sobota, 26 września 2020

„Kopciuszek” w czasach symulakry


To widowisko jest olśniewające. Zachwyca od pierwszej do ostatniej sekundy. Pozwala widzom na ponad 90 minut zapomnieć o absurdzie w którym właśnie żyjemy. O wyprodukowanej dla nas, zwykłych ludzi - tym razem w globalnych rozmiarach - manipulacji społecznej nazywanej pandemią.

To właśnie z powodu tej  symulakry – zorkiestrowanego medialnego obrazu, który od wielu miesięcy pozoruje pandemiczną rzeczywistość (a realnie produkuje wymykające się logice opresyjne przedsięwzięcia niby ratujące nam zdrowie i życie), tworząc swoją własną pełną lęku i bezprawia – premiera „Kopciuszka” zamiast wiosną odbyła się z trudem dopiero właśnie teraz.

Ten spektakl jest jak powiew normalności. Jest pokazem prawa do wolnej ekspresji ruchowej i do swobodnego oddychania, bez imputowanego nam poczucia winy. Ale jest także pośrednio świadectwem odbieranej nam teraz hurtowo wolności. Bo nie oszukujmy się – zakazać komuś swobodnie poruszać się i oddychać – to zakazać mu żyć.

„Kopciuszka” w którym udział wzięło ponad 100 osób - od kilkuletnich wykonawców (np. chóru Mała Fermata) po profesjonalistów - wystawił Kielecki Teatr Tańca, prowadzony przez Elżbietę Pańtak i Grzegorza Pańtaka. To para małżeńska, która przez minione lata z niczego, z amatorskich ruchów stworzyła zawodowy teatr tańca. Jestem zawsze dla nich pełen podziwu.

O rozmiarze przedsięwzięcia, przygotowywanego ponad rok, niech zaświadczy sam fakt, że do tej inscenizacji uszyto około 300 kostiumów. Już samo kolejne ujawnianie kolejnych elementów scenografii wywoływało ze strony widzów salwy braw (autorem scenografii jest Luigi Scoglio, a autorką projektów kostiumów Małgorzata Słoniowska). Widać, że te produkty udanie korespondują z tradycjami komedii dell'arte, produkcjami studia Disneya, a z polskiej rzeczywistości ze sztuką plastyczną Jana Marcina Szancera. Ten ostatni trwale wpłynął na kilka pokoleń Polaków, na jego gusty estetyczne, bowiem jako ilustrator Szancer stworzył rysunki do ponad dwustu publikacji m.in. do „Pinokia”, czy „Baśni Andersena”, także do baśni „O krasnoludkach i o sierotce Marysi”.

Autorką libretta „Kopciuszka” jest Elżbieta Pańtak. Nie ogranicza się ona jednak tylko do samego kanonicznego tekstu „Kopciuszka” (w opracowaniu literackim Charlesa Perraulta oraz Wilhelma i Jacoba Grimm). Sięga także i po m.in. ikony współczesnej pop kultury jak np. postać Elvisa Presleya, czy ogólnoświatowe widowiska jak np. karnawał w Brazylii, z jego gorącymi rytmami, w tym spektaklu wystukiwanymi brawurowo na kuchennych garnkach, a także rodzime kody kulturowe (widzimy m.in. reminiscencje z twórczości Jana Brzechwy). Choreografia (Elżbieta i Grzegorz Pąńtak) syci się miękko przenikającymi się ruchami z tańca jazzowego i tego nazywanego neoklasycznym. A wykonawcy momentami przeczą prawu grawitacji. Trudno ich wymienić wszystkich. Jestem zmuszony do samoograniczenia w tym względzie. Więc tylko tyle - w roli głównej wystąpiła Małgorzata Kowalska. W roli księcia Aleksander Staniszewski. W roli wróżki charyzmatyczna „pani ponadszpagat” Joanna Polowczyk. Z emerytury wrócił nawet Grzegorz Pańtak, który wcielił się w baśniowego króla. Nasuwa się jednak refleksja, że w teatrach z roku na rok maleje marketingowa rola osób kreujących główne postaci inscenizacji. Coraz rzadziej widzimy ich nazwiska na plakatach, czy materiałach promujących konkretne przedsięwzięcie. Ale to temat na inną opowieść.

A najbardziej cieszy, że ten spektakl jak to często dziś bywa, nie próbował być realizowany w duchu narracji poprawnościowo-politycznych. Jego autorzy opowiedzieli wciąż żywą, chociaż klasyczną już baśń, którą każdy może reinterpretować w swojej własnej skali i woli.

I na koniec - taniec na takim poziomie – mówiąc językiem współczesnych dominujących narracji społecznych – jednak „wyklucza”. Nie wystarczy bowiem stanąć – i w duchu marksizmu semantycznego – oświadczyć „ja też się czuję tancerzem (tancerką)” i produkować z tego typu polityczne coraz bardziej radykalne roszczenia. Na rolę trzeba bowiem zasłużyć wieloletnią, systematyczną pracą i talentem.

Chociaż znając współczesne trendy – może się okazać, że profesjonalny taniec też zostanie „ukarany” za wykluczanie. I zamiast „Kopciuszka”, niedługo już dostaniemy talony na np. obowiązkowy spektakl pt. „Margot”, w którym niebinarna (-ny)  artystka-artystek – zamiast chociażby pas assemblé - pokaże łamiącego „stare estetyki” – wyzwalającego z ograniczeń tradycyjnych dominacji tzw. fucka. Ale za to równocześnie po mistrzowsku - na dwie dłonie.

Krzysztof Sowiński

 

 

poniedziałek, 21 września 2020

Opera w „domu wariatów”


Kiedyś w totalitarnym ZSRR ukuto pojęcie bezobjawowej schizofrenii. „chorowali” na nią przeciwnicy reżimu gnijąc zamiast w łagrach,  bez nawet kłamliwej rozprawy w „psychiatrykach”. Wychodzi na to, że według tego wzoru teraz „napisano” aplikację-narzędzie o nazwie bezobjawowa pandemia. Czy na scenie tancerze z Kieleckiego Teatru Tańca symbolizują to co już się teraz dzieje w świecie rzeczywistym?

Już wiemy, że pandemii nie ma, ale też wiemy, że gdyby nawet się taka zdarzyła - to procedury zaaplikowane nam przez rząd pod dyktando skorumpowanej WHO nie uratowałaby zbyt wielu z nas. „Państwo”, rząd, ale i jego opozycja na naszych oczach, w ciągu kilku miesięcy - wszyscy utracili wiarygodność.

Najgorsze, że część egzekucji absurdalnych „antypandemicznych” przepisów rząd scedował m.in. na dyrektorów placówek edukacyjnych. Co chwila któryś z nich „wykazuje się” i nie tylko w Kielcach, każe dzieciom chodzić w szkole kilka godzin w patagenorodnych maseczkach, nie pozwala zjeść drugiego śniadania, odsyła całe klasy na kwarantannę, tylko z tego powodu, że któryś z uczniów złapał katar, a fałszywy test wykazał u takiego „zakażenie”. To nic, że prawie nikt nie jest poważnie chory, na co wskazują raporty sanepidu. Jak za starej „komuny” – im bardziej oficjalna narracja sprzeczna jest z rzeczywistością, tym gorzej dla… rzeczywistości… Paranoja nieprzerwanie trwa. Manipulacja na „zakażonych” ma się świetnie! Kiedyś mawiano opisując taką sytuację istny „dom wariatów”!

Po ten sam motyw „domu wariatów” sięgnęli twórcy spektaklu, którego kielecką premierę mogliśmy właśnie obejrzeć i usłyszeć w KCK.

Na widowni, nie tylko na scenie KCK też dom wariatów! Można usiąść tylko na co drugim fotelu, zachowując tzw. dystans społeczny. To nic, że i tak musimy przejść „twarzą w twarz” z innymi, żeby zająć swoje miejsce. Zawsze w ramach procedur walki z „pandemią” można jeszcze dodatkowo wygiąć swoje ciało w drugą stronę, zaobserwowałem też nowatorską technikę – niektórzy wstrzymują na tę chwilę oddech. To nic.

Rozpoczyna się spektakl. Na scenie rzędy szpitalnych łóżek, na nich „miotające” się osoby (w tych rolach tancerze Kieleckiego Teatru Tańca) w kaftanach z długi rękawami zawiązanymi na plecach. Kiedyś w totalitarnym ZSRR ukuto pojęcie bezobjawowej schizofrenii. „chorowali” na nią przeciwnicy reżimu, gnijąc zamiast w łagrach bez rozprawy w „psychiatrykach”. Wychodzi na to, że według tego wzoru teraz „napisano” aplikację-narzędzie o nazwie bezobjawowa pandemia. Czy ci tancerze symbolizują to co już się dzieje teraz w świecie rzeczywistym?

„Chorymi”, „zakuci” w maseczki, opiekują się pielęgniarze (w tej roli grupa taneczna seniorów z Kieleckiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku „Ponad Czasem”) – poprawią węzły, pogłaszczą po głowach zbuntowanych „wariatów”, którym być może do głowy przyszła myśl - „sprawdzam” zgodność oficjalnej narracji z logiką i rzeczywistością! A przecież dziś dociekanie sensu, to zbrodnicze działanie, etykietowane przez main stream stygmatem „spiskowca”.

Z kieleckich akcentów mamy na scenie jeszcze orkiestrę Filharmonii Świętokrzyskiej oraz Chór Kameralny „Fermata”.

Spektakl ma tytuł „Pożegnanie Króla: Verdi”. Jest „produkowany” w ramach programu PRZESTRZENIE SZTUKI (inicjatywa pod auspicjami MKDN), który koordynuje w naszym województwie Kielecki Teatr Tańca. „Przestrzenie Sztuki” powstają w Katowicach, Kielcach, Lublinie, Łodzi, Olsztynie, Rzeszowie i Zielonej Górze. Ideą przedsięwzięcia jest łączenie różnych środowisk artystycznych – w tym m.in. tzw. zawodowych, jak i amatorskich.

Na scenie rozbrzmiewa kolaż najsłynniejszych arii Verdiego, w znakomitych interpretacjach znanych śpiewaków operowych: Jerzego Artysza, Igi Caban, Renaty Dobosz, Anity Maszczyk). Gratka dla koneserów gatunku! W rolę Błazna wcielił się na dokładkę Wojciech Malajkat.

Autorem spektaklu jest Michał Znaniecki, zainspirował go „Król Lear” Szekspira i muzyka Giuseppe Verdiego. I już prawie myślałem, że reżyser dokonał głębszego wglądu w aktualną nie tylko polską rzeczywistość i jako pierwszy dał temu artystyczny wyraz. Chyba się jednak pomyliłem (to się nazywa zdaje się nadinterpretacja o której tak uczenie mówił m.in. Umberto Eco) – reżyser bowiem na pospektaklowy bankiet przybył w obowiązkowej maseczce – symbolu współczesnej tresury społecznej. A może zrobił to tylko tak dla „niepoznaki”?

Kiedy tę propozycję będą mogli zobaczyć także kolejni mieszkańcy miasta?  Naprawdę nie wiadomo. Właśnie ogłoszono, że powiat kielecki to tzw. strefa żółta („najstraszniejsza” to „czerwona”) – czyli przybyło nam „zakażonych”. To źle rokuje kulturze – jesień za pasem i coroczne infekcje, a każda z nich może być „zapisana” jako objaw pandemii.  Grozi to m.in. zamykaniem scen. I jakoś nie widać, żeby ktoś z władz centralnych, czy lokalnych miał wolę (albo siłę) położenia temu kresu, a zwykli ludzie potrzebę powiedzenia – „Dość!”.

Wydaje się, że (nie jestem tu prekursorem wcześniej to odkrył np. Lech Jęczmyk w ”Nowym Średniowieczu”. Nota bene L. J. to taki myśliciel, któremu taki sławny F. Fukuyama, gość od „Końca historii” mógłby buty czyścić) - po komunizmie i kapitalizmie pod pretekstem walki z „żywiołem” wrócił bowiem feudalizm. Jesteśmy czyjąś własnością, możemy zostać co najwyżej użyci w cudzej wojnie, podobnie jak zużyci zostali „wariaci” z „Pożegnania Króla”. Uzyskamy wtedy nawet szansę, że może ktoś nam rozluźni maseczki na twarzach i węzły rękawów na plecach (jak już przecież bywało w niedalekiej przeszłości - czy jeszcze pamiętacie Drodzy Państwo, oświadczenia premiera Morawieckiego, przed wyborami prezydenckimi, że pandemii w zasadzie już nie ma? Że została „pokonana”?). Rozluźnienia - ale tylko na chwilę.

Krzysztof Sowiński