Pada na scenie, mnie więcej takie zdanie - niektórym wydaje się, że jak głośno krzyczą, to zostaną wysłuchani.
„Misja”,
najnowsza propozycja kieleckiego Teatru im. (nadal) Stefana
Żeromskiego, naprawdę głośno krzyczy! Ale czy przebija się z czymś,
czego byśmy dotąd nie wiedzieli? Nie sądzę. Owszem… Jest kilka
zapadających w pamięć scen, ale przedstawienie broni się dzięki świetnej
grze kilku aktorów. I im warto poświęcić swój czas.
Nowy
sezon na deskach kieleckiego teatru dramatycznego rozpoczął się sztuką -
„Misja. (Wojny, od których uciekłem”), pióra Michała Buszewicza.
Tekstem, który był – jak donoszą media - w półfinale ostatniej edycji
Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej. „A jego sceniczna forma ma być bliska
sposobowi odbioru rzeczywistości przez współczesnego widza, który
potrzebuje wielu zmian, by skupić się nad określonym problemem”. Nie
wiem kto zaprojektował takiego widza, ale znam rezultaty – mnożenie, z
trudem trzymających się „kupy” wątków, mnóstwo krzyku na scenie (w
zamiarze zdaje się, żeby wyrwać widza z jego małego, poukładanego
światka, wstrząsnąć nim, a w rzeczywistości, żeby widz, zdaje się nie
zasnął). A skupić się na jakimś „problemie”, wydaje mi się w tej
propozycji rzeczą niepodobną.
Niestety jest kilka nużących
momentów, kilka wątków, które spokojnie można by bez straty dla całości
zwyczajnie wyp….., nie owijając w bawełnę, a może dziś już polar
savoir-vivre’u.
„Misja”, miała opowiedzieć o traumie
żołnierzy, którzy – jak mawia się, próbując oswoić nie do oswojenia
koszmar zabijania - powąchali prochu. W rolach żołnierzy Włodzimierzów, a
zarazem Ratowników, Bankowców, Pielęgniarzy, Oficerów: debiutujący w
Kielcach Michał Wanio, Andrzej Plata, Wojciech Niemczyk.
Temat
młodych żołnierzy, ich traumatycznych przeżyć, to niebezpieczny
zaminowany teren – na tej kanwie powstało wiele wybitnych książek i
filmów – wymienię kilka z tych pierwszych - „Na Zachodzie bez zmian”,
„Cienka czerwona linia”, „Paragraf 22” i może najlepsza z nich „Bohater
na ośle”. Tak naprawdę powinny one znaleźć się na liście zakazanych, bo
ujawniają mechanizmy wojny. Po ich przeczytaniu – świat już ostatecznie
traci bezpowrotnie swoją naiwność.
Czy koresponduje z tą wiedzą, utwór młodego dramaturga? Nie bardzo. Na
scenie się pojawia Wojciech Niemczyk, uczesany jak w scenach finałowych
kapitan Benjamin Willard (Martin Sheen w legendarnym „Czasie
apokalipsy”). Myślę sobie – dobrze, cytat utajony, będzie polemika.
Niestety nie było. To był „prywatny” pomysł aktora.
A może nie
musi być takich korespondencji w ogóle? Pewnie, że nie musi, ale zanim
się przedstawi swoją wizję, warto znać poprzednie – żeby nie wyważać
otwartych dawno drzwi.
Tak naprawdę, zdaje się, to nie
jest spektakl o traumie żołnierzy, którzy kilka razy nie zawiedli na
tzw. (wszystko na wojnie jest tak zwane) polu bitwy, by na koniec,
mówiąc językiem spektaklu z niego haniebnie spierdolić.
To jest
opowieść o rodzinie żołnierzy. I tutaj plus dla Buszewicza. Ta rodzina
to typowi mieszkańcy blokowiska – ojciec z nieodzownym pilotem w ręku
(Edward Janaszek),
prowincjonalna matka (Joanna Kasperek), córka
dresiara (Dagna Dywicka, dobrze, choć jej rola jak i pozostałe kobiet –
są nazbyt przerysowane), dresiara - dziewczyna żołnierzy (debiutująca w Kielcach Wiktoria
Kubaszewska, miała szansę pokazania pełnego wachlarza możliwości, w tym
śpiewu, zapowiada się, że „Żeromski”, dokonał dobrego wyboru).
Bo
wbrew pozorom, to nie dzieci członków rządu, czy parlamentu, elit
finansowych, kulturalnych etc. zaciągają się do armii (nie muszą).
Zasadniczo np. w Wielkiej Brytanii, większość „służących”, to młodzieńcy
wywodzący się ze… środowisk zwanych kibolskimi. Czy jest tak i w
Polsce?
O motywacjach polskich żołnierzy ze spektaklu Eweliny
Marciniak (reżyseria) tego się nie dowiemy. Nie będzie oskarżenia
systemu – będzie ironia – z polskich sojuszy, polskiego udziału w
misjach, pustych rytuałów i formułek – np. tych związanych z uroczystymi
pochówkami – żołnierzy, którzy zginęli na „misjach”, misjach bo
wiadomo, że to nie wojny, ale „misje stabilizacyjne”. Takie komunikaty
łatwiej przyjąć.
Czy żołnierze dawniej też mieli traumy? Gdzieś
czytałem, że uczestnicy wojen obronnych, mają statystycznie rzadziej
traumę, niż ich koledzy biorący udział w „misjach stabilizacyjnych” z
dala od granic kraju. Im dalej tym bardziej, dociera do nich bezsens ich
działań.
Jednak nic tak nie ożywiło kieleckiej premiery, z
której zaczynało wiać nudą, jak scena pogrzebu młodego żołnierza z
udziałem świetnych – Edwarda Janaszka w roli ojca i celebrującego
uroczystość, starszego oficera i Matki – Joanny Kasperek. Poczułem przez chwilę ducha Mrożka.
Na
koniec mamy monolog Wojciecha Niemczyka, dla niego warto iść do teatru!
Obok wystąpił debiutujący Michał Wanio, którego zdaje się czeka w
Kielcach wiele dobrego, był także i Andrzej Plata – zdystansowany i
przekonujący.
Przedstawienie wyreżyserowała Ewelina
Marciniak, z tzw. cokolwiek miałoby to oznaczać, młodego pokolenia. To
dzięki jej pracy z aktorami spektakl broni się jako całość. Autorką
ascetycznej scenografii jest Marzena Czarniecka, a muzyki Marcin Nenko.
Jest
scena z helikopterem-zabawką, który ląduje obok zagubionych żołnierzy.
Dla mnie to jest metafora naszej polskiej roli w tym niebezpiecznym
świecie, w którym pokój jest iluzją. Wojna bowiem toczy się nieustannie.
Niekiedy wchodzi w fazę militarną. Potrzeba do niej ludzi w uniformach,
o których niegdyś Henry Kissinger, laureat Pokojowej Nagrody Nobla,
powiedział: „Żołnierze są tępymi, głupimi zwierzętami używanymi w
polityce zagranicznej’.
Warto to pamiętać. I "Do prostego człowieka”, wiersz Juliana Tuwima.
Krzysztof Sowiński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz