Jakich byśmy nie
użyli kluczy interpretacyjnych do tego
przedstawienia, jakich byśmy nie próbowali zastosować technik odczytania,
przeczytania, obok czytania, niedoczytania, czy między, odczuwania, czy równie
uprawnionego olewania etc. – to wszystkie te zabiegi nie ukryją jednego, że widz dostał koszmarnie nudne
przedstawienie.
Nasuwa się też ogólna refleksja
(bo to się nie wydarza pierwszy raz), że na polskiej scenie (post)dramatycznej,
wytworzyła się grupa reżyserów,
produkującą spektakle, z których śmieją się tylko oni i ich kumple, kumpele
pomagający im w realizacji, a widzom pozostaje w udziale tylko ból d….y .
Groźnie brzmiąca Psychoza, nowa
propozycja Teatru Żeromskiego w Kielcach okazała się zwykłą, jak się kiedyś kolokwialnie mówiło na takie
nudziarstwa ch…zą.
Boże… jakie
spustoszenie w umysłach ludzi, dokonał fakt, że przez kilkadziesiąt lat w polskim
szkolnictwie nie było na maturze obowiązkowego egzaminu z matematyki, która
zostawiał niegdyś trwały ślad „dorzeczności” w umysłach rozwiązujących zadania
uczniów. Ta wiedza pozwalająca określić co jest czym, a czym nie jest –
chroniła niegdyś nie tylko „artystów” przed nadużywaniem bełkotu. Dziś już nic
nie chroni, także widza.
I nie chodzi nawet o
podjęty temat (skądinąd istotny) – ludzi wykazujących tzw. odchylenia od tzw. normy
psychicznej, o ich problemach i relacjach z tzw. społeczeństwem. O to, że na
scenie dostajemy kalejdoskop metod stosowanych w celu pomocy człowiekowi, który
dostrzegł absurdalność swojego dotychczasowego życia, szuka swojej tożsamości,
jakiegoś punktu zahaczenia od którego mógłby zacząć budować swój świat. Tylko o
organizację tego wszystkiego na scenie. Zastosowaną formę podawczą. Nie ma w
tym nic odkrywczego, nic ponad wiedzę, jaką na ten temat nabywa się we
współczesnych maglach, jakimi bywają portale społecznościowe. A co najgorsze widać,
że twórcy tego czegoś, nie mieli nigdy do czynienia z naprawdę człowiekiem
chorym (nie chcę napisać psychicznie, bo bym tym samym sam rezonował tę kartezjańską
tradycję). Że ich refleksja nie jest oparta nawet na zasymilowanym
doświadczeniu. (Przynajmniej na scenie wygląda to jakby nie była). To zapewne
zostawiłoby ślad w ich optyce. Za to mamy cytaty z Freuda, Junga, Nietzschego,
czy Lacana. Odwołania do pojęcia biowładzy kojarzonej z Foucaultem (tegoż jakoś
jeszcze znoszę, chociaż i jego refleksja jest oparta na prymitywnej marksistowskiej
konstatacji, że świat wypełniają tylko prześladowcy i ofiary). Kontroli tzw.
podmiotu m.in. przy pomocy farmakologii, co jest zresztą trafną uwagą –
jesteśmy bowiem jednym z przodujących w nadużywaniu leków narodów.
Magda Kupryjanowicz (o
reszcie autorów tej realizacji nie chce mi się nawet wspominać), autorka
tekstu powtarza postmodernistyczne dogmaty na temat psychiki człowieka. I nie
ma w tym absolutnie nic twórczego. A swoją zapowiedź tego co będzie się działo
na scenie (Gazeta Teatralna 73) – kończy mantrą środowisk neomarksistowskich o narcystycznej idealizacji
siebie i paranoidalnej projekcji obcych. Czyli przypomina nam m.in. o tym, po
raz kolejny, że nie byliśmy zbyt solidarni wobec tzw. uchodźców, którzy
przecież nie bardzo okazali się tymi za kogo się podawali. Jak mawiał Einstein
Obłęd: [to] powtarzanie
w kółko tej samej czynności, oczekując innych rezultatów. Myślę,
że ta dramaturżka powinna na poważniej pochylić się nad tą refleksją mędrca,
zanim wyprodukuje kolejny tekst. Warto by też przy okazji coś jednak
przeżyć. Czegoś istotnego doświadczyć. To niekiedy umożliwia
rzeczywisty kontakt, a nie ten pozorowany. Wymuszony magicznymi zaklęciami
rodem z Austina i Butler.
Ideowym praprawnukom Hegla, który
twierdził: Jeśli teoria nie
zgadza się z faktami, tym gorzej dla faktów, fakty jednak nie przeszkadzają w narzucaniu swojej wizji
świata. Na pewno twórczyni nie zauważa, że sama jest małym elemencikiem w
maszynie niszczącej tzw. tradycyjne związki rodzinne. To takie przez wieki pozwalały większości ludzi
na tym globie mieć swoją dynamiczną, ale jednak swoją tożsamość, pozwalającą
przeżyć swoje życie w jednym kawałku, a
jedynym terapeutą była jakaś babcia lub dziadek – ktoś mądry, mądrością
wynikającą z doświadczenia.
Moje wywody
zakończę fragmentem wiersza Ars poetica,
Czesława Miłosza:
Ponieważ co chorobliwe
jest dzisiaj cenione,
ktoś może myśleć, że tylko żartuję
albo że wynalazłem jeszcze jeden sposób
żeby wychwalać Sztukę z pomocą ironii.
Był czas, kiedy czytano tylko mądre książki
pomagające znosić ból oraz nieszczęście.
To jednak nie to samo co zaglądać w tysiąc
dzieł pochodzących prosto z psychiatrycznej kliniki.
A przecie świat jest inny niż się nam wydaje
i my jesteśmy inni niż w naszym bredzeniu.
Ludzie więc zachowują milczącą uczciwość,
tak zyskując szacunek krewnych i sąsiadów.
.
Krzysztof Sowiński
PS. Tak mi się
skojarzyło… Dwóch facetów na scenie Andrzej Plata i Bartłomiej Cabaj (nawet i
oni nie mogli uratować tej propozycji) ubrani byli wyjątkowo niegustownie –
tandetne swetry w jodełkę i jeszcze bardziej tandetne spodnie dresowe (styl
tzw. wieśniaków), jakie biedni Polacy kupują na kilogramy w szmateksach. To
taki nasz powszechny kontakt z nowoczesną Europą – przywdziać znoszone na
Zachodzie przez kogoś innego szmaty. (Przypominam sobie protest „uchodźców”,
którym ofiarowano podobne – wyrzucili takie do kontenerów ze śmieciami i zażądali
markowych, modnych ubrań w jakich niekiedy chodzą szefowie placówek
kulturalnych, finansowanych z budżetu „nienawistnego” im państwa). W końcu zrozumiałem – realizatorzy Psychozy, nie pochylali się nad ludźmi z
problemami. Czy oni czasem nie stworzyli kolejnej wersji haniebnego i naprawdę
wykluczającego programu Chłopaki do
wzięcia? Programu, który cieszy się nadzwyczajnym powodzeniem u polskiej
inteligencji pierwszego lub drugiego pokolenia – u dzieci, wnuków dawniejszych
ormowców i handlarzy guzików?