niedziela, 7 listopada 2021

Metoda „na Szwejka” bardziej żywa niż Lenin


Monodram to niebezpieczna forma sztuki. Na scenie mamy tylko jednego człowieka i może on nas szybko znużyć. Ale nie Mirosław Bieliński! Był sam, ale za to odgrywał kilka postaci. A my widzowie mieliśmy poczucie obecności na scenie - tłumu. Muszę to szczerze powiedzieć - to rewelacyjna kreacja!

„Nazywam się Szwejk. Józef Szwejk” – to najnowsza propozycja teatru Tetatet w reżyserii Sławomir Gaudyna. "Jest to luźna adaptacja książki Jaroslava Haska, w brawurowym wykonaniu Mirka Bielińskiego. Spektakl opowiada o idiotyzmie i bezsensowności wojny. Porusza temat człowieka wrzuconego w wojskowe tryby, który potrafi poradzić sobie dzięki dziecięcej naiwności i dobroduszności. Demaskuje głupotę przełożonych i rządzących" – mówił o spektaklu reżyser.

Ja się nie zgadzam z reżyserem i z tą kanoniczną interpretacją „Dzielnego wojaka Szwejka”, powieści (1921) Jarosława Haszka. Oczywiście wojna jest bezsensowna z punktu widzenia zwykłego człowieka. Natomiast z punktu ludzi wielkiej władzy jest koniecznym narzędziem zdobywania jeszcze większej władzy, bogactw i kontroli społecznej. Więc ma jak najbardziej sens. Chiński ekonomista Song Hongbing autor głośnej publikacji pt. „Wojna o pieniądz” (2009) przytacza słowa matki bankierskiego rodu Rothschildów z okresu międzywojennego, która miała powiedzieć: „Gdyby moi synowie nie chcieli wojen, to by tych wojen nie było”. Wybitny polski poeta Julina Tuwim przyczyny i sens wojen w poetyckiej formie wskazuje  w słynnym wierszu zatytułowanym „Do protego człowieka” (1929). Acha… Nie łudźmy się, że te rody i ich pragnienia wyginęły. Właśnie złapały nas „za mordy” pod pretekstem „pandemii”.

Warto napisać kilka zdań o autorze „Dzielnego wojaka Szwejka”. Był włóczęgą, anarchistą, dezerterem, wchodził w konflikt z prawem, był alkoholikiem, komunistą, fanatycznym rewolucjonistą działającym w Armii Czerwonej, być może nawet uczestnikiem w zbrodniach wojennych. Ukrywał się przed zwykłymi Czechami, którzy byli po drugiej stronie barykady. Miał za sobą próbę samobójczą, która była bardziej zabawna – w szwejkowskiej poetyce - niż przerażająca. Chcąc to zrobić postanowił skoczyć z mostu do Wełtawy, ale woda była akurat… zamarznięta i skok ten skończył się dla pisarza tylko na drobnych potłuczeniach. Miał Haszek także i swój epizod kielecki. Najprawdopodobniej w 1904 roku został z niewyjaśnionych (włóczęgostwo, nielegalne przekroczenie granicy?) do dziś powodów osadzony i uwięziony na kilka dni w jednym z budynków urzędu miejskiego. Na pamiątkę tego wydarzenia przy ul. Leśnej możemy spotkać pomnik… Szwejka.

„Zawsze pociągała mnie ta postać, chociaż zdaję sobie sprawę z trudu, jakim jest jej zagranie. Ryzyko jest wpisane w nasz zawód, a ja mam nadzieję, że sprostam oczekiwaniom widzów, wcielając się w wymarzoną rolę” – mówił przed premierą Mirosław Bieliński. Ten aktor uważa, że Szwejk jest postacią ponadczasową, a mentalność ludzka pozostaje taka sama. Podjął wspomniane ryzyko i zaprezentował się rewelacyjnie! Odegrał postać pozornego idioty, a w rzeczywistości człowieka prawego, który zamiast stosować jak jego oprawcy kontr przemoc, pokazuje absurdalność ich działań, używając legendarnego humoru i ironii. Zamiast negacji rozkazów za co Szwejk byłby pewnie surowo ukarany, żołnierz ten interpretuje  swoimi działaniami regulamin wojskowy z taką żarliwością, że w konsekwencji ośmiesza cały ten system oparty na absurdzie i dominacji.

Od nazwiska Szwejka w czasach PRL pogardliwie nazywano żołnierzy zasadniczej służby wojskowej „szwejami”. Pamiętam – jako ten, który służył (przymusowo) w wojsku w połowie lat 80 XX wieku, że kiedy udawaliśmy przed naszymi przełożonymi głupszych niż byliśmy w rzeczywistości, oni mówili wtedy: „Nie odgrywajcie nam podchorąży tutaj Szwejka”.

Przypominam sobie część mojej służby wojskowej, którą odbywałem w jednostce na Bukówce. Ówczesny dowódca pułku (pewnie to teraz neoliberał ze świetną emeryturą)  chciał nas kilku absolwentów szkoły podchorążych rezerwy ukarać za „nieregulaminowe” zachowania (kążdemu z nas zapewne zagnieździł się głowie jakiś mniejszy lub większy, grubszy czy chudszy Szwejk) i postawił nas na placu apelowym i poddał długiej, wyczerpującej musztrze. (Nie umieliśmy m.in. wg dowódcy pułku „chodzić” po żołniersku). Ale jakbyśmy nie próbowali  to dobrze zrobić, rezultat był zawsze oceniany na „niedostatecznie”. Wtedy mój kolega niedoli podchorąży Mariusz Cyrański – zaczął chodzić po placu nieskordynowanym krokiem aktorów grupy Monty Pythona. Reszta poszła jego śladem. Bojąc się kompromitacji dowódca jednostki kazał nam natychmiast z placu „sp….”. Co rychło uczyniliśmy. Metoda „na Szwejka” zadziałała.

Krzysztof Sowiński