa rodziny – rolę Ochrony będzie pełniła starsza córka. Po akcie zaspokojenia Brata, zdruzgotana córka obiecuje, że jeśli jeszcze raz się to przydarzy to… wypatroszy pozostałych członków rodziny. Nie miała orgazmu? Jednak nie…Nie... Nie!!!
Całość kończy się zatem „banalnym”, „staroświeckim” („drobnomieszczańskim”?) dramatem dziecka, który ma wstrząsnąć odbiorcą. Czy wstrząsa?  A już myślałem, (szczerze plotę) - że będzie głosem, w stylu mocno słyszalnego prof. Jana Hartmana, który uważa, zręcznie odwracając kota penisem - że "warto rozpocząć dyskusję na ten temat", czyli kazirodztwa, które jest nadal największym, zdaje się tabu.

Czy zatem to jest rzecz o tym, co skrywają za betonowymi murami swoich domostw tzw. porządni ludzie? Nie sądzę. Nie zgadzam się ani z Freudem, ani z lacanowskimi odniesieniami. Bliższy mi jest Andrzej Łobaczewski autor „Ponerologii politycznej”. W zasadzie propozycja Bartosza Żurawskiego widzę jako rzecz o patologii. A jeśli jest o tym – to nie jest o lęku przed „innymi”, jak wciąż chce przekonać nas, „wkrzyczeć” w nas najbardziej współcześnie dominująca narracja, zmierzająca do postawienia znaku równości między roztropnością, a np. ksenofobią - ale o braku odwagi. A mówiąc współczesnym językiem jest także o dobrze rozpoznanym i starym jak świat „zarządzaniu” strachem.
A Ojciec… Nie znamy jego motywacji… Zawiódł jednak jako naturalny przywódca rodziny. Jak podpowiada prof. Zbigniew Stawrowski: "Podstawową cechą prawdziwego męża stanu - wskazywał na to Carl Schmitt - jest umiejętność identyfikacji wrogów własnej wspólnoty. Nie chodzi tu o to, abyśmy sami w sobie pielęgnowali wrogość wobec innych, ale o zwykły realizm - zdolność dostrzegania, że wokół nas mogą być ludzie, wspólnoty czy państwa, które chcą nas zniszczyć. Kto tej umiejętności nie posiada, staje się bezbronny jak dziecko”.
Komu i po co zależy żebyśmy nie dostrzegali tego przesunięcia semantycznego w języku? Jakie będą tego konsekwencje?

A może ten spektakl jest opowieścią o tym, żebyśmy uważnie przyglądali się komu powierzamy władzę? Jak ona jest dystrybuowana? Komu „uwierzyliśmy”? Jakim hasłom? Jeśli chodzi o mnie - najbardziej nie ufam tym o postępie, równości, o tym, że cel uświęca środki, o „dialogu”. O dialogu o którym wciąż wspominają twórcy przedstawienia. Ten rozbrzmiewający wokół monogłos, paradygmat o… dialogu, korzeniami tkwiący w filozofach pokroju Emmanuela Levinasa, ma jeden słaby punkt, który łatwo wychwytujemy nawet bez pomocy Michela Foucalt’a, którego najważniejszym spostrzeżeniem jest refleksja o tym, że przemoc jest zawsze ukryta w dyskursie i wygrywa silniejszy i ten narzuca swoją wolę. Ten punkt wskazuje uwaga filozofa Bogusława Wolniewicza - dialog jest niemożliwy bez porozumienia, a nawet wbrew niemu. Niemożliwy. A jednak wciąż słychać w mediach mainstreamu  mantrę o tym, że wszystko może być przedmiotem dyskursu. Nie może. Historia jeśli czegoś uczy to właśnie tego. I jako powiedział mój znajomy o imieniu Kamboras, że kiedy w końcu doświadczamy przemocy: "Nie ma się co obrażać na to, że obcy testują naszą zdolność utrzymania naszego miejsca na Ziemi. Gdyby widzieli naszą siłę, nawet by nie próbowali. Próbują? Czyli dostrzegli coś co wzięli za słabość. Czyżby nas było coraz mniej? Czyżby zaczynali dominować słabi starcy? Czyżbyśmy wciąż się upierali, że wszystko da się przedyskutować i osiągnąć konsensus?" Niestety nie. Raczej zdecydowanie zmierzamy w kierunku, który tak określił Bertrand Russell: „Bunt plebsu stanie się nie do pomyślenia, podobnie jak zorganizowana insurekcja owiec przeciwko jedzeniu baraniny".

Rewolucja zatem straciła swoje kły (czy jej kiedykolwiek miała?), pod jej szyldem dokonuje się regularne, niekiedy dramatyczne podtrzymywanie władzy grup uprzywilejowanych, którzy na tę okoliczność mają zawsze kilka alternatywnych planów. Któż by jeszcze ufał rewolucji? Chyba jeszcze jest paru uparciuchów z pokolenia dzieci kwiatów, które nie załapały się na ideologiczne synekury. Paru niedobitków z tych, po premierze w Kielcach nie mogło znaleźć „przesłania” sztuki.
I na koniec sobie i Wam drodzy twórcy, szlachetni widzowie - dedykuję „kawałek” z Buddy: "Nie wierzcie w jakiekolwiek przekazy tylko dlatego, że przez długi czas obowiązywały w wielu krajach. Nie wierzcie w coś tylko dlatego, że wielu ludzi od dawna to powtarza. Nie akceptujcie niczego tylko z tego powodu, że ktoś inny to powiedział, że popiera to swoim autorytetem jakiś mędrzec albo kapłan, lub że jest to napisane w  jakimś świętym piśmie. Nie wierzcie w coś tylko dlatego, że brzmi prawdopodobnie. Nie wierzcie w wizje lub wyobrażenia, które uważacie za zesłane przez boga. Miejcie zaufanie do tego, co uznaliście za prawdziwe po długim sprawdzaniu, do tego, co przynosi powodzenie wam i innym".

Krzysztof Sowiński

1 komentarz:

  1. Jak odzyskałem mojego byłego męża ... Tak się cieszę, że mogę podzielić się zeznaniami o prawdziwym rzucającym zaklęcia, który przyprowadził do mnie męża. Mój mąż i ja jesteśmy małżeństwem od około 6 lat. Pobraliśmy się szczęśliwie z dwójką dzieci, chłopcem i dziewczynką. 3 miesiące temu zacząłem zauważać jakieś dziwne zachowanie od niego, a kilka tygodni później dowiedziałem się, że mój mąż widuje się z kimś innym. Zaczął wracać do domu późno z pracy, już nie obchodzi mnie ani dzieci, czasem wychodzi i nawet nie wraca do domu przez około 2-3 dni. Zrobiłem wszystko, co mogłem, aby rozwiązać ten problem, ale wszystko bezskutecznie. Bardzo się martwiłem i potrzebowałem pomocy. Kiedy pewnego dnia przeglądałem Internet, natknąłem się na stronę internetową, która sugeruje, że Dr.Wealthy może pomóc rozwiązać problemy małżeńskie, przywrócić zerwane relacje i tak dalej. Więc czułem, że powinienem spróbować. Skontaktowałem się z nim i powiedziałem mu o moich problemach, a on powiedział mi, co mam robić, i zrobiłem to, a on rzucił na mnie zaklęcie. 48 godzin później mój mąż przyszedł do mnie i przeprosił za wyrządzone krzywdy i obiecał, że nigdy więcej tego nie zrobi. Od tego czasu wszystko wróciło do normy. Ja i moja rodzina znów żyjemy razem szczęśliwie .. Wszystko dzięki Dr.Wealthy Powerful Love Spell, które naprawdę działa. Jeśli masz jakikolwiek problem, skontaktuj się z nim, a gwarantuję ci, że ci pomoże. On cię nie zawiedzie. Wyślij mu wiadomość e-mail na adres: wealthylovespell@gmail.com. lub whatsapp go na: +2348105150446

    OdpowiedzUsuń