niedziela, 13 października 2013

„Żołnierze są tępymi, głupimi zwierzętami….”

 Pada na scenie, mnie więcej takie zdanie - niektórym wydaje się, że jak głośno krzyczą, to    zostaną wysłuchani.
„Misja”, najnowsza propozycja kieleckiego Teatru im. (nadal) Stefana Żeromskiego, naprawdę głośno krzyczy! Ale czy przebija się z czymś, czego byśmy dotąd nie wiedzieli? Nie sądzę. Owszem… Jest kilka zapadających w pamięć scen, ale przedstawienie broni się dzięki świetnej grze kilku aktorów. I im warto poświęcić swój czas.

Nowy sezon na deskach kieleckiego teatru dramatycznego rozpoczął się sztuką - „Misja. (Wojny, od których uciekłem”), pióra Michała Buszewicza. Tekstem, który był – jak donoszą media - w półfinale ostatniej edycji Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej. „A jego sceniczna forma ma być bliska sposobowi odbioru rzeczywistości przez współczesnego widza, który potrzebuje wielu zmian, by skupić się nad określonym problemem”. Nie wiem kto zaprojektował takiego widza, ale znam rezultaty – mnożenie, z trudem trzymających się „kupy” wątków, mnóstwo krzyku na scenie (w zamiarze zdaje się, żeby wyrwać widza z jego małego, poukładanego światka, wstrząsnąć nim, a w rzeczywistości, żeby widz, zdaje się nie zasnął). A skupić się na jakimś „problemie”, wydaje mi się w tej propozycji rzeczą niepodobną.

Niestety jest kilka nużących momentów, kilka wątków, które spokojnie można by bez straty dla całości zwyczajnie wyp….., nie owijając w bawełnę, a może dziś już polar savoir-vivre’u.

„Misja”, miała opowiedzieć o traumie żołnierzy, którzy – jak mawia się, próbując oswoić nie do oswojenia koszmar zabijania - powąchali prochu. W rolach żołnierzy Włodzimierzów, a zarazem Ratowników, Bankowców, Pielęgniarzy, Oficerów: debiutujący w Kielcach Michał Wanio, Andrzej Plata, Wojciech Niemczyk.

Temat młodych żołnierzy, ich traumatycznych przeżyć, to niebezpieczny zaminowany teren – na tej kanwie powstało wiele wybitnych książek i filmów – wymienię kilka z tych pierwszych - „Na Zachodzie bez zmian”, „Cienka czerwona linia”, „Paragraf 22” i może najlepsza z nich „Bohater na ośle”. Tak naprawdę powinny one znaleźć się na liście zakazanych, bo ujawniają mechanizmy wojny. Po ich przeczytaniu – świat już ostatecznie traci bezpowrotnie swoją naiwność.

Czy koresponduje z tą wiedzą, utwór młodego dramaturga? Nie bardzo. Na scenie się pojawia Wojciech Niemczyk, uczesany jak w scenach finałowych kapitan Benjamin Willard (Martin Sheen w legendarnym „Czasie apokalipsy”). Myślę sobie – dobrze, cytat utajony, będzie polemika. Niestety nie było. To był „prywatny” pomysł aktora.

A może nie musi być takich korespondencji w ogóle? Pewnie, że nie musi, ale zanim się przedstawi swoją wizję, warto znać poprzednie – żeby nie wyważać otwartych dawno drzwi.

Tak naprawdę, zdaje się, to nie jest spektakl o traumie żołnierzy, którzy kilka razy nie zawiedli na tzw. (wszystko na wojnie jest tak zwane) polu bitwy, by na koniec, mówiąc językiem spektaklu z niego haniebnie spierdolić.

To jest opowieść o rodzinie żołnierzy. I tutaj plus dla Buszewicza. Ta rodzina to typowi mieszkańcy blokowiska – ojciec z nieodzownym pilotem w ręku (Edward Janaszek),
prowincjonalna matka (Joanna Kasperek), córka dresiara (Dagna Dywicka, dobrze, choć jej rola jak i pozostałe kobiet – są nazbyt przerysowane), dresiara - dziewczyna żołnierzy (debiutująca w Kielcach Wiktoria Kubaszewska, miała szansę pokazania pełnego wachlarza możliwości, w tym śpiewu, zapowiada się, że „Żeromski”, dokonał dobrego wyboru).

Bo wbrew pozorom, to nie dzieci członków rządu, czy parlamentu, elit finansowych, kulturalnych etc. zaciągają się do armii (nie muszą). Zasadniczo np. w Wielkiej Brytanii, większość „służących”, to młodzieńcy wywodzący się ze… środowisk zwanych kibolskimi. Czy  jest tak i w Polsce?

O motywacjach polskich żołnierzy ze spektaklu Eweliny Marciniak (reżyseria) tego się nie dowiemy. Nie będzie oskarżenia systemu – będzie ironia – z polskich sojuszy, polskiego udziału w misjach, pustych rytuałów i formułek – np. tych związanych z uroczystymi pochówkami – żołnierzy, którzy zginęli na „misjach”, misjach bo wiadomo, że to nie wojny, ale „misje stabilizacyjne”. Takie komunikaty łatwiej przyjąć.

Czy żołnierze dawniej też mieli traumy? Gdzieś czytałem, że uczestnicy wojen obronnych, mają statystycznie rzadziej traumę, niż ich koledzy biorący udział w „misjach stabilizacyjnych” z dala od granic kraju. Im dalej tym bardziej, dociera do nich bezsens ich działań.

Jednak nic tak nie ożywiło kieleckiej premiery, z której zaczynało wiać nudą, jak scena pogrzebu młodego żołnierza z udziałem świetnych – Edwarda Janaszka w roli ojca i celebrującego uroczystość, starszego oficera i Matki – Joanny Kasperek. Poczułem przez chwilę ducha Mrożka.

Na koniec mamy monolog Wojciecha Niemczyka, dla niego warto iść do teatru!

Obok wystąpił debiutujący Michał Wanio, którego zdaje się czeka w Kielcach wiele dobrego, był także i Andrzej Plata – zdystansowany i przekonujący.

Przedstawienie wyreżyserowała Ewelina Marciniak, z tzw. cokolwiek miałoby to oznaczać, młodego pokolenia. To dzięki jej pracy z aktorami spektakl broni się jako całość. Autorką ascetycznej scenografii jest Marzena Czarniecka, a muzyki Marcin Nenko.

Jest scena z helikopterem-zabawką, który ląduje obok zagubionych żołnierzy. Dla mnie to jest metafora naszej polskiej roli w tym niebezpiecznym świecie, w którym pokój jest iluzją. Wojna bowiem toczy się nieustannie. Niekiedy wchodzi w fazę militarną. Potrzeba do niej ludzi w uniformach, o których niegdyś Henry Kissinger, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, powiedział: „Żołnierze są tępymi, głupimi zwierzętami używanymi w polityce zagranicznej’.

Warto to pamiętać. I "Do prostego człowieka”, wiersz Juliana Tuwima.

Krzysztof Sowiński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz