sobota, 20 września 2014

List w sprawie „Hemara”






Drogi Piotrze,

 


Motto...
Dzień Zaduszny Polski (wiersz zdaje się)

Kaci wspominają ofiary:
"Takie były czasy. Tak trzeba było.
Każdy by tak zrobił".

Bliscy ofiar wspominają katów:
"Niech Bóg im wybaczy...
A ludzie.... Ludzie... nigdy nie zapomną ".

ks.

od czasu kiedy byliśmy w Kozłówce w Galerii Sztuki Socrealizmu, ja, Ty, Jurek Sitarz - już w aucie, w drodze powrotnej, zastanawiałem się dlaczego Ty, my - to robimy, ten spektakl, tego „Hemara”, oczywiście oprócz wewnętrznego, przeświadczenia, które werbalizujemy prostą i cenną konstatacją, że.... mamy taki obowiązek (to jest ta część, w naszym przypadku, istoty dramatu antycznego).

Ale dlaczego my to robimy?  Po co? (Oczywiście oprócz przeświadczenia, że skoro jest - teatr, to powinno się w nim coś robić, i najlepiej jak to „coś” dotyczy jakiegoś aktualnego myślenia o świecie, o naszym świecie, o naszym języku w którym opowiadamy i wymyślamy ten świat wciąż na nowo. A nie o urojonym wykluczeniu).

Czy jesteśmy rzecznikami przegranej sprawy? Bo niestety  - tak to się jawi aktualnie, choć można to pokazać też, jako tę przysłowiową szklankę pełną do połowy.  Czy upominamy się o tych represjonowanych, którzy jakoby w 1989 roku wygrali? O naszych przodków się upominamy? Czy o część nas, która chce być szlachetna, jest dumna ze szlachetności tych, którzy byli szlachetni przed nami? Ale to nie nasza szlachetność. A być może, upominamy się o tych, którzy byli tak głupi, że się dali zabić?

Czy upominamy się o elementarne wartości? Oczywiście możemy powiedzieć tak i być z siebie dumnymi, chociażby w wąskim gronie...
A dla mnie ciekawsze jest jeszcze to....
A może zazdrościmy im tylko władzy i próbujemy na swój sposób wykopywać spod nich stołek?
A może się lękamy, że zachowalibyśmy się tak samo? I tym głośniej krzyczymy... Tym głośniej...
A może dlatego, ze nie wiemy jakbyśmy się zachowali? I tylko dywagujemy nasza opowieść o podwójnej naszej roli i kata i ofiary?
Bo wiemy od Kierkegaarda, że wszelkie deklaracje są gówno warte, decyduje... decyzja... Ułamek... Moment...
I projektujemy te swoje decyzje, niedecyzje…

Ale przecież robimy to także dla tych, których ojcowie zabijali "bandytów", zabijali tych, którzy strzelali do milicjantów i mierniczych dzielących cudzą własność i parcelujących cudze życie i cudzy bezpowrotnie świat.
A może kamuflujemy tylko w cywilizowanej formie swoją nienawiść? I ostrzymy słowa na zburzonym progu?

Dla mnie to spór, który toczy się od Platona. Od jego dyskursu z sofistami. (Raczej nie dramat dwóch równorzędnych racji, bo te racje - UB i AK, nazwijmy je tak umownie - jakby nie patrzeć nie są takie same, a może są? Z jednej strony próba nawet za cenę śmierci, wytrwania przy wartościach, po których przejechał sowiecki tank, z drugiej mały praktycyzm.... ("Jakoś panie, trzeba było żyć"). I oddanie się we władanie silniejszemu. To dramat historycznych racji często granych przez małych i zwykłych ludzi.

Platon uważa, jak zwykliśmy sądzić - że jest świat idealny, a nasz jest tylko odbiciem, cieniem (gorszym) tamtego. Sofiści mu odpowiadają - prawda to tylko to, co służy silniejszemu. Tak podpowiada im doświadczanie rzeczywistości. Nie mają żadnych iluzji. Więc jako wędrowni retorzy za garść drahm, euro czy dolarów, stypendiów, grantów - uczą jednych „równiejszych” spośród „równych” - jak być dominującymi, a wielką resztę - zjadaczy  chemicznie spreparowanej paszy - posłuszeństwa.

Sam mam wewnętrzne rozdarcie - widzę wielkość wyboru Platona i jasność wywodu sofistów. To oni są skuteczniejsi wbrew pozorom - retoryka to główne narzędzie podporządkowania świata i jego kreowania. I wiem, ze żaden punkt widzenia nie jest punktem ostatecznym. Widzę zatem nasz spektakl jako rodzaj dyskursu, z którego wyłonią się być może jakieś sensy. Pytanie tylko jakie?

Jak chcą współcześni pragmatyści (mówię o filozofach z USA), prawdę produkuje dyskurs. Fakt jest to prawda chwilowa (oni twierdzą, że nie ma innej i nigdy nie było), niekończąca się opowieść, spektakl, który będzie trwał nawet po jego zakończeniu, mało tego - jak widzimy - on trwa już i teraz, będzie miał tylko swoje „pięć minut” na deskach teatru.

Teraz Marian Hemar... Skąd się bierze ta jego niezłomna decyzja? Platoński idealista? A może krzyk człowieka, który choćby tego świata Platona nie było, to wymyśla go sobie na własny użytek, w swojej tylko skali? I jest wierny swojemu zamysłowi.
Zbigniew Herbert nam podpowiada - jak wszystko zawodzi, została nam tylko odwaga. I słowa...

Dlaczego my ten spektakl robimy? Dla Hemara. I innych. I żeby uronić łzę nad Gałczyńskim także. I nad sprytem, czy upadkiem Iwaszkiewicza, noszącego na sędziwej  głowie zamiast czapki błazna, tylko górniczy rekwizyt. Podsuwa mi się być może też trywialna uwaga - bo możemy go zrobić, bo jeszcze go możemy! Bo jeszcze nie mają mocy nam tego zabronić! Bo jeszcze udają cywilizowany dialog! Bo jest jeszcze go – w końcu - dla kogo zrobić.

A ten lęk przed kilkoma wydobytymi kośćmi zamordowanych, z jakichś Łączek - jest zdumiewający! Wydobytych po kilkudziesięciu latach.
Powinni się zatem tym bardziej jeszcze lękać - kilku odkopanych wierszy i listów!

Posłużę się  fragmentem mojego tekstu (widzisz... prościutki jak rzadko, wspominałem):

Kaci wspominają ofiary:
"Takie były czasy. Tak trzeba było.
Każdy by tak zrobił".

Hemar i pomordowani dowodzą, że nie każdy...

I niech potomków tych, którzy zmusili Gałczyńskiego do skowytu, to k.... boli, tych synów i wnuków utrwalaczy, specjalistów od zrywania paznokci, miażdżenia jąder i sumień - niech ich boli do końca ich świata i kilka dni później. Bo wiemy, że ich boli...
Bo ten ich lęk przed bólem jest dowodem na to, że człowiek potrzebuje elementarnej sprawiedliwości, a jeśli jej nie ma, to ją sobie wymyśli.
A może to nie lęk przed bólem tylko lęk przed utratą władzy?


Cieszę się, że to wymyślamy... Że to Ty wymyślasz… Wydobywasz z zapomnienia, równego nieistnieniu.

Z wyrazem, a nawet paroma - szacunku
Krzysztof Sowiński