To widowisko jest
olśniewające. Zachwyca od pierwszej do ostatniej sekundy. Pozwala widzom na ponad
90 minut zapomnieć o absurdzie w którym właśnie żyjemy. O wyprodukowanej dla
nas, zwykłych ludzi - tym razem w globalnych rozmiarach - manipulacji
społecznej nazywanej pandemią.
To właśnie z powodu tej symulakry – zorkiestrowanego medialnego obrazu,
który od wielu miesięcy pozoruje pandemiczną rzeczywistość (a realnie produkuje
wymykające się logice opresyjne przedsięwzięcia niby ratujące nam zdrowie i
życie), tworząc swoją własną pełną lęku i bezprawia – premiera „Kopciuszka”
zamiast wiosną odbyła się z trudem dopiero właśnie teraz.
Ten spektakl jest jak
powiew normalności. Jest pokazem prawa do wolnej ekspresji ruchowej i do
swobodnego oddychania, bez imputowanego nam poczucia winy. Ale jest także pośrednio
świadectwem odbieranej nam teraz hurtowo wolności. Bo nie oszukujmy się –
zakazać komuś swobodnie poruszać się i oddychać – to zakazać mu żyć.
„Kopciuszka” w którym
udział wzięło ponad 100 osób - od kilkuletnich wykonawców (np. chóru Mała
Fermata) po profesjonalistów - wystawił Kielecki Teatr Tańca, prowadzony przez
Elżbietę Pańtak i Grzegorza Pańtaka. To para małżeńska, która przez minione
lata z niczego, z amatorskich ruchów stworzyła zawodowy teatr tańca. Jestem
zawsze dla nich pełen podziwu.
O rozmiarze
przedsięwzięcia, przygotowywanego ponad rok, niech zaświadczy sam fakt, że do
tej inscenizacji uszyto około 300 kostiumów. Już samo kolejne ujawnianie kolejnych
elementów scenografii wywoływało ze strony widzów salwy braw (autorem
scenografii jest Luigi Scoglio, a autorką projektów kostiumów Małgorzata
Słoniowska). Widać, że te produkty udanie korespondują z tradycjami komedii
dell'arte, produkcjami studia Disneya, a z polskiej rzeczywistości ze sztuką
plastyczną Jana Marcina Szancera. Ten ostatni trwale wpłynął na kilka pokoleń
Polaków, na jego gusty estetyczne, bowiem jako ilustrator Szancer stworzył
rysunki do ponad dwustu publikacji m.in. do „Pinokia”, czy „Baśni Andersena”, także
do baśni „O krasnoludkach i o sierotce Marysi”.
Autorką
libretta „Kopciuszka” jest Elżbieta Pańtak. Nie ogranicza się ona jednak tylko
do samego kanonicznego tekstu „Kopciuszka” (w opracowaniu literackim Charlesa
Perraulta oraz Wilhelma i Jacoba Grimm). Sięga także i po m.in. ikony
współczesnej pop kultury jak np. postać Elvisa Presleya, czy ogólnoświatowe
widowiska jak np. karnawał w Brazylii, z jego gorącymi rytmami, w tym spektaklu
wystukiwanymi brawurowo na kuchennych garnkach, a także rodzime kody kulturowe
(widzimy m.in. reminiscencje z twórczości Jana Brzechwy). Choreografia
(Elżbieta i Grzegorz Pąńtak) syci się miękko przenikającymi się ruchami z tańca
jazzowego i tego nazywanego neoklasycznym. A wykonawcy momentami przeczą prawu
grawitacji. Trudno ich wymienić wszystkich. Jestem zmuszony do samoograniczenia
w tym względzie. Więc tylko tyle - w roli głównej wystąpiła Małgorzata
Kowalska. W roli księcia Aleksander Staniszewski. W roli wróżki charyzmatyczna „pani
ponadszpagat” Joanna Polowczyk. Z emerytury wrócił nawet Grzegorz Pańtak, który
wcielił się w baśniowego króla. Nasuwa się jednak refleksja, że w teatrach z
roku na rok maleje marketingowa rola osób kreujących główne postaci
inscenizacji. Coraz rzadziej widzimy ich nazwiska na plakatach, czy materiałach
promujących konkretne przedsięwzięcie. Ale to temat na inną opowieść.
A
najbardziej cieszy, że ten spektakl jak to często dziś bywa, nie próbował być realizowany
w duchu narracji poprawnościowo-politycznych. Jego autorzy opowiedzieli wciąż
żywą, chociaż klasyczną już baśń, którą każdy może reinterpretować w swojej
własnej skali i woli.
I
na koniec - taniec na takim poziomie – mówiąc językiem współczesnych dominujących
narracji społecznych – jednak „wyklucza”. Nie wystarczy bowiem stanąć – i w
duchu marksizmu semantycznego – oświadczyć „ja też się czuję tancerzem
(tancerką)” i produkować z tego typu polityczne coraz bardziej radykalne roszczenia.
Na rolę trzeba bowiem zasłużyć wieloletnią, systematyczną pracą i talentem.
Chociaż
znając współczesne trendy – może się okazać, że profesjonalny taniec też zostanie
„ukarany” za wykluczanie. I zamiast „Kopciuszka”, niedługo już dostaniemy
talony na np. obowiązkowy spektakl pt. „Margot”, w którym niebinarna (-ny) artystka-artystek – zamiast chociażby pas
assemblé - pokaże łamiącego „stare estetyki” – wyzwalającego z ograniczeń tradycyjnych
dominacji tzw. fucka. Ale za to równocześnie po mistrzowsku - na dwie dłonie.
Krzysztof
Sowiński