Monodram to niebezpieczna
forma sztuki. Na scenie mamy tylko jednego człowieka i może on nas szybko
znużyć. Ale nie Mirosław Bieliński! Był sam, ale za to odgrywał kilka postaci.
A my widzowie mieliśmy poczucie obecności na scenie - tłumu. Muszę to szczerze
powiedzieć - to rewelacyjna kreacja!
„Nazywam się Szwejk.
Józef Szwejk” – to najnowsza propozycja teatru Tetatet w reżyserii Sławomir
Gaudyna. "Jest to luźna adaptacja książki Jaroslava Haska, w brawurowym
wykonaniu Mirka Bielińskiego. Spektakl opowiada o idiotyzmie i bezsensowności
wojny. Porusza temat człowieka wrzuconego w wojskowe tryby, który potrafi
poradzić sobie dzięki dziecięcej naiwności i dobroduszności. Demaskuje głupotę
przełożonych i rządzących" – mówił o spektaklu reżyser.
Ja się nie zgadzam z
reżyserem i z tą kanoniczną interpretacją „Dzielnego wojaka Szwejka”, powieści
(1921) Jarosława Haszka. Oczywiście wojna jest bezsensowna z punktu widzenia
zwykłego człowieka. Natomiast z punktu ludzi wielkiej władzy jest koniecznym narzędziem
zdobywania jeszcze większej władzy, bogactw i kontroli społecznej. Więc ma jak
najbardziej sens. Chiński ekonomista Song Hongbing autor głośnej publikacji pt.
„Wojna o pieniądz” (2009) przytacza słowa matki bankierskiego rodu Rothschildów
z okresu międzywojennego, która miała powiedzieć: „Gdyby moi synowie nie
chcieli wojen, to by tych wojen nie było”. Wybitny polski poeta Julina Tuwim
przyczyny i sens wojen w poetyckiej formie wskazuje w słynnym wierszu zatytułowanym „Do protego
człowieka” (1929). Acha… Nie łudźmy się, że te rody i ich pragnienia wyginęły.
Właśnie złapały nas „za mordy” pod pretekstem „pandemii”.
Warto napisać kilka zdań
o autorze „Dzielnego wojaka Szwejka”. Był włóczęgą, anarchistą, dezerterem, wchodził
w konflikt z prawem, był alkoholikiem, komunistą, fanatycznym rewolucjonistą
działającym w Armii Czerwonej, być może nawet uczestnikiem w zbrodniach
wojennych. Ukrywał się przed zwykłymi Czechami, którzy byli po drugiej stronie
barykady. Miał za sobą próbę samobójczą, która była bardziej zabawna – w
szwejkowskiej poetyce - niż przerażająca. Chcąc to zrobić postanowił skoczyć z
mostu do Wełtawy, ale woda była akurat… zamarznięta i skok ten skończył się dla
pisarza tylko na drobnych potłuczeniach. Miał Haszek także i swój epizod
kielecki. Najprawdopodobniej w 1904 roku został z niewyjaśnionych (włóczęgostwo,
nielegalne przekroczenie granicy?) do dziś powodów osadzony i uwięziony na
kilka dni w jednym z budynków urzędu miejskiego. Na pamiątkę tego wydarzenia
przy ul. Leśnej możemy spotkać pomnik… Szwejka.
„Zawsze pociągała mnie ta
postać, chociaż zdaję sobie sprawę z trudu, jakim jest jej zagranie. Ryzyko
jest wpisane w nasz zawód, a ja mam nadzieję, że sprostam oczekiwaniom widzów,
wcielając się w wymarzoną rolę” – mówił przed premierą Mirosław Bieliński. Ten
aktor uważa, że Szwejk jest postacią ponadczasową, a mentalność ludzka
pozostaje taka sama. Podjął wspomniane ryzyko i zaprezentował się rewelacyjnie!
Odegrał postać pozornego idioty, a w rzeczywistości człowieka prawego, który
zamiast stosować jak jego oprawcy kontr przemoc, pokazuje absurdalność ich
działań, używając legendarnego humoru i ironii. Zamiast negacji rozkazów za co Szwejk
byłby pewnie surowo ukarany, żołnierz ten interpretuje swoimi działaniami regulamin wojskowy z taką
żarliwością, że w konsekwencji ośmiesza cały ten system oparty na absurdzie i dominacji.
Od nazwiska Szwejka w
czasach PRL pogardliwie nazywano żołnierzy zasadniczej służby wojskowej
„szwejami”. Pamiętam – jako ten, który służył (przymusowo) w wojsku w połowie lat
80 XX wieku, że kiedy udawaliśmy przed naszymi przełożonymi głupszych niż
byliśmy w rzeczywistości, oni mówili wtedy: „Nie odgrywajcie nam podchorąży
tutaj Szwejka”.
Przypominam sobie część mojej
służby wojskowej, którą odbywałem w jednostce na Bukówce. Ówczesny dowódca
pułku (pewnie to teraz neoliberał ze świetną emeryturą) chciał nas kilku absolwentów szkoły
podchorążych rezerwy ukarać za „nieregulaminowe” zachowania (kążdemu z nas
zapewne zagnieździł się głowie jakiś mniejszy lub większy, grubszy czy chudszy
Szwejk) i postawił nas na placu apelowym i poddał długiej, wyczerpującej
musztrze. (Nie umieliśmy m.in. wg dowódcy pułku „chodzić” po żołniersku). Ale
jakbyśmy nie próbowali to dobrze zrobić,
rezultat był zawsze oceniany na „niedostatecznie”. Wtedy mój kolega niedoli
podchorąży Mariusz Cyrański – zaczął chodzić po placu nieskordynowanym krokiem
aktorów grupy Monty Pythona. Reszta poszła jego śladem. Bojąc się kompromitacji
dowódca jednostki kazał nam natychmiast z placu „sp….”. Co rychło uczyniliśmy.
Metoda „na Szwejka” zadziałała.
Krzysztof Sowiński