Kwiecień 2022
Ta
sytuacja od dawna jest przekroczyła granice groteski. Urzędnicy, także od
kultury, których jedynym sensem istnienia jest służebna rola wobec twórców, za
co są ponadprzeciętnie wynagradzani z naszych podatków, zachowują się jak
udzielni władcy. Nie wiem jak na to pozwoliliśmy? Jak do tego doszło? M.in. potrafią
wepchnąć się na każdy „afisz”, kosztem wykonawców i wymusić niezasłużone dla siebie
oklaski, zwłaszcza przed wyborami, przy okazji odświeżając swój tzw. wizerunek.
Bo
– niestety – to od ich woli zależy czy np. jakaś prężnie działająca instytucja
kultury, do której rozwoju przeważnie żaden urzędnik nie przyłożył nawet małego
palca, nie mówiąc o ręce (w najlepszym razie nie przeszkadzał w działaniach),
nadal będzie istniała i w jakiej kwocie będzie finansowana.
Rzadko
bywam na bankietach po premierach, ale tym razem zostałem, żeby usłyszeć jak
bardzo cieszą się młodzi choreografowie, którym zaufali dyrektorzy Kieleckiego
Teatru Tańca i pozwolili samodzielnie popracować nad „Dyptykiem Biblijnym”.
Przypomnijmy – na tę propozycję składają się dwa spektakle: „Sodoma i Gomora”
oraz „Kain i Abel”. Do pierwszego spektaklu choreografię stworzył Kamil
Zdańkowski (także tancerz KTT). Lota fantastycznie wytańczył Aleksander
Staniszewski, żonę Lota – Alicja Horwath-Maksymow. Aż dziw, że świecie w którym relatywizuje się
pojęcia zła i dobra, młodzi twórcy chcieli zmierzyć ze starotestamentową,
„niemodną” teraz, opowieścią o Sodomie i Gomorze – i udanie zinterpretowali ją
językiem tańca. Podobnie było z „Kainem i Ablem”. Choreografię do tej
propozycji zaproponował Aleksander Staniszewski, także debiutant w tej roli, i również
tancerz KTT. Kaina kreował – Mateusz Wróblewski, a równie udanie Abla – Dawid
Pieróg. W końcu można było pozachwycać się wieloplanowymi, ciekawymi układami
tanecznymi, sprawnością tancerzy, wybaczyć im drobne potknięcia – a wszystko to
bez tych obrzydliwych, pomyślanych jako narzędzie tresury społecznej „maseczek”
na twarzach. Także normalnie siedzieć na widowni nie zachowując równie
absurdalnego z punktu widzenia prawdziwej nauki – tzw. dystansu. Chociaż przyznam, że kilka ofiar
propagandy kowidowej nie zmieniło swoich zwyczajów i nadal straszyło „maseczkami”.
Ale
to nie młodzi debiutanci przemówili po premierze jako pierwsi! Zebranych swoimi
przydługimi i mało interesującymi opowieściami najpierw uraczyło dwóch kieleckich
urzędników, marnując czyiś czas i spijając nieprzysługującą im „śmietanę”. Słowem
byli niczym to przysłowiowe g…, które przykleiło się do okrętu i krzyczało
płyniemy. Po ponad 30 minutach tych urzędniczych opowieści miałem już dość i
opuściłem bankiet nie wysłuchawszy młodych artystów i nie gratulując im, co
zamierzałem uczynić.
Pokażmy
urzędników w szerszej perspektywie. To trzecie ramię trójkąta przemocy, którą dziś
przy użyciu tradycyjnej pałki, ale cyfrowych kajdan i więzień stosują wobec nas
globaliści. O urzędnikach przed laty wspominał wybitny filozof analityczny,
nieodżałowany śp. prof. Bogusław Wolniewicz. Wyjaśniał nam jak działa ten
trójkąt. Pierwsze i najważniejsze ramię stanowią tzw. globaliści działający zza
kulis. Drugie to ideolodzy – teraz nimi są tzw. lewicowcy wysokiej klasy specjaliści
od… przejmowania władzy w imieniu garstki sponsorów, produkujący i
terroryzujący pozostałych opowieściami o „wykluczeniu”, za które oczywiście słono
sobie każą płacić. Ta lewica ma wspólną z dawną ekonomiczną lewicą, tylko…
nazwę. Teraz głosem tej ideologii jest m.in. Yuval Noah Harari (narzędzie
Klausa Szwaba). Ten „myśliciel”, który nagle jak za dotknięciem main streamowej
różdżki stał się „wpływowym”, i tłumaczy nam maluczkim, że człowiek to już nie jest
tajemniczą istotą, którą pokolenia naszych przodków, przy pomocy także takich
archetypicznych opowieści jak ta o Sodomie i Gomorze i o Kainie i Ablu, próbowali
opisać, ale tylko maszyna biologiczna, popędliwe zwierzę. Zwierzę za które światowe
elity muszą podejmować decyzje także te „niepopulistyczne”, czyli odebrać mu
pod byle pretekstem np. bezobjawowej pandemii, Prawa Człowieka, w tym prawo do
własnego ciała, a pod hasłem inflacji „wywołanej przez Putina” zagrabić ciułaną
przez większość ludzi latami własność. Harrari widzi w nas stado – a jak tak
jest, to stado można przecież znakować, modyfikować, redukować niepotrzebne już
do pracy i „właściwej” reprodukcji osobniki, a nawet „oporne” wobec „postępu”
całe podgatunki, wyszczepiać, a także „lockdownować”. A także „hakować”.
Trzecim
ramieniem, które te ludobójcze utopie i absurdy wdraża są właśnie urzędnicy.
Narzekaliśmy
za komuny na ich liczbę. Zobaczmy jak po 1989 roku rozmnożyli się także i w
Polsce, mimo np. opowieści, że „komputery” zredukują ich liczbę! A ileż przez
te lata namnożyło się opresyjnych wymierzonych w nas przepisów! I nie chodzi mi
tylko o urzędników władz centralnych. Zobaczmy jak rozrosła się władza i ta
miejska! Czasami odnosimy wrażenie, że rajcy tworzą państwo w państwie. Prowadzą
nawet niezależną od centrali politykę zagraniczną! W tym m.in. migracyjną w
opozycji do m.in. Konstytucji! Przypomnijmy sobie jak żarliwie ta grupa wypełniała
opresyjne, niezgodne z prawem i ustawą zasadniczą narzucone nam przepisy
wprowadzające sanitaryzm, nową formę totalitaryzmu. Jak prezydenci miast legitymizowali
te absurdy – m.in. sami nosząc publicznie wbrew literze nauki maski
„przeciwwirusowe”, jak natychmiast zamknęli przed nami urzędy. Nie miejmy
iluzji urzędnicy – to najwierniejszy elektorat na który partie aktualnie
naznaczone do rządzenia przez globalistów w konkretnym kraju, mogą zawsze
liczyć. Cechuje tę klasę bowiem w tym zmiennym świecie zawsze element stały – antyludzki oportunizm.
Urzędnicy
miejscy jak zechcą mogą zrobić w zasadzie wszystko – choćby zabierać nam
mieszkańcom kawałek po kawałku wspólne dobro, np. odwieczny i lubiany teren
rekreacyjny. Tak się dzieje i w Kielcach przy miejskim zalewie, czy za osiedlem
Świętokrzyskie. Mogą wydawać społeczne pieniądze na „rewitalizację”, czyli mogą
najpierw wyciąć w określonym miejscu drzewa, by za parę lat upomnieć się, np. na
fali „zielonej propagandy”, o takich obecność, niepomni, że drzewa jednak te
swoje dobrych kilka lat muszą rosnąć. Mogą zaproponować ławki pomalowane w kolorowe
paski i dać im status sacrum, czy zbudować mało skutecznie chroniące przed
warunkami atmosferycznymi przystanki, a każdy z tych „projektów” jest o dziwo prawie
niezmiennie w cenie „złota”. Wydać krocie na budowę miejskich wypożyczalni
rowerów, mimo, że są dowody na to, że tradycyjne „rowery” przegrały w miastach z
„elektrycznymi hulajnogami”. Urzędnicy mogą też ustalić reguły konkursów np. na
stanowisko dyrektora placówki kultury, a potem unieważnić wyniki łamiąc po
drodze własne zasady. A jak się urzędnikowi zachce, to może najpierw
unieważnić, potem poczekać i znowu uznać wyniki konkursu, nie tłumacząc się
przed nikim ze swoich decyzji (ostatnio tak było z konkursem na szefa BWA w
Kielcach. O „konkursach” w naszym mieście napiszę szerzej innym razem).
I
na koniec, ja też mam swoją prywatną utopię – marzę, żeby maksymalnie
ograniczyć władzę urzędników. Maksymalnie. Wykorzystując m.in. w tym celu zdobycze
cyfryzacji. Np. chciałbym mieć możliwość odbierania, jako mieszkaniec miasta swojego
głosu urzędnikowi. Jeśli ten przekroczy pewną liczbę odebranych, to powinien
pożegnać się z urzędem, bez względu na to, kiedy mija jego kadencja, zanim
narobi jeszcze więcej często nieodwracalnych szkód. Jeśli pojawi się jakaś
formacja, która zaproponuje realizację takiego projektu, zagłosuję na nią obydwiema dłońmi.
Krzysztof
Sowiński