Śpieszcie
się obejrzeć tę wystawę bez masek na twarzach, bez dystansu „społecznego”. (Ten
zwrot to jeden z większych absurdów nowomowy propagandowej, bo społem, znaczy
tyle co „razem”).
Mamy
bowiem przerwę od bezobjawowej pandemii do września. Wtedy bowiem wrócą
odwieczne sezonowe infekcje i minister „zdrowia” ogłosi „nową falę kowida” i
będzie kontynuował zaciskanie pętli sanitaryzmu, nowego totalitaryzmu 21 wieku.
Gorliwie pomogą mu, tak jak bywało to dotychczas, także wszyscy urzędnicy.
Tymczasem
zachęcam do obejrzenia dopiero co otwartej w Muzeum Narodowym w Kielcach
wystawy zatytułowanej „Kobieta w czasach Wazów”.
Jako
muzealnik wiem, że każda wystawa swoje istnienie zawdzięcza pracy wielu osób i
poprzedzona jest nawet kilkuletnimi przygotowaniami. Ale także ma – odwołując
się do pojmowania społeczeństwa jako organizmu, co postulowali najwcześniej już
Platon i Arystoteles – swój mózg. Tym jest znana mi osobiście (rzadki to już przypadek
erudytki i kobiety rozumnej) doktor Magdalena Śniegulska-Gomuła. Jest kuratorką
wystawy i autorką niezwykle wciągającej czytelnika publikacji, (czytałem jej
słowa przez wiele godzin jak świetną powieść), towarzyszącej wystawie i wydanej
pod tym samym tytułem. Opisuje – i trzeba
powiedzieć, że robi to bardzo rzetelnie unikając poprawności politycznej –
sięgając do źródeł, kondycję kobiet w minionych wiekach w Polsce: głównie
szlachcianek, przedstawicielek arystokracji, wspomina także o losie mieszczek,
a także… sióstr zakonnych. Na wystawie
odnajdziemy m.in. portret zakonnicy Magdaleny Mortęskiej, autorki „Medytacji o
Męce Pańskiej”, która miała uczennice: Katarzyny Załuską i Skorupską, także
Teofilę Szklińską – a te według badaczy „tworzą pierwszą wyłącznie kobiecą
polską zakonną szkołę literacką”. Autorka „Kobiety w czasach Wazów” wspomina
także o pierwszych w Polsce uczonych kobietach takich jak np. Maria Cunitz, czy
Elżbieta Heweliusz. Jaką rolę odegrały w nauce? Szczegóły znajdziemy właśnie w
tekście dr Śniegulskiej-Gomuły. Przypomnimy sobie także o mrocznych czasach
polowania na czarownice. Autorka publikacji mówi jednak uczciwie, że ten
proceder „spotykało się [w naszej części Europy] w Prusach Królewskich,
zamieszkałych w większym procencie przez ludność niemieckojęzyczną”. Warto
wspomnieć, że w 1639 roku w Polsce pojawiła się praca „Czarownica powołana”,
której autor („najprawdopodobniej Wojciech Regulus”), ostro potępia praktyki
związane z polowaniem na czarownice.
Jak
wiemy z historii Dynastia Wazów (trwająca nota bene tylko 81 lat) nawiązywała
do „wielowiekowych tradycji jagiellońskich”. Dlatego kuratorka wystawy szukając
klucza do swojej propozycji otwarła tę
portretami Jagielonek – Katarzyny i Anny. Warto wiedzieć, że o rękę tej
pierwszej ubiegał się m.in. jeden z kluczowych dla Rosji władców Iwan IV
Groźny. Odmówiono mu obawiając się, że po „bezpotomnej śmierci Zygmunta Augusta” („Kobieta w czasach
Wazów”) Iwan będzie rościł sobie prawo do tytułu króla Polski.
Bogate
życie Katarzyny mogłoby, gdyby się ktoś o to postarał, stać się źródłem nie
jednej pasjonującej opowieści, przedsmak tego daje kuratorka. Obok tego obrazu
możemy zobaczyć jeszcze kilkadziesiąt innych portretów, a także inne eksponaty
egzemplifikujące omawianą epokę.
Chciałem jeszcze poruszyć jeszcze jeden temat.
A w zasadzie sprowokować Państwa do refleksji – czy w dobie postulowanej cyfryzacji,
zachęcania, a w zasadzie zmuszania pod wieloma pretekstami, profesjonalnego
produkowania opinii, które wielu z nas przyjmuje w swojej naiwności jako swoje
własne, przenoszenie normalnego życia w świat wirtualny – w tym także do
wirtualnego zwiedzania muzeów, jeszcze ma sens obcowanie z rzeczywistym
eksponatem? Walter Benjamin jako
pierwszy w eseju „Dzieło sztuki w czasach technologii reprodukcji (1939),
analizował skutki masowego kopiowania i rozpowszechniania dzieł sztuki. Miał
wówczas na myśli fotografię, film, płytę gramofonową. Dziś tych możliwości jest
już więcej i są o wiele doskonalsze. Jacek Dukaj, pisarz i filozof - w
publikacji „Po piśmie” (2019) twierdzi, że dziś „[…] nie istnieje już taka
sztuka, której nie można scyfryzować. Która nie jest informacją. Nieskończenie
kopiowalną, modyfikowalną, rozpowszechnialną”. Według niego nie ma zatem różnicy
w doświadczaniu między realnym dziełem także malarskim rzeczywistym, a jego
cyfrową reprezentacją (oczywiście na najwyższym możliwym poziomie
technologicznym). Jako osoba zajmująca się na co dzień digitalizacją także
dzieł sztuki mam spore wątpliwości, co do refleksji wspomnianego filozofa. Zachęcam
jednak do odwiedzenia, (tę czynność Dukaj nazywa „obudowaniem” samego
doświadczenia obcowania z dziełem sztuki „szeregiem warunków niekoniecznych”),
wystawy i wyrobienia sobie własnej opinii. Być może rzeczywiście już nie ma
sensu kontynuowania tradycji kłopotliwego i kosztownego gromadzenia i
wypożyczania od innych muzeów dzieł sztuki, po to by je następnie pokazać w
konkretnym miejscu i czasie. Może wystarczy już tylko wirtualny spacerek po
muzeach?
Czy
zatem da się dokonać bezpośredniego scyfryzowanego transferu przeżyć związanego
ze sztukami plastycznymi, takimi jak m.in. obraz?
„To,
co napiszemy o jakimś wydarzeniu albo o jakiejś osobie, jest jawną
interpretacją, podobnie jak interpretacją stają się ręcznie wykonane podobizny
w formie malowideł czy rysunków. Tymczasem obrazy fotograficzne wyglądają nie
tyle jak taką interpretację, ile na fragmenty świata, miniatury rzeczywistości
, które kążdy może wykonać lub nabyć” – pisała Susan Sontag w tekście „O
fotografii” (polskie wydanie 2009). Zastanawiam się czy rzeczywiście miała
rację, i czy portrety pań na wystawie pt. „Kobieta w czasach Wazów” – nie
pokazują nam czasem mimo obecności konwencji plastycznych „miniatur minionej
rzeczywistości”, którą odnosimy do tej naszej? I czy nie właśnie m.in. i
dlatego chodzimy do muzeów?
Tak
nota bene w epoce w której postulujemy, że płeć jest konstruktem społecznym, w
tytule wystawy pojawia się jednak pojęcie „kobieta”. Judith Butler, jedna z prekursorek
studies gender i jej praca „Uwikłani w płeć” (1990) – ponosi po raz kolejny
spektakularną klęskę.
Krzysztof
Sowiński