piątek, 15 lutego 2013

Kogo ocaliliśmy? No kogo?

 Śnił mi się. Był słoneczny dzień. Stoimy półkolem i gawędzimy. Rozpoznaję tylko jego, dwóch osób z jego prawej i lewej strony już nie. I on zdaje się rozpoznaje mnie. Nagle zadaje zaskakujące pytanie. Tym więcej puchnące znaczeniami, że uświadamiam sobie, przecież on od kilku miesięcy... nie żyje.

Stoję przed drzwiami kościoła. Nie mogę dopchać się, ani i nie chcę do środka. Msza, jak mawia się za jego duszę. Później dwóch mężczyzn w czerni, wynosi małe drewniane pudełeczko. Tyle zostało z Jarka.  Nie licząc duszy.

Chciał, żeby tyle. Za pudełeczkiem idą, jego żona i dwie piękne, błękitnookie dorosłe córki. A później cmentarz. Tłum ludzi. W tym dorośli wychowankowie Domu Dziecka, już ze swoimi rodzinami, dziećmi. Jarek, jak się okazuje - całe życie - pracował w bidulu.

Trochę zazdrościmy mu dzisiaj (a może tylko ja?), my  jego posiwiali koledzy z klasy.
Kurwa! Umarł sobie tak przed nami! Odszedł jako przystojny facet, prosty, wysoki, a nie jako pokurczony staruszek z plastikową butelką na siki w nogawce, (konający co dwa dni, kiedy wężyk do butelki, zapcha się skrzepami krwi, bezradnie czekający na miłosierdzie pogotowia), którego nikt już nie pamięta, bo ci co mogli pamiętać - już nie żyją, a ci co żyją - nic nie pamiętają.

I tyle osób przyszło tutaj. Farciarz! Pierdolony farciarz - nawet nie powiedział, że jest aż tak cieżko chory! Nie użalał się.

- Nie jest tak źle. Nie jest. Jestem na rocznym urlopie zdrowotnym, odpoczywam trochę - mówił, z tym swoim szerokim, lekko ironicznym uśmiechem, w nieczęstych momentach, kiedy spotykaliśmy się. Bo przecież wciąż nie ma czasu, mimo, że go po prostu - nie ma, jest tylko iluzją. Więc nie mamy tej iluzji....
Nie pożegnał się z nikim i nie dał nikomu pożegnać się ze sobą.

Pieprzony farciarz - nie będzie gnił, cuchnął i kurczył się. Teraz wmurowują pudełko z nim w beton grobu. Zgrzyta kielnia. Zgrzyta...
I nagle z głośnika toczą się powoli, pierwsze dźwięki "Epitaph" King Crimson. W tym momencie my przyjaciele z młodości Jarka, zamiast płakać, uśmiechamy się do siebie nawzajem, ja łapię uśmiech z wdową juz po Jarku (stoi na górce), Asią. I wszystko to kingcrimsonowe spojrzenie wie. Chociaż ja mniej zdaje się, wiem i pamiętam niż sądzą inni, i ona sądzi. To u niej w domu, przed wielu laty, po raz pierwszy pokochaliśmy King Crimson i nie tylko.
A teraz "epitafium" sączy się kawałek po kawałku, w końcu słyszymy:

Confusion will be my epitaph.
As I crawl a cracked and broken path
If we make it we can all sit back and laugh.
But I fear tomorrow I'll be crying.
Yes I fear tomorrow I'll be crying.

 Jutro tak. Nie dziś. Nie dziś. Dziś się uśmiechamy. Choć i dziś jest tylko iluzją i jutro też nią będzie.

We śnie nie ma twarzy tak umęczonej bólem i chorobą. Promienieje jakimś blaskiem, a jego szare włosy (nie wyłysiał szczęściarz), mają kolor i błysk złota.

- No powiedz... - pyta z tym ironicznym, tak charakterystycznym dla niego uśmieszkiem... - No powiedz... Kogo ocaliłeś! No kogo?
No i rechocze tymi wielkimi kłami dodającymi mu uroku i tajemnicy.
Milczę. Nawet nie zmieszany. Ale milczę.

Myślę sobie: "A niby kogo i dlaczego miałbym ocalać? Kogo i dlaczego?"

Ale on, daję słowo i wszystkie synonimy,  powiedział wyraźnie - "ocalić", a nie na przykład - komuś pomóc...
Przez moment pomyślałem o moim dziadku, który całą wojnę przechowywał na strychu sąsiada, któremu bardziej niż innym, wówczas groziła śmierć, ale wiem, że to się na pewno nie liczy. Nie liczy. I kurwa, nie znoszę tego wszystkiego, nagle obudzonego teraz chóru wnuków takich dziadków, ktorzy ocalali, tej szarańczy. Tego błyszczenia w cudzym czynie i wdzięczenia się, jak mawiano niegdyś - stara kurwa do milicjanta - do silnych i wpływowych tego świata. Brzydzę się tymi zaklęciami, tymi zapewnieniami, przysięgami dozgonnej miłości, parcianymi manifestacjami lojalności.

W końcu uśmiecham się i sięgam do jakby zielonkawej jak łąka koszuli Jarka (wiem, wiem, nie nosił takich, zdecydowanie jeansowe), ale w moim śnie mogła być zielona  (a może, teraz sobie przypominam - była błękitna, ale miała - żywe, zielone gałązki - nici aplikacji) - poniżej czubka kołnierzyka, siedzą mu na kieszeni koszuli dwie biedronki. Sięgam, bez wahania,  po jedną ostrożnie. Siada mi na palcu, a moze tylko przycupnęła, bo nie zna języka polskiego, zna biedronkowy? Rozprostowuje skrzydła, mają czarne kropki i soczystą czerwień.

- Tak to ona! Ona! Ją kiedyś ocaliłem! Na pewno tę!!! - drę się radosny.

Biedronka pofrunęła w górę, ku błękitowi, i kiedy mój wzrok spowrotem wrócił, nie bylo już ani Jarka, ani innych. Zaprawdę wam opowiadam - nawet mnie. Bo czas jest na pewno złudzeniem.

I przysięgam, nie  powiem, a też mi się śniło, kto z Was żyjących wkrótce odfrunie jak biedronka. I obawiam się, że już dzisiaj jest jutrzejszy płacz. I nikogo nie potrafię ocalić. Nikogo.

piątek, 1 lutego 2013

Problem duszy i wystawy „Zwierzęta i kontynenty”



Muzuem Histori Naturalnej w Londynie
Przerażające i piękne są  te zastygłe w ułamku ruchu zwierzęta. Wołają o pióro poety, o pędzel mistrza, zadumę, a doświadczają zbyt pośpiesznych, powierzchownych błysków fleszy. Miałem okazje pobyć z nimi sam na sam. Zobaczyłem ich dusze. Mam niejasne uczucia wobec tego doświadczenia, ale jedno jest pewne  - przypisywanie tej wystawie propagowania zabijania zwierząt przekroczyło granice absurdu.

Tylko w skrócie przypomnę – Muzeum Narodowe w Kielcach otrzymało propozycje przejęcia kolekcji ponad 160 spreparowanych zwierząt, z różnych kontynentów. Dwa tygodnie temu został otwarta wystawa. I myli się, kto mówi, że takich wystaw nie ma już w „cywilizowanych” muzeach świata. Jesienią ubiegłego roku oglądałem taką ekspozycję w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie, towarzyszyła jej adnotacja, że żadne ze zwierząt nie zostało zabite dla potrzeb tej placówki, i że kiedy się już nie da dalej konserwować eksponatów, całość zostanie zutylizowana. Podobnie jak sądzę, jest w Kielcach.


Nie będę mówił o misji muzeum, ale trzymając się argumentacji przeciwników wystawy można by zakazać np. eksponowania militariów, a nie jedno ostre narzędzie przyczyniło się do skrócenia kogoś o głowę. Nie jeden rapier, czy jatagan będący w zbiorach kieleckiej placówki, ma swoją mroczną tajemnicę – a oglądany z bliska i skojarzony z ludzkim ciałem wywołuje grozę. Ale nie budzi to publicznych emocji.

Słowem – czy tego chcemy, czy nie – to nasza kultura jest w dużej mierze oparta na przemocy. Ta przemoc dzisiejsza nie jest bardziej humanitarna, nie oddawajmy się iluzji, że np. biały fosfor, to coś lepszego niż ostrze jataganu. Dzisiejsza  przemoc jest zakamuflowana i podlana ketchupem propagandy, który tak cudownie rozszyfrował stary genialny  Julian Tuwim, w wierszu „Do prostego człowieka”. Nie oszukujmy się – nadal wychowujemy ludzi do przemocy. Przemocy doświadczamy każdego dnia, jesteśmy jej źródłem i ofiarą. A  nasza przemoc, nie jest przemocą, przemocą są zawsze ICH działania. Ich.

Ja i "kotka" - Muzeum Narodowe w Kielcach

Tak się złożyło, że jestem teraz pracownikiem muzeum, zajmuję się tam digitalizacją i to mnie przypadła z aparatem w ręku, czynność skatalogowania każdego zwierzęcia. Towarzyszyła mi kompetentny muzealnik, a i myśliciel, erudyta, zdecydowanie także gatunek wymierający -  Joanna Kielar, wówczas pracownik Działu Przyrody w muzeum.

Przed ponad dwa tygodnie, każde zwierzę braliśmy z wielką uwagą i troskliwością w ręce, już nie ze względu tylko na przepisy związane z eksponatami, ale powodowani szacunkiem do tych istot.


Za oknami światło zmieniało się w późno popołudniowe, nadciągnęły granatowe chmury, wydłużały się cienie stłoczonych, w jednej sali gromady zwierząt. Groza i piękno, dreszcz skradający się po plecach. Z metkami na szyjach, przywodziły na myśl senne koszmary, ludzkie i zwierzęce hekatomby. Milczeliśmy,  baliśmy się, że za chwilę je obudzimy ze zbyt długiego snu.  I co wtedy? Co?
A koniec pracy, był zawsze czasem modlitwy w ich intencji. Om mani padme hum. Tyle tylko mogę dla nich zrobić. Om mani padme hum. Buddyjska mantra współczucia.

Muzuem Histori Naturalnej w Londynie

Wielkiego wzruszenia dostarczyła mi niewielka pantera. Wygląda bardzo skromnie.  Miałem jakiś inny w głowie obraz tego gatunku, wydawał mi się większy, potężniejszy. Przyznam, że na safari nie bywam, ostatni raz w ZOO natomiast, byłem jako dziecko, a jako dorosły z własnej woli takiego nie odwiedziłem. 


Więc zaskoczyły mnie jej niewielkie rozmiary i nadwymiarowo duże łapy. Jak głosi wieść, czy być może tylko łowiecka legenda -  to tymi okaleczyła pięciu myśliwych, niektórzy wskutek ran umarli. Kurczył się jej świat, zaczął sąsiadować z ludzką wsią. Lamparcica zaczęła polować na zwierzęta hodowlane. Wieśniacy zawiadomili myśliwych. Zwierzę w mig (mylił się Kartezjusz, że zwierzęta nie myślą), zrozumiało, że to teraz na nią polują i ona też zaczęła na swoich prześladowców. Nieuchwytna (do czasu, cóż ona wie o współczesnej technologii zabijania?), skradała się od tyłu, skakała na plecy i prawą łapą jeszcze w locie, zrywała z twarz i głów płaty skóry i mięsa.

Czy obudziła się we mnie, w człowieku, natura drapieżnika, który podziwia teraz innego drapieżnika, z taką historią, któremu fachowcy przypisują doskonałość w ewolucji?
A teraz stoi już ta „kotka” na wieczność przyczajona.
Zawsze gnę się przed nią do samej ziemi. Pochylam nad jej naturą i odwagą.

Mamy ambiwalentny do nich stosunek. Trójka wielkich monoteistycznych religii, miała zawsze problem ze zwierzętami. Stary Testament zawiera opisy okrucieństwa wobec nich. (Zajmę się bliżej chrześcijaństwem, choć wiem, ze islam i judaizm też nie są w tej sprawie, zdaje się, bez winy). Później, wiosny nie czyni święty Franciszek z Asyżu, a nasze skandaliczne zachowania, wobec zwierząt ukonstytuował Kartezjusz, który twierdził, że te nie tylko nie mają duszy, ale i nie mają uczuć, są maszynami, nie odczuwają bólu i na okoliczność tego sam filozof, podobno publicznie kopał ciężarną sukę, a jęki bólu, traktował niczym dźwięk poruszonego mechanizmu. Podobno też… prywatnie bardzo dobrze traktował swoje psy, miał ulubienicę.

O innym stosunku ludzi do zwierząt, pisze słynna podróżnik Beata Pawlikowska w „Dzienniku”:
„Indianie Ameryki Północnej powszechnie uważali, że w każdej rzeczy przebywa moc ducha. Wszystko, co powstało z woli Stwórcy, niezależnie od tego czy ożywione czy nieożywione posiada duszę. Duszę ma każda roślina, zwierzę, a nawet gleba. Dusze te mają na siebie wpływ, są wzajemnie zależne. Wszystkie rzeczy są ze sobą powiązane i są święte”. Dalej wspomina wypowiedź Hurona – „Wiele razy widziałem duszę mojego konia w jego oczach”.

W 1975 roku powstało "Wyzwolenie zwierząt", Petera Singera, które by się zgadzało z wieloma opiniami Huronów, książka nazywana biblią Ruchu Wyzwolenia Zwierząt.
"Jest to opowieść o tyranii człowieka wobec zwierząt” – pisze tam autor. Zmienia się nasz stosunek do braci mniejszych, pojawiają się wegetarianie z wyboru, dokarmiamy bezdomne zwierzęta, lepiej traktujemy swoje.

Muzeum Historii Naturalnej w Londynie
Osobiście jestem przekonany, że zwierzęta mają dusze. Że przeżywają ogromne emocje, przekonuje mnie właśnie mój pies-staruszek, stukający mnie nosem żądający spaceru, w tym momencie właśnie, kiedy piszę te słowa. Parafrazując słowa Indianina – codziennie widzę duszę w jego oczach.
Ale nawyk podpowiedział mi i chciałem napisać – „muszę mu towarzyszyć teraz prawie bez przerwy w jego ostatnich, zdaje się tygodniach życia”, by stwierdzić, że „chcę”. Więc uczy mnie, co to miłość, cierpienie i nauczy mnie odchodzenia, kiedy przyjdzie kres.

I od każdego z nas zależy czy w Kielcach, na wystawie dostrzeżemy sacrum, czy profanum. Czy dostrzeżemy duszę? Nawet konstatacja (już taką słyszałem na wystawie) – „O jaki ten skurczybyk jest wielki” ( to o lwie), może być początkiem nowego myślenia.

Na drzwiach lokalnej sceny dramatycznej, widnieje sentencja Tadeusza Kantora: „Do teatru nie wchodzi się bezkarnie”. Podobna powinna towarzyszyć zwiedzającym kielecką propozycje muzealną. To cena jaką  przyjdzie nam zapłacić za przenikanie się dusz. Warto podjąć to ryzyko.

Chris
PS. Występuję tutaj prywatnie. Niczego, z nikim nie konsultowałem. Nikogo nie reprezentuję.


http://kielce.gazeta.pl/kielce/1,47262,13325007,_Wystawa_zacheca_do_zabijania___Obroncy_zwierzat_prosza.html